2016/10/30

13. Wracam do domu

Oddam Ci więcej niż będziesz chciał.
Jeszcze razem będziemy się śmiać
z tego co było, z grzechów i kłamstw.
Wciąż pamiętam twój uśmiech sprzed lat.
Warto próbować, pomimo ran,
nie pozwolę ci więcej się bać.
Zacząć od nowa chcesz ty i ja –
tylko proszę nie zostawiaj mnie tak.

Mój drogi,

Ukochany,


Stefanie,

Spacerując brzegiem opustoszałej plaży ocieram się o naszą przeszłość, o skraj naszej historii zapisanej na piasku śladami bosych stóp. Zaborcze fale wdzierają się w gładką piaszczystą skórę ziemi z taką samą pasją i delikatnością zarazem, jak kochanek, który chce się nasycić ciałem ukochanej. Ziarenka piasku porywane przez wodę i uciekające spod stóp, przypominają mi chwile, z których zostaliśmy okradzeni przez czas. Biała piana tuląca się do piaszczystego łona wybrzeża opowiada mi o naszych nocach przepełnionych rozkoszą, tak kruchych i ulotnych, że prawie nierzeczywistych. A jednak dziś, kiedy przechadzam się brzegiem morza, wśród znikających odcisków nóg, szukam uparcie naszych śladów sprzed miesięcy.

Czasem zastanawiam się, w którym momencie zaczęliśmy się od siebie odsuwać. Nie staliśmy się sobie obcy z dnia na dzień, to musiało trwać wiele tygodni i wśród swoich wspomnień szukam tego, które zapoczątkowało nasz koniec. Czy to było tego marcowego wieczora…?

*
27 marca 2016r.

Postawiłam stopy na siedzeniu krzesła i oparłam brodę na kolanach. Zmrużyłam oczy, ze skupieniem wpatrując się w stojącego przy oknie Stefana i odchrząknęłam, zakłopotana jego pytaniem. Wydawało mi się, że zdążyłam się przyzwyczaić do jego uważnego spojrzenia, ale poczułam się spłoszona, gdy z takim chłodem w oczach śledził mój każdy, nawet najdrobniejszy, ruch. Wyprostował się i założył ramiona na piersi, zrobił poważną minę, a po moim ciele przeszedł nieprzyjemny dreszcz.

Krępował mnie.

- Przecież nic się nie stało. – Spróbowałam uniknąć odpowiedzi, niepewnie wyginając wargi w uspokajającym uśmiechu. Od razu tego pożałowałam, gdy mój mężczyzna zmarszczył czoło i prychnął lekceważąco.

- Nic się nie stało, Ava? – wycedził przez zęby, zbliżając się. Zatrzymał się po drugiej stronie stołu i z głośnym trzaskiem oparł dłonie na jego blacie, pochylając się w moją stronę.

Skuliłam się jeszcze bardziej, gdy w jego oczach dostrzegłam wyraźny wyrzut. Zawiodłam go swoim lekkomyślnym zachowaniem… Ale przecież on też nie był bez winy, pomyślałam, gwałtownie prostując plecy i zestawiając nogi na ziemię. Zacisnęłam dłonie na krawędzi zajmowanego przeze mnie krzesła i uniosłam na niego butne spojrzeniem.

- To był tylko wieczór panieński, Stefan. A gdzie ty byłeś? Przedwczoraj, w czwartek i środę? Czekałam na ciebie cały sezon, a kiedy wróciłeś, nie znalazłeś nawet jednego wolnego dnia, który moglibyśmy razem spędzić – zaczęłam mówić, wylewając z siebie cały żal, jaki się we mnie skumulował, odkąd skoczek wrócił z ostatniego konkursu w Planicy. Nie przypuszczałam, że przez niecały tydzień mogę uzbierać w sobie tak ogromne pokłady zgorzknienia i złości.

Miałam do tego prawo. Tęskniłam przeokropnie.

- Przepraszam, Ava, okej? - fuknął zirytowany, wywracając oczami. Dobrze wiedziałam, że nie lubił, kiedy wypominałam mu jego błędy, dlatego działałam z premedytacją, przeciwko niemu używając jego własnej broni. Sam mnie nauczył, że najlepszą obroną jest atak. – To wszystko jest mocno pochrzanione. Czuję się, jakby ktoś wyrwał mi serce, pokroił je na małe kawałeczki, przeżuł, wypluł i oddał resztki.

- Miłość boli i jest do bani – zauważyłam, ignorując ten nieprzyjemny skurcz, który Stefan wywołał swoimi gorzkimi słowami. – Czemu ze mną nie rozmawiasz? Od listopada mówimy półsłówkami, unikamy poważnych tematów, unikamy siebie. Chyba obiecywaliśmy sobie, że z tym koniec, miałeś nauczyć mnie ufać, a sam boisz się otworzyć.

- Twój świat byłby łatwiejszy, gdybym się wtedy nie przewrócił – mruknął ze zrezygnowaniem, bez sił opadając na drugie z krzeseł i chowając twarz w dłoniach.

Powinnam do niego podejść, pogłaskać go po głowie, przytulić i zapewnić, że to kłamstwo. Gdybym zachowywała się tak, jak oczekiwali tego ode mnie nasi znajomi, bez wahania ucałowałabym jego wargi i zapomniała o wszystkich kolcach, które boleśnie wbijały się w moje serce.

