And I will swallow my pride.
You're the one that I love
and I'm saying goodbye.
You're the one that I love
and I'm saying goodbye.
Dźwięk przekręcanego w zamku klucza wyrwał Blanche z zamyślenia. Drgnęła niespokojnie i zerwawszy się z miejsca, zarzuciła poplamione prześcieradło na sztalugę i rozstawione na nim płótno. Opuściła swój gabinet w tej samej chwili, w której jej niezapowiedziany gość ściągał ze stóp adidasy.
- Fakt, że posiadasz klucze do mojego mieszkania, nie oznacza, że możesz przychodzić, kiedy tylko zechcesz – powiedziała, oparłszy się ramieniem o ścianę i uniosła jedną brew.
Mężczyzna rzucił torbę treningową pod ścianę i podszedł do niej, oplatając ją ramionami w pasie.
- Dzień dobry, słoneczko. Jak dobrze cię widzieć – zironizował, uśmiechając się tylko kącikiem ust.
Wywróciwszy oczami, Blanche wspięła się na palce i ucałowała jego policzek.
- Dzień dobry, Mathieu – przywitała się i wyswobodziła się z uścisku. Zrobiła kilka kroków w tył i obciągnęła koszulę, niegdyś należącą do niego, teraz będącą jej własnością upstrzoną kolorowymi plamami po farbach.
- Jadłaś? – zapytał, ruszając w stronę kuchni.
Machnęła lekceważąco ręką i poszła w jego ślady. Gdy Grebille wstawiał wodę na herbatę, ona usiadła na taborecie i oparła się plecami o chłodną ścianę.
- Zapomniałam – powiedziała obojętnie i skuliła się, kiedy prychnął i obrzucił ją zirytowanym spojrzeniem. – Och, daj spokój! Malowałam – dodała na swoje usprawiedliwienie, co mężczyzna skwitował wywróceniem oczami.
- Blanchefle – zaczął poważnie, a ona zadrżała mimowolnie – Mathieu rzadko zwracał się do niej pełnym imieniem. – Rozmawialiśmy na ten temat. Nie możesz zapominać o posiłkach – westchnął. – Musisz o siebie dbać. Kto cię będzie pilnował, jak zacznie się sezon i będę w rozjazdach?
Wzruszyła ramionami, czym zdenerwowała go jeszcze bardziej.
- Compagnon, do cholery! – warknął i uderzył w stół zwiniętą w pięść dłonią. Ustawione na stole szklanki zadrżały. – Musisz jeść, żeby brać leki. O tym też nie pamiętałaś?
Powoli wstała z miejsca i niepewnie objęła mężczyznę w pasie, splatając dłonie na jego plecach i opierając policzek na jego piersi.
- Przepraszam, Mathieu – powiedziała cicho. Westchnął ciężko i przytuliwszy ją mocno, złożył pocałunek na jej skroni. – Zjemy coś?
Poczuła, jak jego klatka piersiowa zawibrowała i usłyszawszy jego śmiech, wygięła usta w uśmiechu.
- Pizza czy sushi?
- Pizza i sushi – poprawiła go. Ponownie stanęła na palcach, pocałowała go w kącik ust i cofnęła sie. – Zamów, ja się przebiorę – rzuciła przez ramię, wymownie pociągnąwszy za poplamiony rękaw koszuli i zniknęła za drzwiami swojego pokoju.
*
- Powiesz mi w końcu, co malujesz? – poprosił, wcierając serwetką usta i poplamione pomidorowym sosem palce.
Nabrała powietrza w policzki i obrzuciła mężczyznę zirytowanym wzrokiem.
- Miałeś nie pytać, Mathieu – westchnęła. – Dowiesz się w swoim czasie.
- Obiecujesz?
- Obiecuję – potwierdziła kiwnięciem głową i odwzajemniła ciepły uśmiech mężczyzny.
- To dobrze, bo chciałbym cię o coś zapytać – powiedział, podniósłszy się ze swojego miejsca. – Każdy człowiek dostał dwie ręce, dwie nogi, dwie nerki, dwa płuca. Tylko jedno serce. Podobno drugie musimy znaleźć do pary. Ja już swoje znalazłem – dodał, klęknąwszy przed kobietą. – Zastanawiam się tylko, czy to serce chce należeć do mnie do końca świata i jeden dzień dłużej? – zapytał i na potwierdzenie swych słów wyjął z kieszeni spodni niewielkie pudełeczko ze skromnym pierścionkiem.