Nie zrobiłam tego. Stefan wiedział, że nie ma prawa tego ode mnie oczekiwać. Wziął mnie taką, jaka byłam – z defektami, potłuczoną, gubiącą wszystko, a przede wszystkim samą siebie. Próbowaliśmy mnie naprawić i naprostować nasz związek, ale niektórych przyzwyczajeń nie da się zmienić.

Westchnęłam, wstając ze swojego miejsca. Wycofałam się z kuchni, nie mogąc znieść widoku jego napiętych z przejęcia mięśni i jego słów odbijających się echem w mojej głowie.

- To prawda – potwierdziłam cicho, niemalże szepcząc. – Ale bez ciebie to już nie byłby mój świat.

*

Chciałabym znaleźć winnego. Szukam uparcie i skaczę między wspomnieniami, obarczając odpowiedzialnością raz ciebie, raz mnie. Częściej mnie.

Bo czasem błądziłam.

Gdzieś między płytkim oddechem a szelestem zrzucanych na podłogę ubrań. Pomiędzy zgrzytem zębów a nerwowym przygryzaniem popękanej od zimna wargi. Na granicy uchylonego nieznacznie okna i sufitu, przy którym kłębił się mleczny, papierosowy dym, chociaż bardzo nie lubiłeś, gdy paliłam.

Gubiłam.

Dwie spinki, guzik od płaszcza, koronkowy stanik, godność i resztki moralności, dotąd alarmującej mnie o konsekwencjach moich czynów. Skundloną przyzwoitość spychałam na dno szafy, wpajaną od najmłodszych lat uczciwość zgarniałam niedbale pod dywan.

Badałam.

Wgłębienia w miejscu, w którym przed kilkoma sekundami zaciskały się moje zęby. Opuszkami palców oceniałam głębokość ran tam, gdzie wbijały się paznokcie, gdzie wpijały się mocno, desperacko wręcz. Podrapany, posiniaczony i pogryziony, wyglądałeś jak ofiara napaści rabunkowej – gdy ci o tym mówiłam, uśmiechałeś się szelmowsko, dłonią uciskając zabarwiony na fioletowo fragment skóry na moim biodrze. Bolało, więc syczałam i strząsałam z siebie te ręce, które niedawno błądziły po moim ciele, badając ją skrawek po skrawku.

Robiliśmy sobie krzywdę. Raniliśmy się, niecelowo mocniej zaciskaliśmy dłonie, szarpaliśmy i przyciągaliśmy, gładziliśmy, pieściliśmy i głaskaliśmy. Zrywaliśmy ubrania i więzy, pozbywaliśmy się bielizny i wątpliwości. Zostawialiśmy w przedpokoju buty, kurtki i zdrowy rozsądek.

Płonęłam.

Przez trawiący organy głód, piekącą potrzebę poczucia czegoś; przez ziejącą czarnym ogniem dziurę, wyhodowaną na zgliszczach dawnych związków.

Nie byłeś złym facetem. Nie przesiadywałeś długich godzin w knajpach, nie spijałeś drinków z pępków losowych dziewczyn w barze; nie oglądałeś nawet wszystkich meczów w telewizji. Niczego nie żądałeś teraz, tutaj, od razu, natychmiast. Ale rzadko bywałeś – ciągłe rozjazdy, konkursy w Norwegii, Japonii, Polsce, a ja się zamartwiałam za każdym razem, gdy zasiadałeś na belce startowej. To nie zawsze było Bischofshofen, w którym jako pierwsza mogłam do ciebie dobiec i udzielić ci pomocy – tam musiałam liczyć na twoje umiejętności, szczęśliwy wiatr i innych ratowników. Chyba nigdy nie przestałam się o ciebie niepokoić.

Zdawałeś się być ułudą, iluzją, wytworem mojej złaknionej ideału wyobraźni. Twój uśmiech wciąż wstrzymuje pracę płuc, głos przyspiesza tętno. I zastanawiałam się, czy to coś, czy wciąż jeszcze nic; czy skłanialiśmy się ku sobie bardziej, czy mniej. Gdzie to się skończy? Czy w ogóle się zaczęło? Czy zostanie mi po tobie ślad, jeśli postanowisz jednak zniknąć, zmyć się, rozprysnąć w powietrzu, niczym przebita bańka mydlana?

Słusznie o tym myślałam.

Drżałam.

Z niepokoju, niepewności, niestałości emocjonalnej, lęku o twoje zdrowie. Skąpana w bladym świetle latarni, przebijającym spomiędzy zakurzonych żaluzji, otulona szorstkim kocem, przygnieciona w pasie ramieniem i własnym kacem moralnym. Ciężka od wyrzutów sumienia, pretensji, niezdecydowania. Lepka od słów, które padły, zmęczona wymianą oddechów.

Uciekałam. Bez wahania, wątpliwości. Bezszelestnie. Bezlitośnie. Nim budzik przedzierał uciążliwą dla uszu ciszę, nim uświadamiałeś sobie, że dłoń nie obejmowała dłużej mojej talii, a jedynie poduszkę.

I zawsze wracałam. I błądziłam ponownie.

Między późnym wieczorem a wczesnym świtem. Pomiędzy wzdrygnięciem i brzęczeniem wyciszonego telefonu w torbie. Błądziłam wśród stęsknionych pomruków, gubiłam się w szorstkich dłoniach.

Powoli uczyłeś mnie odwagi. Skrupulatnie przenosiłeś do swojego mieszkania moją szczoteczkę do zębów, ulubioną poduszkę, uszczerbiony kubek, gruby sweter, podniszczony egzemplarz „Dumy i uprzedzania”, w końcu mnie samą. Już nie miałam dokąd uciekać, bo mój dom był tam, gdzie ty.

A później to wszystko straciłam.

Siadam na piasku i unoszę wzrok nad horyzont. Firmament zmienił się nie do poznania.

Na wschodzie niebo jest jeszcze jasnoniebieskie, ale na zachodzie pokryło się barankami. Stykają się one z groźną ołowianobrunatną chmurą, która opalizuje kolorem zieleni. Nagle błękit rozpęka się na dwoje, ukazując pomarańczowe pasma obrzeżone migotliwym złotem. Wreszcie znika zupełnie, a nieboskłon zalewa rubinowa łuna zachodu.

Przypominają mi się nasze wspólne wakacje. Byłeś jedyną osobą, która zabrała mnie poza granice Austrii, właśnie tutaj, do Chorwacji. Chyba dlatego Makarska była pierwszym miejscem, o którym pomyślałam, planując moją ucieczkę. Do dzisiejszego poranka łudziłam się, że zechcesz mnie odnaleźć i serce podpowie ci, gdzie jestem – dokładnie w miejscu, w którym my i wszystko, co z nami związane, zaczęło dziać się na poważnie.

Drugim miejscem, które rozważałam, było Bischofshofen. Mam nadzieję, że właśnie się uśmiechnąłeś, bo ja nie potrafię powstrzymać sentymentalnej radości, gdy zamykam oczy i widzę Paul-Ausserleitner-Schanze…

*
5 stycznia 2013r.

Mróz szczypał w policzki i nos. Mocniej naciągnęłam na uszy czapkę, żeby chociaż odrobinę uchronić się przed zbliżającą się grypą. Objęłam się ramionami, szeleszcząc materiałem czerwonej kurtki i przeniosłam wzrok na szczyt skoczni. Na belce startowej zasiadł kolejny skoczek. Z miernym zainteresowaniem obserwowałam, jak jego narty suną po najeździe i jak wybija się z progu. Zbystrzałam dopiero wtedy, gdy wyciągnięta w powietrzu sylwetka się zachwiała. Zacisnęłam dłonie w pięści i uważnie śledziłam szybującego zawodnika – po krótkich turbulencjach zawisł nieruchomo pomiędzy dwoma deskami i zmienił pozycję dopiero wtedy, gdy nadeszła pora lądowania. Zamarłam, kiedy skoczek się zachwiał i moja ręka mimowolnie powędrowała w stronę torby. Młody Austriak zapanował nad swoim ciałem i nartami na tyle, by wytracić prędkość, jednak nie udało mu się uchronić od upadku. Chwyciłam mocno pasek apteczki, wyszłam z namiotu i pospiesznie ruszyłam w stronę sunącego po zeskoku skoczka.

Gdy do niego dobiegłam, ten już sam próbował się podnieść. Asekuracyjnie złapałam go pod rękę, odradzając gwałtowne ruchy.

- Co cię boli? – zapytałam, prowadząc skołowanego rodaka w stronę band, za którymi mieścił się punkt medyczny. Chłopak próbował się wyrwać i uciec do swoich kolegów, ale mój stanowczy uścisk odwiódł go od tego pomysłu. – Siadaj i zdejmij kask – poprosiłam, zwracając uwagę na zaczerwienienie na jego policzku.

Niechętnie wykonał moje polecenie i po odłożeniu nakrycia głowy na stół, obrzucił mnie powątpiewającym spojrzeniem.

- Nie za młoda do tego jesteś?

Zignorowałam jego złośliwą zaczepkę i zajęłam się drobnym otarciem, przykładając do niego zwilżony spirytusem wacik. Zmrużyłam oczy i uśmiechnęłam się z satysfakcją, kiedy skoczek cicho syknął.

- Nie odpowiedziałeś na pytanie – powiedziałam, wyrzuciwszy gazę do stojącego pod stołem kosza na śmieci. – Boli cię coś? Ta noga, która ci się wygięła… Pokaż mi ją – wydałam kolejne polecenie.

Klęknęłam obok chłopaka i poprawiwszy odrobinę za długie rękawy kurtki, skupiłam całą swoją uwagę na jego kolanie. Chociaż materiał kombinezonu utrudniał mi pracę, udało mi się upewnić, że ani rzepka, ani tym bardziej więzadła nie ucierpiały podczas tego niefortunnego lądowania. Usłyszałam nad głową pełne irytacji westchnienie.

- Wszystko jest okej, pani doktor.

- Nie jestem… Nieważne – urwałam i lekceważąco machnęłam ręką. – Faktycznie, wygląda na to, że miałeś dużo szczęścia – przyznałam, prostując się. Zamknęłam suwak mojej podręcznej apteczki i przewiesiłam torbę przez ramię.

- Ha!, czyli miałem rację. Jesteś za młoda. – Mój rodak uśmiechnął się z satysfakcją, przez co mimowolnie wywróciłam oczami.

Mimo to kiwnęłam głową, odrobinę zmieszana.

- Studiuję medycynę. Jestem tu w ramach stażu. I hobbystycznie – dodałam trochę szybciej, niepewna jak to wyznanie zostanie przez niego przyjęte. Jakbym faktycznie przejmowała się tym, co pomyśli…

- I nazywasz się…? – próbował pociągnąć mnie za język. Wstał z zajmowanego krzesła i chwyciwszy kask, włożył go pod pachę.

- Ava. Ava Steiner.

- Dobrze mieć znajomości u medycznych. – Uśmiechnęłam się niemrawo na kiepski żart skoczka. – Stefan Kraft.