- Znalazłam miejsce, gdzie jestem szczęśliwa, Mathieu. Miejsce przepełnione ciepłem, namiętnością, bijące własnym rytmem. Miejsce, w którym tli się dobro – twoje serce. Oczywiście, że chcę ci oddać swoje – wyznała, obejmując dłońmi jego twarz i kciukami gładząc policzki. Z czułością ucałowała jego usta, a potem pozwoliła mu wsunąć pierścionek na palec jej prawej dłoni. Przymknęła oczy, kiedy świat dookoła niej zawirował i rozpaczliwie złapała Mathieu za ramię.
- Strasznie boli mnie głowa - zdążyła wyznać, nim straciła przytomność.
*
Niepewnie podeszła do lady, za którą siedziała ubrana w biały kitel kobieta, co chwilę podnosząca słuchawkę telefonu.
- Przepraszam – powiedziała cichym, nieco ochrypłym głosem. Pielęgniarka oderwała wzrok od monitora i ze sztucznym uśmiechem przyklejonym do ust spojrzała na odzianą w pidżamę pacjentkę. – Blanchefle Compagnon – uprzedziła pytanie i niewidzącym wzrokiem obserwowała, jak pracownica szpitalu wprowadzała jej godność do notesu. – Gdzie mogłabym znaleźć doktora Benoit? – dodała, zaciskając dłoń w pięść.
- Gabinet numer sześć.
Westchnęła i odeszła od okienka recepcji. Jej miejsce od razu zajęła jakaś dziwna, starsza kobieta, która zaczęła żalić się obsłudze, że nie ma jej na liście, lecz pilnie potrzebuje konsultacji.
Wszystko wokół Blanche wydawało się być takie nieziemskie, nierealne. Zaczęło jej się kręcić w głowie do tych telefonów dźwięczących wokół, od pikających ekranów, od błyszczących wkoło świateł i zamętu, jaki wywoływali ludzie. Zrobiła kroczek do przodu. Chcąc dosięgnąć klamki, potknęła się o własne nogi i zatracając się w bezwzględnej nicości, opadła z hukiem na posadzkę.
Nie czuła już nic więcej. Ani bólu, ani zmartwień…
*
Wielki ból. Ogromne cierpienie.
- Blanche? – Słyszała nad głową znajomy głos i powiązawszy go z twarzą, mimowolnie wygięła usta w uśmiechu. Uchyliła swoje nieprzytomne powieki i rozejrzała się smętnie dookoła. Uodporniła się już na cierpienie.
- Dobrze cię widzieć, Mat – powiedziała ochryple, rozglądając się w narastającej panice dookoła. Lekarze odciągnęli mężczyznę od jej łóżka, kiedy salę wypełniło przyspieszone pikanie respiratora wybijającego rytm jej kruchego serca.
- Siostro, szybko, narkoza – krzyknął jeden z mężczyzn.
Znów ciemność.
*
Nagła jasność.
- Wódź wzrokiem za światełkiem – zażądał lekarz pochylający się nad nią. Posłusznie wykonała polecenie. Była w pół świadoma, jednak uchyliła szerzej powiekę. Wszyscy wokół niej zniknęli, był tylko ten starszy mężczyzna w dziwnych okularach. Spojrzała na niego, kiedy wciskał jej coś dziwnego do rurki, która... łączyła się z jej skórą. Drgnęła niebezpiecznie, podnosząc ramię go góry. Zaczęła się rzucać na wszystkie strony, jednak on mocno przycisnął ją do łóżka.
- Uspokój się! – zaapelował. Westchnęła cicho i spojrzała na niego z nieukrywanym strachem, jednak wykonała posłusznie jego polecenie. – Jak się czujesz? – spytał.
- Jak poprzednio – powiedziała, od razu podnosząc się na łokciach; znów przycisnął ją do łóżka.
Co się dzieje?, pomyślała przerażona.
- Nigdzie się nie wybieraj, Blanche. Zaraz przyjdzie twój narzeczony.