Z trudem powstrzymałam się, by nie przyznać, że owszem, doskonale wiedziałam, jak się nazywa. Zamiast tego po raz kolejny nieznacznie uniosłam kąciki ust i kiwnęłam głową.

- Gratulacje wczorajszego zwycięstwa. Ważny dzień, co? – pochwaliłam go, przypomniawszy sobie, że to właśnie dzięki niemu dnia poprzedniego w Innsbrucku cieszył się cały austriacki naród.

- Tak, chyba tak. Dzięki.

Zapadła niezręczna cisza. Przestąpiłam z nogi na nogę, wpatrując się w nieokreślony punkt za jego plecami i plamy na ścianie namiotu uznając za bardzo interesujące. Czułam na sobie jego przenikliwe spojrzenie, więc gdy odchrząknął i na niego zerknęłam, speszyłam się i spąsowiałam. Próbowałam jakoś zamaskować swoje zmieszanie, ale roześmiane jasne oczy wyraźnie mówiły, że to nie ma najmniejszego sensu.

- Powodzenia jutro – wykrztusiłam w końcu.

- Przyda się – przytaknął.

- I uważaj na siebie. Nie chciałabym cię znów zbierać z zeskoku – zażartowałam.

Parsknął z rozbawienia, a ja z ulgą przyjęłam schodzące z mięśni napięcie. Wyminął mnie – zupełnie nie kulejąc, na swoje i moje szczęście – i skierował swoje kroki do wyjścia z namiotu. Odwróciłam się, odprowadzając go wzrokiem, dlatego widziałam, jak przystanął w pół drogi i zwrócił w moją stronę twarz z wymalowanym na niej cwanym uśmiechem.

- Umów się ze mną, Ava.

- Jak staniesz na podium – odparłam rezolutnie, nawet nie rozważając jego propozycji. Nie wydawało mi się, by mówił poważnie.

Uniósł kciuk do góry i wyszedł.

Nie przypuszczałam, że podniesie rzuconą przeze mnie rękawicę, podejmie wyzwanie i na zakończenie Turnieju Czterech Skoczni po raz drugi w swojej karierze zajmie miejsce w czołowej trójce. A mnie nie pozostało nic innego, jak dotrzymać nieświadomie złożonej obietnicy i pójść z nim na naszą pierwszą randkę.

Nie mogłam żałować.

*

Brakuje mi tu deszczu. Zamykam oczy i myślę o tym, jak wybiegaliśmy z domu w niepogodę, żeby celowo zmoknąć. Krople spływały do ust, miały taki miękki posmak… Z nikim nie spacerowało mi się lepiej niż z tobą. Zawsze byłeś chętny na nocne wędrówki, zbudzony kroplami, które uderzały w parapet. Miałeś do mnie dużo cierpliwości i czasem zastanawiałam się, skąd ją czerpałeś. Po cichu marzyłam, żebyś się nią ze mną podzielił, bym mogła wytrzymać sama ze sobą.

Przyjechałam tu też z innego powodu. Potrzebowałam zrzucić z siebie kilka uczuć tak, jak kilka lat temu, gdy zabrałeś mnie tu po raz pierwszy. Nie do wiary, że dziś jestem tak samo obca, nierealna… A jednocześnie tak daleka w tobie.

Oddałabym życie za jeden pełny dzień, w który nie będzie mi wstyd za ból i smutek, za to, że brakuje mi sił i odwagi, by spojrzeć w siebie i w lustro, i za to, że już dawno temu poddałam się, za wygasłe oczy i usta, które straciły czerwień. Nie potrafią już składać radości w słowa. Czy ona we mnie zgasła? Czy to ja nie potrafię się nią już podzielić?

Niektóre wspomnienia pozostają mgliste, wykrzywione przez czas. Próbuję to jakoś nazwać – rana, rozczarowanie, niedojrzałość… Niedojrzała byłam wyjątkowo mocno, prawda? Często panikowałam i to wytrącało mi wszystkie argumenty. Pojawiała się pustka tak wielka, że nie potrafiłam jej w sobie pomieścić, która wchłonęłaby każdego, kto spróbowałby się do mnie zbliżyć. Nie mogłam pozwolić, byś się we mnie zatracił. Musiałam coś zrobić, żeby cię przede mną uchronić. Czy nie było za późno?

Morze to czas, czas który nam dano na chwilę i czas, który gwałtownie nam odebrałam, czas, który nas oswaja i zdaje się oddawać w posiadanie, ale nad którym nie mamy żadnej władzy ani kontroli. I czas, którego nam kiedyś zabraknie, by opowiedzieć sobie o rzeczach nieistotnych, lecz najważniejszych. Czas to horyzont, który łudzi nas wrażeniem nieskończoności i nieograniczonych możliwości, ale jest tylko wyobrażeniem odległości, jaka została nam do przebycia. Odległości, która może nas dzielić, ale nie mieć żadnego wpływu na naszą miłość. (Próbuję się przekonać, że nie zrujnowaliśmy jej przez słowa, które rzuciliśmy w złości i te, których nie mieliśmy odwagi wypowiedzieć.) Chcę, żebyś wiedział, że gdziekolwiek jestem – w Bischofshofen, w Makarskiej, w naszym mieszkaniu w Salzburgu, w rodzinnym Bad Ischl, do którego ostatnio pojechałam, chociaż wciąż nie wiem, co chciałam tam znaleźć – jesteś blisko, zabieram cię ze sobą wszędzie, nie jak pamiątkę czy talizman, ale jak kompas, który zawsze wskazuje mi drogę do domu. Potrzebuję tego, dobrze o tym wiesz, prawda?

*
9 kwietnia 2014r.

Siedziałam na starej, odrapanej ławce w parku. Podciągnęłam nogi pod brodę, objęłam je jednym ramieniem i w przypływie wielkiej odwagi, drugą ręką chwyciłam dłoń Stefana, a na jego barku oparłam zaróżowiony od rześkiego powietrza policzek. Wschód słońca dopiero miał nadejść, ale lubiłam tę porę dnia, kiedy świat dopiero budził się do życia. Chociaż uciekałam coraz rzadziej, wciąż budziłam się wczesnym rankiem i toczyłam w sobie wojnę, by przekonać się do pozostania w łóżku u boku mężczyzny. Mojego mężczyzny.

Tego dnia on obudził się niedługo po mnie. Wyciągnął rękę i bez słów zaproponował spacer, przeczuwając, że świeże powietrze dobrze mi zrobi. Miał rację.

- Mama rzadko się odzywała. W domu na co dzień panowała cisza: taka ciężka, przejmująca, lodowata – zaczęłam mówić. Powoli otwierałam serce przekonana, że warto. – Dom był cichy jak przed burzą, a w nim ojciec wiecznie ze szklistymi oczami. Nie od płaczu, tylko od alkoholu, który zatruwał go od wewnątrz. Nie robił awantur, nie bił, nie doprowadzał rodziny do ruiny, ale nie dbał o nas. Nie wiem, czy nie kochał nas dlatego, że nie umiał, czy nie chciał. A może kochał, ale po swojemu? Siedział przy kuchennym stole i pił, a potem kładł się spać. I tak dzień po dniu. Wracał z fabryki. Siadał. Jadł i pił. Nie mówił nic. Czasem wydawał proste, jasne polecenia. Przebiegały jak błyskawice przez pokój. A potem cisza. – Odchrząknęłam, przestraszona swoją odwagą. Część mnie chciała, bym przerwała, uciekła, póki jeszcze miałam okazję. Zamiast tego mocno ścisnęłam dłoń Stefana i kontynuowałam. – Mama była wiecznie zmęczona ciągłym niekochaniem. Czasem patrzyła na mnie jak na swój wyrzut sumienia. Czasem zachodziłam w głowę, jak to możliwe, że w ogóle jestem na świecie. Szukałam odpowiedzi, a babcia zawsze kwitowała, że kiedyś było inaczej. Trudno mi było w to uwierzyć… Gdy miałam czternaście lat ojciec odszedł w milczeniu i we śnie. Rok później babcia przegrała walkę z rakiem. Potem lata z mamą, która powoli gasła, jak płomień świecy, któremu stopniowo odbierano tlen. Jakby nie miała chęci do życia. Mówiła jeszcze mniej. Czasami godzinami przesiadywała w ogrodzie i wpatrywała się w jeden punkt. Nie pożegnała się. Nikt nie trzymał mojej ręki, kiedy po raz kolejny patrzyłam na wieko trumny. Zostały mi po nich tylko oszczędności, wystarczająco dużo, by zacząć studia w większym mieście. Spakowałam się i wyjechałam. Już nigdy nie wróciłam do Bad Ischl – wyznałam cicho.

Stefan ostrożnie głaskał moją dłoń, słuchał, nic nie dopowiadał i nie dopytywał, kiedy skończyłam mówić. Zamiast tego objął mnie ramieniem, pocałował w czubek głowy i bez słów obiecał, że będzie odsuwał ode mnie zło świata i będzie światełkiem w tunelu, nie pozwalając mi po raz kolejny zatracić się w tęsknocie.

Nie potrafiłam mu powiedzieć, że już dawno utonęłam razem z demonami mojej przeszłości.

*

Wiele razy chciałam napisać sms’a albo nawet zadzwonić, Stefan. Zapytać, jak treningi. Zapytać, jak życie. Powiedzieć, że mój świat się sypie, że boję się jak jeszcze nigdy, że być może nie dożyjemy świąt, bo jestem tchórzem. Wyznać, że tęsknię tak bardzo, że trudno mi oddychać. Zawsze zaciskałam palce na komórce i przymykałam ciężko powieki. Bo w jaki sposób to miało cokolwiek zmienić? Wystarczy, że moje życie zostało roztrzaskane na milion kawałków. Chwilami nie miałam już nawet sił, żeby pozbierać je wszystkie do kupy.

A potem wrzucałam telefon z powrotem na dno walizki.

Nie wiem, co spowodowało, że zdecydowałam się napisać ten list. Może to ta specyficzna atmosfera, która panuje w Makarskiej i wspomnienie nas spacerujących brzegiem morza. Chyba faktycznie chciałam ci powiedzieć o tym wszystkim, a oboje dobrze wiemy, że nigdy nie byłam dobra w mówieniu na głos tego, co siedziało mi w głowie i sercu. Przelewanie tego na papier jest dużo prostsze.

Teraz już wiesz, że mam wrażenie, że wszystko, co piękne, spotkało mnie przy tobie. No bo zobacz: byłam na końcu tęczy, zakochałam się, poczułam, co to miłość, co to troska o innych, już wiem, jak to jest kochać kogoś bez pamięci. Byłam też w środku wielkiej burzy gradowej – dowiedziałam się, jak to jest zawieść się na kimś i jak to jest kogoś zawieść, wiem już, że wiadrami łez można pożegnać ukochaną osobę, wiem też, że niektórzy ludzie i niektóre sytuacje w życiu nie są nam pisane.

*
22 sierpnia 2016r.