*
- Choroba jest dowodem życia, ale koniec choroby oznacza śmierć.
- Co chce mi pan przez to powiedzieć?
- Pańska narzeczona ma raka, nawrót nowotworu układu krwionośnego. Za chwilę zabieramy Blanche na salę operacyjną, zrobimy jej przeszczep szpiku kostnego. Staramy się zrobić wszystko, by przeżyła… - szepnął lekarz i opuścił gabinet.
*
W miarę jak zbliżał się do kościoła, za którym znajdował się cmentarz, śpiew rozbrzmiewał coraz głośniej. Mathieu poczuła ścisk w gardle, bo to była jej ulubiona kolęda. Peuple, à genoux attends ta délivrance…
Pchnął ostrożnie furtkę i wszedł na cmentarz przy akompaniamencie skrzypiącego metalu. Po obu stronach wyślizganej ścieżki biegnącej do drzwi kościoła leżała gruba warstwa nietkniętego śniegu. Zaczął brnąć przez niego, zostawiając za sobą głębokie ślady. Obszedł budynek, kryjąc się w cieniach pod rozświetlonymi oknami.
Za kościołem, z bladoniebieskiej kołdry nakrapianej czerwienią, złotem i zielenią w miejscach, gdzie padały na nią refleksy z witraży, wystawały rzędy ośnieżonych grobów.
Mathieu zagłębiał się coraz dalej i dalej, zostawiając ciemne ślady na śniegu. Zdawało mu się, że ciemność i cisza gęstnieją, ale po kilku sekundach zdał sobie sprawę, że umilkł śpiew kolęd, że cichną w oddali głosy i śmiechy ludzi, którzy opuścili kościół po nabożeństwie; teraz musieli już wyjść na plac pośrodku miasteczka. Ktoś zgasił światło w kościele.
A potem dostrzegł perlisty marmurowy nagrobek. Napis na nim łatwo było odczytać, bo zdawał się lśnić w ciemności. Nie trzeba było przyklękać ani nawet podchodzić bardzo blisko, by odczytać wyryte w marmurze słowa. Mimo wszystko jednak kucnął przed grobem i delikatnie odgarnął lekki puch zasłaniający nazwisko i datę urodzenia Blanche. Na środku płyty złożył skromny wieniec z liliowych hortensji – jej ulubionych, a tuż pod tablicą postawił białą świeczkę.
Łzy popłynęły, zanim zdołał je powstrzymać, gorące, lecz natychmiast zamarzające na policzkach. Ale cóż za sens ocierać je albo udawać, że nie płyną? Zacisnął mocno wargi, patrząc na gruby kożuch śniegu ukrywający przed nim miejsce, w którym spoczywało ciało jego ukochanej.
Wyciągnął z kieszeni pognieciony kawałek papieru zapisany jego koślawym pismem i po raz kolejny powiódł wzrokiem po literach.
- Fakt, że posiadasz klucze do mojego mieszkania, nie oznacza, że możesz przychodzić, kiedy tylko zechcesz – powiedziała, oparłszy się ramieniem o ścianę i uniosła jedną brew.
Mężczyzna rzucił torbę treningową pod ścianę i podszedł do niej, oplatając ją ramionami w pasie.
- Dzień dobry, słoneczko. Jak dobrze cię widzieć – zironizował, uśmiechając się tylko kącikiem ust.
Wywróciwszy oczami, Blanche wspięła się na palce i ucałowała jego policzek.
- Dzień dobry, Mathieu – przywitała się i wyswobodziła się z uścisku. Zrobiła kilka kroków w tył i obciągnęła koszulę, niegdyś należącą do niego, teraz będącą jej własnością upstrzoną kolorowymi plamami po farbach.
- Jadłaś? – zapytał, ruszając w stronę kuchni.
Machnęła lekceważąco ręką i poszła w jego ślady. Gdy Grebille wstawiał wodę na herbatę, ona usiadła na taborecie i oparła się plecami o chłodną ścianę.
- Zapomniałam – powiedziała obojętnie i skuliła się, kiedy prychnął i obrzucił ją zirytowanym spojrzeniem. – Och, daj spokój! Malowałam – dodała na swoje usprawiedliwienie, co mężczyzna skwitował wywróceniem oczami.