Kolejny raz obudziłam się i nim do głosu doszedł mój zdrowy rozsądek, z przyzwyczajenia rozejrzałam się po sypialni, szukając jakiegokolwiek znaku, który powiedziałby mi, że wieczór sprzed ponad tygodnia był tylko snem. Niestety już tradycyjnie zimna druga połowa łóżka i brak jego poduszki utwierdziły mnie w przekonaniu, że nasza kłótnia faktycznie miała miejsce. Odwróciłam raptownie głowę w stronę szafy, w której wisiały jego bluzy i poczułam nieprzyjemne ukłucie w sercu. Nie zniknęły, ale było w nich coś niepokojącego, przez co zrobiło mi się duszno. Kucnęłam przy stoliku i chwyciłam się mocno oparcia krzesła.

W takiej pozycji zastał mnie Stefan.

Myślałam, że ponownie wyminie mnie bez słowa, zabierze ubrania i treningową torbę i wyjdzie na trening, by wrócić dopiero późnym wieczorem, dlatego zdziwiłam się, kiedy z założonymi na piersi rękami stanął na środku pokoju.

- Nie marz się – mruknął oschle, patrząc na mnie spod zmrużonych powiek.

Ze złością otarłam policzki i gwałtownie się wyprostowałam. Zakręciło mi się w głowie, ale zignorowałam to nieprzyjemne uczucie i zmarszczyłam czoło.

- Jesteś niesamowicie niesprawiedliwy, Stefan. Pogodziłam się z tym, że będę żyć za murem więzienia, które sama sobie zbudowałam. Pogodziłam się z tym, że nie jestem odważna, że nie jestem wyjątkowa. A przeciętność przestała mnie przerażać. Samotność przestała mnie przerażać. Dlaczego musiałeś to wszystko rozpieprzyć? – warknęłam, zaciskając piekące oczy. Po czerwonych policzkach popłynęły łzy, chociaż tak bardzo próbowałam je powstrzymać, by nie dać mu satysfakcji.

Zacisnęłam mocniej pięści, czując jak wściekłość wzbiera we mnie z jeszcze większą mocą. Szum w uszach narastał, a złote plamki pod zaciśniętymi powiekami rzuciły się w wir dzikiego tańca.

- A nie pomyślałaś, Ava, że ty też nie jesteś idealna? Prawie cztery lata znosiłem twoje humorki, twoje niezdecydowanie, twoje tajemnice. Jestem już tym wszystkim zmęczony. Czasem boję się odezwać, bo wiem, jak krucha jesteś, a zranienie cię jest ostatnim, czego chcę. Ale koniec. Obudź się, dziewczyno, bo znów zostaniesz sama i nie będziesz miała nikogo, kto mógłby zastąpić na dyżurze chusteczki higieniczne – odparł zirytowany. Wolałabym, żeby dał upust kumulującej się w nim złości, ale jak na złość zachował spokój i nawet nie podniósł głosu. Jakbym przestała być warta jego emocji.

- Właśnie wyniosłeś moje poczucie własnej wartości na kolejny poziom. – Sięgałam po swoją ostatnią broń – ironię, bo pod nim była już tylko czarna rozpacz, że właśnie niszczymy coś, co budowaliśmy wiele miesięcy.

- Staram się być z tobą szczery, Ava.

- Jestem ci ogromnie wdzięczna.

- Nie musisz zaraz popadać w sarkazmy.

- Czy ty siebie słyszysz? – Wzruszyłam ramionami i pokręciłam głową. – Jak mam reagować? Zawsze byłeś kimś, do kogo mogę się zwrócić, a nagle mnie odpychasz.

- Nie jestem jakąś cholerną grupą wsparcia.

- Źle mnie zrozumiałeś. To jest rodzaj pewnego zaufania… Bardziej chyba podświadomego. Jakbym wiedziała, że mogę na ciebie liczyć. W każdej sytuacji. Cokolwiek by się nie działo.

- Od tego jest właśnie grupa wsparcia. Albo przyjaciele – powiedział cierpko. – Czasami w ogóle nie zachowujesz się tak, jakbyś mnie kochała. Mam wrażenie, że jesteś ze mną, bo tak ci wygodniej.

Nie wierzyłam, że to powiedział. To prawda, rzadko mówiłam mu, co do niego czuję, ale nie działo się tak dlatego, że nie byłam tego pewna, a dlatego, że nie byłam przyzwyczajona do takiego obnażenia. Doskonale wiedział, że wychowałam się w domu bez miłości, z ojcem alkoholikiem i matką, która żałowała, że w ogóle się urodziłam. Czego ode mnie oczekiwał? Że codziennie będę mu powtarzać, jak wielkie spotkało mnie szczęście, kiedy podczas tego stażu w Bischofshofen stracił równowagę i miałam szansę go poznać?

Powinnam zapewnić go o swojej gorącej miłości, by dać nam szansę na naprawienie ostatnich sześciu miesięcy, w czasie których tak wiele spraw nas poróżniło. Zamiast tego pokręciłam głową, rozczarowana sobą i jego brakiem wiary we mnie.

- Oczywiście, że nie masz mi nic do powiedzenia. Jak zwykle.

Po tym podjęłam decyzję. Pospiesznie zabrałam swoje rzeczy i wyszłam z dziwnym uczuciem, że robię to po raz ostatni. Wciąż miałam wrażenie, że zaraz się uduszę, ale coś mnie powstrzymywało, bym nie umarła z miłości do niego. Tylko łez nie powstrzymywałam. Nie potrafiłam. Nie chciałam. Nie mogłam.

*

Bałkańskie słońce miało wnieść do mojego życia trochę radości i ciepła, ale wszystkie dni, które minęły od naszej ostatniej rozmowy, przepełnione są tak wielkim smutkiem, że wieczorem niepodobne jest oddychać. Nie chciałam, żebyś dowiedział się o przepłakanych nocach i bólu tak strasznym, że brakowało sił, aby zasnąć, ale obiecałam sobie, że jeżeli nasze serca postanowią sobie wybaczyć te wszystkie gorzkie słowa, już nigdy niczego przed tobą nie zataję.

Wiem, że popełniłam wiele błędów. (Ale musisz przyznać, że tyczy się to również ciebie.) Zawsze się starałam, naprawdę, chociaż wiedziałam, że szanse na powodzenie są marne i niemalże od początku byłam skazana na porażkę. Wciąż cię kocham, mimo złamanych obietnic, mimo straconego czasu, mimo tego, że niektórym ludziom to nie odpowiadało. Pokochałam cię za sposób, w jaki na mnie patrzyłeś. Za to, że krzyczałeś na mnie, kiedy nie nosiłam zimą czapki. Za to, że byłeś pierwszą osobą, która poznała moją historię i się nade mną nie litowałeś. Za to, że gdy zostałam zupełnie sama, ty byłeś jedyną stabilnością w moim życiu. Za to, że rozbawiałeś mnie. Za to, że mimo moich ucieczek i ciągłego zaprzeczania, nie traciłeś nadziei i miałeś do mnie cierpliwość. Za to, że byłeś ze mną szczery. Za to, że traktowałeś mnie jak człowieka równego sobie. Za to, że mogłam płakać ci do słuchawki i za to, że ty nie wstydziłeś się płakać przy mnie. Za to, że śmiałeś się ze mnie, gdy wypominałam ci, że rysujesz krzywe kółka. Za to, że złościłeś się, kiedy wstawiałam do zlewu brudny kubek po kakao. Za to, że nie bałeś się zostawić ze mną swojego kota. Za to, że próbowałeś mnie pocałować po naszej drugiej randce. Za to, że mogłam się w tobie zatracić. To nie jest kwestia osiągnięć, to kwestia… Irracjonalna. Wiem, co czuję i nie radzę sobie z tym. Nie umiem, ponieważ wcześniej nie pokochałam innego człowieka tak mocno i tak szczerze jak ciebie. Wyjąłeś mi z życia ponad trzy lata i teraz nie mogę zaplanować przyszłości, ponieważ nie widzę możliwości, w której miałoby ciebie nie być. Myślę o tobie przed snem oraz zanim wstanę rano z łóżka. Siedzę na plaży w Makarskiej już kolejną godzinę, dawno zapadł zmrok, i wymyślam, co mogę zrobić, żeby przestać się karać za przeszłość, którą razem przegraliśmy. Boję się samotności. Kiedyś nie przeszkadzało mi to, że jestem sama, bo zawsze byłam. Ale teraz już nie potrafię, gdyż wiem, że myśli i wspomnienia mnie przytłoczą. Zastanawiam się, co mogę zrobić, aby twoje serce znów zareagowało na takiego szarego człowieka jak ja i aby potrząsnęło mózgiem. Może – gdy blisko będziesz od stracenia mnie na zawsze – może wtedy duma się wyłączy. Ale wiedz, proszę, że wszystko było dla ciebie i wiem, że to na ciebie czekałam tyle lat. Tak, jesteś miłością mojego życia. Przepraszam, że nie okazywałam ci tego we właściwy sposób i tak rzadko mówiłam, co do ciebie czuję. Jeśli przegrałam grę z losem… Nie wybaczę sobie tego, ponieważ to byłby mój największy błąd. Nie zniosłabym tej świadomości.

Dziękuję za szczęście, które mogłam przy tobie poznać. Dziękuję za każdy skrawek nieba. A w końcu – dziękuję za miłość.

Mam marzenie, abyś stanął naprzeciwko mnie i powiedział, że tęskniłeś tak mocno jak ja i dał nam jeszcze jedną szansę. Naprawdę cię kocham, Stefan, dlatego…

Mój czas w Chorwacji dobiega końca.

Wracam do domu.

Twoja,

Ava



Kraft siedział mi w głowie prawie dwa lata, więc chyba najwyższy czas, żeby ujrzał światło dzienne. Jestem ciekawa, jak według was zakończyła się historia Avy i Stefana.

10 komentarzy:

  1. Jakie to jest rozedrgane. Leżę sobie na łóżku słuchając Griega i zastanawiam się co ty tu jeszcze potrafisz, bo czegoś takiego to się zupełnie po zapowiadanym Krafterze nie spodziewałam. Przyjemnie inna sprawa

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiem jak się zakończy, ale są w jakiś chory sposób od siebie uzależnieni, więc ona wróci a on jej nie odtrąci. I będą się tak zmagać próbując znaleźć wyjście z tego przepełnionego czernią i szarością pudła codzienności. Może przeciwko sobie, może czasami razem, ale wciąż do przodu

      Usuń
  2. bardzo chce mi się spać i nic mądrego tu pewnie nie wystukam, ale zgodnie z zasadą wypowiadania od razu po przeczytaniu muszę spróbować. z góry przepraszam za to, co dalej (choć jeszcze nie wiem, co).

    przede wszystkim... woohoo! coś do czytania! dzięki Ci! doceniam bardzo. tym bardziej, że zawsze lubię te Twoje jednoparty, są właściwie idealne w takich momentach, gdy człowiek potrzebuje jakiejś małej, literackiej odskoczni. a skoro lubię i stefka, i Twoje działania w wordzie, to musiało być dobrze.