- Blanchefle – zaczął poważnie, a ona zadrżała mimowolnie – Mathieu rzadko zwracał się do niej pełnym imieniem. – Rozmawialiśmy na ten temat. Nie możesz zapominać o posiłkach – westchnął. – Musisz o siebie dbać. Kto cię będzie pilnował, jak zacznie się sezon i będę w rozjazdach?
Wzruszyła ramionami, czym zdenerwowała go jeszcze bardziej.
- Compagnon, do cholery! – warknął i uderzył w stół zwiniętą w pięść dłonią. Ustawione na stole szklanki zadrżały. – Musisz jeść, żeby brać leki. O tym też nie pamiętałaś?
Powoli wstała z miejsca i niepewnie objęła mężczyznę w pasie, splatając dłonie na jego plecach i opierając policzek na jego piersi.
- Przepraszam, Mathieu – powiedziała cicho. Westchnął ciężko i przytuliwszy ją mocno, złożył pocałunek na jej skroni. – Zjemy coś?
Poczuła, jak jego klatka piersiowa zawibrowała i usłyszawszy jego śmiech, wygięła usta w uśmiechu.
- Pizza czy sushi?
- Pizza i sushi – poprawiła go. Ponownie stanęła na palcach, pocałowała go w kącik ust i cofnęła sie. – Zamów, ja się przebiorę – rzuciła przez ramię, wymownie pociągnąwszy za poplamiony rękaw koszuli i zniknęła za drzwiami swojego pokoju.
- Powiesz mi w końcu, co malujesz? – poprosił, wcierając serwetką usta i poplamione pomidorowym sosem palce.
Nabrała powietrza w policzki i obrzuciła mężczyznę zirytowanym wzrokiem.
- Miałeś nie pytać, Mathieu – westchnęła. – Dowiesz się w swoim czasie.
- Obiecujesz?
- Obiecuję – potwierdziła kiwnięciem głową i odwzajemniła ciepły uśmiech mężczyzny.
- To dobrze, bo chciałbym cię o coś zapytać – powiedział, podniósłszy się ze swojego miejsca. – Każdy człowiek dostał dwie ręce, dwie nogi, dwie nerki, dwa płuca. Tylko jedno serce. Podobno drugie musimy znaleźć do pary. Ja już swoje znalazłem – dodał, klęknąwszy przed kobietą. – Zastanawiam się tylko, czy to serce chce należeć do mnie do końca świata i jeden dzień dłużej? – zapytał i na potwierdzenie swych słów wyjął z kieszeni spodni niewielkie pudełeczko ze skromnym pierścionkiem.
- Znalazłam miejsce, gdzie jestem szczęśliwa, Mathieu. Miejsce przepełnione ciepłem, namiętnością, bijące własnym rytmem. Miejsce, w którym tli się dobro – twoje serce. Oczywiście, że chcę ci oddać swoje – wyznała, obejmując dłońmi jego twarz i kciukami gładząc policzki. Z czułością ucałowała jego usta, a potem pozwoliła mu wsunąć pierścionek na palec jej prawej dłoni. Przymknęła oczy, kiedy świat dookoła niej zawirował i rozpaczliwie złapała Mathieu za ramię.
- Strasznie boli mnie głowa - zdążyła wyznać, nim straciła przytomność.
Niepewnie podeszła do lady, za którą siedziała ubrana w biały kitel kobieta, co chwilę podnosząca słuchawkę telefonu.
- Przepraszam – powiedziała cichym, nieco ochrypłym głosem. Pielęgniarka oderwała wzrok od monitora i ze sztucznym uśmiechem przyklejonym do ust spojrzała na odzianą w pidżamę pacjentkę. – Blanchefle Compagnon – uprzedziła pytanie i niewidzącym wzrokiem obserwowała, jak pracownica szpitalu wprowadzała jej godność do notesu. – Gdzie mogłabym znaleźć doktora Benoit? – dodała, zaciskając dłoń w pięść.
- Gabinet numer sześć.
Westchnęła i odeszła od okienka recepcji. Jej miejsce od razu zajęła jakaś dziwna, starsza kobieta, która zaczęła żalić się obsłudze, że nie ma jej na liście, lecz pilnie potrzebuje konsultacji.
Wszystko wokół Blanche wydawało się być takie nieziemskie, nierealne. Zaczęło jej się kręcić w głowie do tych telefonów dźwięczących wokół, od pikających ekranów, od błyszczących wkoło świateł i zamętu, jaki wywoływali ludzie. Zrobiła kroczek do przodu. Chcąc dosięgnąć klamki, potknęła się o własne nogi i zatracając się w bezwzględnej nicości, opadła z hukiem na posadzkę.
Nie czuła już nic więcej. Ani bólu, ani zmartwień…
Wielki ból. Ogromne cierpienie.
- Blanche? – Słyszała nad głową znajomy głos i powiązawszy go z twarzą, mimowolnie wygięła usta w uśmiechu. Uchyliła swoje nieprzytomne powieki i rozejrzała się smętnie dookoła. Uodporniła się już na cierpienie.
- Dobrze cię widzieć, Mat – powiedziała ochryple, rozglądając się w narastającej panice dookoła. Lekarze odciągnęli mężczyznę od jej łóżka, kiedy salę wypełniło przyspieszone pikanie respiratora wybijającego rytm jej kruchego serca.
- Siostro, szybko, narkoza – krzyknął jeden z mężczyzn.
Znów ciemność.
Nagła jasność.
- Wódź wzrokiem za światełkiem – zażądał lekarz pochylający się nad nią. Posłusznie wykonała polecenie. Była w pół świadoma, jednak uchyliła szerzej powiekę. Wszyscy wokół niej zniknęli, był tylko ten starszy mężczyzna w dziwnych okularach. Spojrzała na niego, kiedy wciskał jej coś dziwnego do rurki, która... łączyła się z jej skórą. Drgnęła niebezpiecznie, podnosząc ramię go góry. Zaczęła się rzucać na wszystkie strony, jednak on mocno przycisnął ją do łóżka.
- Uspokój się! – zaapelował. Westchnęła cicho i spojrzała na niego z nieukrywanym strachem, jednak wykonała posłusznie jego polecenie. – Jak się czujesz? – spytał.
- Jak poprzednio – powiedziała, od razu podnosząc się na łokciach; znów przycisnął ją do łóżka.
Co się dzieje?, pomyślała przerażona.
- Nigdzie się nie wybieraj, Blanche. Zaraz przyjdzie twój narzeczony.
- Choroba jest dowodem życia, ale koniec choroby oznacza śmierć.
- Co chce mi pan przez to powiedzieć?
- Pańska narzeczona ma raka, nawrót nowotworu układu krwionośnego. Za chwilę zabieramy Blanche na salę operacyjną, zrobimy jej przeszczep szpiku kostnego. Staramy się zrobić wszystko, by przeżyła… - szepnął lekarz i opuścił gabinet.
W miarę jak zbliżał się do kościoła, za którym znajdował się cmentarz, śpiew rozbrzmiewał coraz głośniej. Mathieu poczuła ścisk w gardle, bo to była jej ulubiona kolęda. Peuple, à genoux attends ta délivrance…
Pchnął ostrożnie furtkę i wszedł na cmentarz przy akompaniamencie skrzypiącego metalu. Po obu stronach wyślizganej ścieżki biegnącej do drzwi kościoła leżała gruba warstwa nietkniętego śniegu. Zaczął brnąć przez niego, zostawiając za sobą głębokie ślady. Obszedł budynek, kryjąc się w cieniach pod rozświetlonymi oknami.
Za kościołem, z bladoniebieskiej kołdry nakrapianej czerwienią, złotem i zielenią w miejscach, gdzie padały na nią refleksy z witraży, wystawały rzędy ośnieżonych grobów.
Mathieu zagłębiał się coraz dalej i dalej, zostawiając ciemne ślady na śniegu. Zdawało mu się, że ciemność i cisza gęstnieją, ale po kilku sekundach zdał sobie sprawę, że umilkł śpiew kolęd, że cichną w oddali głosy i śmiechy ludzi, którzy opuścili kościół po nabożeństwie; teraz musieli już wyjść na plac pośrodku miasteczka. Ktoś zgasił światło w kościele.
A potem dostrzegł perlisty marmurowy nagrobek. Napis na nim łatwo było odczytać, bo zdawał się lśnić w ciemności. Nie trzeba było przyklękać ani nawet podchodzić bardzo blisko, by odczytać wyryte w marmurze słowa. Mimo wszystko jednak kucnął przed grobem i delikatnie odgarnął lekki puch zasłaniający nazwisko i datę urodzenia Blanche. Na środku płyty złożył skromny wieniec z liliowych hortensji – jej ulubionych, a tuż pod tablicą postawił białą świeczkę.
Łzy popłynęły, zanim zdołał je powstrzymać, gorące, lecz natychmiast zamarzające na policzkach. Ale cóż za sens ocierać je albo udawać, że nie płyną? Zacisnął mocno wargi, patrząc na gruby kożuch śniegu ukrywający przed nim miejsce, w którym spoczywało ciało jego ukochanej.
Wyciągnął z kieszeni pognieciony kawałek papieru zapisany jego koślawym pismem i po raz kolejny powiódł wzrokiem po literach.
Jesteś tu. Odczuwam szczątkową obecność Twojej osoby. Czytam listy, a Twe słowa ociekające gorącym lukrem spływają mi po palcach. Oblizuję je, by przypomnieć sobie brzmienie głosu. Głosu, który pokochałem lata temu. Pamiętam. Tak wiele tu Ciebie bez Ciebie. Mówiłaś, że będzie dobrze. Że będę szczęśliwy. Nie uwierzyłem, Kochanie. Wciąż nie wierzę. Nie tym razem. Tęsknota pochłania mnie bez reszty, zabraniając ufać, że krok do tyłu może być tym postawionym w przód. Chciałbym, żebyś wróciła, bo umieram bez Ciebie. Czy Ty gasłabyś beze mnie?
Nigdy nie pragnąłem śmierci za życia. Ciepłe, zielone wiosny i słoneczne, beztroskie lata kocham niemalże tak mocno, jak ciebie; za bardzo, by cieszyć się powolnym konaniem. Milczeniem ust pozwalam krzyczeć sercu. Niech usłyszy je cały wszechświat. Chciałbym, żeby nocą przyniosło do moich snów Twoje uśmiechy; bym przypomniał sobie wspólną ciszę o czwartej nad ranem, wschód słońca nad Lazurowym Wybrzeżem, wieczorne szepty, które niosły nieśmiałe wyznania. Tęsknota przeszywa mnie na wskroś. Kiedy znów staniesz w drzwiach naszej sypialni w poplamionej farbami koszuli z dwoma kubkami zielonej herbaty? Kiedy znów weźmiesz mnie w ramiona, obiecując tym samym, że zawsze będę mógł szukać w nich Twojego wsparcia, ciepła i miłości? Naszej miłości…
Pędzle nie odwykły od dotyku Twoich rąk, suknie nie zapomniały zapachu Twego ciała. Ludzie wciąż o Tobie mówią. Nikt nie zapomniał. Wczoraj graliśmy dla Ciebie – i wygraliśmy. Nie pogrzebaliśmy Cię w pamięci, Kochanie. Twój ból, Twoja miłość, wszystkie Twoje pragnienia zostały przy mnie. Noszę je w drewnianym pudełku i otwieram każdej bezsennej nocy. Wiesz, prawda? Bo wtedy zawsze opowiadam Ci o pustce obok mnie. Zdaje mi się, czy słyszę Twój głos?
Powiedziałaś kiedyś, że będziesz mnie kochać do końca życia. A jeżeli jest coś potem, będziesz mnie kochać także po śmierci. Czuję to, moja Blanche. Warto było oszaleć dla tych uszytych z pozłacanej waty sekund, chociaż ostrzegałaś. Cieszę się, że nie posłuchałem. Wciąż żyję filmem, który kręcę w głowie z Tobą w roli głównej.
Gdziekolwiek się znajduję, rozglądam się za Tobą. Nie jest to świadome, celowe poszukiwanie. Raczej instynktowna pogoń za Tobą, Kochana. Na rynku, w sklepie, na ulicy, w parku nieustająco szukam wzrokiem mojej księżniczki. Na widok każdej wysokiej, ciemnowłosej kobiety dostrzeżonej w tłumie, serce skacze mi do gardła. Zaczynam biec, przeciskając się pomiędzy ludźmi, przebiegam przez ruchliwe jezdnie, byś nie zniknęła mi z oczu. "Blanche, Blanche" - wołam, a ludzie przepuszczają mnie z przekleństwem albo dobrym słowem na ustach, rozpoznając odwieczną scenę, w której mężczyzna biegnie za kobietą. Ich oczy zdają się zachęcać "dogoń ją, pocałuj albo zastrzel, zrób to, co ci dyktuje serce". A potem zatrzymuję się i uświadamiam sobie, że to nie możesz być Ty. Ciebie już nie ma.
Poprosiłaś, bym nigdy nie zapomniał, co jest w życiu najważniejsze. Pamiętam. Dzięki Tobie i Twoim obrazom – teraz już rozumiem, czemu je przede mną ukrywałaś - pamiętam każdą wspólnie spędzoną chwilę. A w każdej było coś wspaniałego. Nie potrafię wybrać żadnej z nich i powiedzieć: ta znaczyła więcej, niż pozostałe. Wszystkie były tak samo ważne. I tak samo mocno odcisnęły się śladem na moim sercu.
Sercu, które nigdy o Tobie nie zapomni. Kocham cię, Blanche i… Wesołych Świąt, kochanie.
Nigdy nie pragnąłem śmierci za życia. Ciepłe, zielone wiosny i słoneczne, beztroskie lata kocham niemalże tak mocno, jak ciebie; za bardzo, by cieszyć się powolnym konaniem. Milczeniem ust pozwalam krzyczeć sercu. Niech usłyszy je cały wszechświat. Chciałbym, żeby nocą przyniosło do moich snów Twoje uśmiechy; bym przypomniał sobie wspólną ciszę o czwartej nad ranem, wschód słońca nad Lazurowym Wybrzeżem, wieczorne szepty, które niosły nieśmiałe wyznania. Tęsknota przeszywa mnie na wskroś. Kiedy znów staniesz w drzwiach naszej sypialni w poplamionej farbami koszuli z dwoma kubkami zielonej herbaty? Kiedy znów weźmiesz mnie w ramiona, obiecując tym samym, że zawsze będę mógł szukać w nich Twojego wsparcia, ciepła i miłości? Naszej miłości…
Pędzle nie odwykły od dotyku Twoich rąk, suknie nie zapomniały zapachu Twego ciała. Ludzie wciąż o Tobie mówią. Nikt nie zapomniał. Wczoraj graliśmy dla Ciebie – i wygraliśmy. Nie pogrzebaliśmy Cię w pamięci, Kochanie. Twój ból, Twoja miłość, wszystkie Twoje pragnienia zostały przy mnie. Noszę je w drewnianym pudełku i otwieram każdej bezsennej nocy. Wiesz, prawda? Bo wtedy zawsze opowiadam Ci o pustce obok mnie. Zdaje mi się, czy słyszę Twój głos?
Powiedziałaś kiedyś, że będziesz mnie kochać do końca życia. A jeżeli jest coś potem, będziesz mnie kochać także po śmierci. Czuję to, moja Blanche. Warto było oszaleć dla tych uszytych z pozłacanej waty sekund, chociaż ostrzegałaś. Cieszę się, że nie posłuchałem. Wciąż żyję filmem, który kręcę w głowie z Tobą w roli głównej.
Gdziekolwiek się znajduję, rozglądam się za Tobą. Nie jest to świadome, celowe poszukiwanie. Raczej instynktowna pogoń za Tobą, Kochana. Na rynku, w sklepie, na ulicy, w parku nieustająco szukam wzrokiem mojej księżniczki. Na widok każdej wysokiej, ciemnowłosej kobiety dostrzeżonej w tłumie, serce skacze mi do gardła. Zaczynam biec, przeciskając się pomiędzy ludźmi, przebiegam przez ruchliwe jezdnie, byś nie zniknęła mi z oczu. "Blanche, Blanche" - wołam, a ludzie przepuszczają mnie z przekleństwem albo dobrym słowem na ustach, rozpoznając odwieczną scenę, w której mężczyzna biegnie za kobietą. Ich oczy zdają się zachęcać "dogoń ją, pocałuj albo zastrzel, zrób to, co ci dyktuje serce". A potem zatrzymuję się i uświadamiam sobie, że to nie możesz być Ty. Ciebie już nie ma.
Poprosiłaś, bym nigdy nie zapomniał, co jest w życiu najważniejsze. Pamiętam. Dzięki Tobie i Twoim obrazom – teraz już rozumiem, czemu je przede mną ukrywałaś - pamiętam każdą wspólnie spędzoną chwilę. A w każdej było coś wspaniałego. Nie potrafię wybrać żadnej z nich i powiedzieć: ta znaczyła więcej, niż pozostałe. Wszystkie były tak samo ważne. I tak samo mocno odcisnęły się śladem na moim sercu.
Sercu, które nigdy o Tobie nie zapomni. Kocham cię, Blanche i… Wesołych Świąt, kochanie.
No to zaczynamy. Spontan na maksa. W ogóle dziękujcie Repugnance, bo to jej zasługa, że wciąż piszę. Jakbym rzeczywiście byłam taka znana na blogspocie.
Dziś Mathieu, bo Francuzi grają z Hiszpanami o finała moje serce jest rozdarte. Za to Polacy wygrają, prawda Kibicujcie ładnie!
Adieu i do napisania.
A następny Stefan albo Dragan, który jest u Nance.
Dziś Mathieu, bo Francuzi grają z Hiszpanami o finał
Adieu i do napisania.
Jestem pierwsza. ♥
OdpowiedzUsuń"Potrzebuję kogoś, kto albo wygląda na totalnego ignoranta i laika jeśli chodzi o sztukę, albo kogoś, kto wygląda na znającego się na malarstwie." Po tej wiadomości liczyłam na głupie komentarze faceta, jej wkurzanie, a na koniec happy end, bo się pogodzili. Złamałaś mi serce tym zakończeniem. Ale nie zamierzam spowodować twojego pogrzebu, a wiesz czemu? Bo cię bardzo, bardzo kocham. I mogę czytać takie perełki, jak to powyżej.
UsuńPrzecież ja nic takiego nie zrobiłam, nikt nie musi mi dziękować. To wszystko twoja zasługa!
Dziękuję, że jesteś! ♥
PS Musiałam się nieźle naszukać tego fragmentu rozmowy!
PS 2 Moje serduszko też jest rozdarte, co chwilę myślę: "Nie, jednak jestem za Hiszpanią", a po dwóch sekundach twierdzę: "Nie, jednak Francja" i tak co ciągle...
PS 3 Będę ładnie kibicować, obiecuję.
PS 4 DRAGAN ♥
PS 5 Jesteś cudowna, wiesz o tym? :*
ja się przyznam, że w ogóle nie znam bohatera : c ale podoba mi się, jest malowanie i cytat z Żulczyka, tylko czemu takie tragiczne?
OdpowiedzUsuńPierdyliard shades of beauty. To jest przepiękne. Piękna historia, piękna końcówka, piękne jest tutaj wszystko i tak do cna poruszyło moje małe serduszko. Mimo, że jest mega smutno i to nie skończyło się dobrze, to jednak... Ech. Nie będę płakać, nie będę, płakać, nie będę płakać... Dobra, jedną łzę puszczę, reszta niech nawet nie liczy, że pozwolę im płynąć!
OdpowiedzUsuńPięknie to napisałaś, naprawdę brak mi słów. :) Tak prosto, a jednak wszystko dało się cudownie odczuć i zobaczyć w swojej głowie. Czekam na więcej, z pewnością będę tutaj stałym gościem!
I pisz tak dalej! Nie przestawaj, bo wychodzi Ci cudownie! Okej? :)
Cieszę się, że tu jestem. To raz. A dwa przeczytam na spokojnie jutro i napiszę coś bardziej mądrego od Mathieu - chyba się zakochałam.
OdpowiedzUsuńNa piłkarzach się nie znam. Tym bardziej na zagranicznych piłkarzach.
OdpowiedzUsuńAle tu nie chodzi o to, kto kogo gra. Tu chodzi o przekaz. O wyższość miłości nad śmiercią. O bezgranicznym zaufaniu.
I śmierć przedarła się przez miłość. A miłość nadal trwa.
;)