    tylko narracji pierwszoosobowej nie lubię. bardzo. eh.

    dobra, no więc... makarska! to mi dało najwięcej radości, bo mogłam sobie lepiej wyobrazić całą rzeczywistość. i chociaż pewnie się zmieniła przez tych dziesięć lat od czasu, gdy ją ostatni raz widziałam, a pamięć jest na dodatek zawodna, mam w głowie bardzo ciepłe jej wspomnienie, i tak sobie myślę, że tkwi w tym jakiś niezwykły koloryt, pewien kontrast pomiędzy ciepłym, cudownym miejscem, a smutną, pogrążoną melancholią w duszy avy. avy, z którą nie do końca umiem się utożsamić, mimo tej pierwszoosobowej narracji. albo może właśnie przez nią? odnoszę wrażenie, że przez to, iż mam kompletnie inny sposób myślenia i trochę inaczej też postrzegam świat, nie umiem przeskoczyć tej bariery i lepiej wczuć się w nią jako postać. staram się ją zrozumieć i nie do końca potrafię. nie mam wątpliwości, że czasem miłość ludziom nie wystarczy i im się nie udaje, nawet jeśli to kompletnie nielogiczne. świat nie zawsze bywa logiczny, co w moim odczuciu jest jedną z jego większych bolączek.

    owszem, ava miała nieciekawe życie. wręcz bardzo nieciekawe. współczuję jej i wiem, że przeszłość niemal na pewno będzie zawsze rzutować w jej przypadku na przyszłość. to pewnie naturalne. tyle tylko, że nie może rzutować zbyt mocno, a tutaj chyba coś takiego właśnie miało miejsce. to widać było moim zdaniem w jej sposobie myślenia, gdy się rozstawali, no i oczywiście w zachowaniu. tak, on powinien ją wspierać, ale to musi działać w dwie strony i wcale mu się do końca nie dziwię, że w pewnym sensie wypisał się z tego biznesu (choć formalnie to chyba była jej decyzja). ten związek musiał być dla niego w pewnym sensie przytłaczający. jeśli obie strony nie czują się kochane i dowartościowane, zaczynają wątpić.

    "nie okazywałam ci tego we właściwy sposób" - myślę, że w tym zdaniu tkwi całe sedno ich problemu. chyba po prostu nie umiała albo nie chciała tych uczuć wyrazić. nie potrafiła się otworzyć. wydaje mi się, że gdyby się tego nauczyła, mieliby szansę. i życzę im tego z całego serca, życzę im, żeby mogli wrócić do makarskiej już razem, żeby mogli spróbować ponownie, tym razem nie powielając swoich błędów. jemu życzę więcej wyrozumiałości, a jej - więcej siły, bo chociaż "weź się w garść" jest często bolesne, to i często bywa bardzo trafione. w życiu trzeba się wziąć w garść. niestety. ponieważ jest ono okrutne i na dłuższą metę z nikim nie pieprzy się w tańcu. ludziom, którzy potrafią się podnosić do pionu, łatwiej przez to przebrnąć. więc życzę jej, by się "obudziła". oby u jego boku.

    dzięki za ten tekst! należało mu się coś lepszego z mojej strony, ale sił mi dziś brak kompletnie. całuję!

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja tylko chciałam powiedzieć, że całkowicie urzekł mnie Twój styl i w sumie cały ten jednopart. Te wszystkie metafory i dobór słów, daję słowo, działały jak miód na moje serce. Spędziłam naprawdę cudowny i przyjemny wieczór z Avą i Stefanem!
    Choć trzeba to przyznać, nie są łatwymi bohaterami i łatwą parą. W sumie można się zastanawiać, co tak naprawdę między nimi jest i czy nie jest to może odrobinę toksyczne? Wydaje mi się, że gdzieś po drodze zgubili swoją miłość, dali się pokonać codzienności. A nic tak nie testuje związku jak właśnie codzienność. Chciałabym wierzyć, że uda im się poukładać sprawy między sobą, ale coś mi mówi (pewnie mój jesienny weltschmerz), że Ava się poddała i popełniła samobójstwo. Cóż.
    W każdym razie chylę czoło. Wyszło Ci to perfekcyjnie!
    Buźka!

    OdpowiedzUsuń
  4. Hej, hej:)
    Chyba nie komentowałam jeszcze nigdy żadnej Twojej historii, ale to idealnie emocjonalne, skoczne opowiadanko jest zdecydowanie dobrą okazją, aby to zmienić. Bo bardzo pokochałam sposób jaki mówisz tu o uczuciach. Tak wprost, niepretensjonalnie i nie na siłę. A jednocześnie nie omijącąc żadnego z uczuć towarzyszących Avie. No plus pomyślałam sobie, że pierwszy raz czytam historię z tym panem, napisaną na serio, bo do tej pory w kwestii blogosfery, kojarzył mi się tylko ze śmiesznym, głupiutkim dzieckiem, które klei się do Hayboecka i wszystkich naokoło, oraz nieudolnie próbuje nauczyć się polskiego:) Zawsze lubię odmiany, więc z ciekawością patrzyłam jak robisz z niego mężczyznę. Ale teraz do rzeczy.

    Ava nie wie jak zacząć. Nie jest łatwo, nawet na odległość mówić o uczuciach do kogoś ważnego. Dlatego chyba waha się już nad banalnym zwrotem grzecznościowym. I skreśla te mówiące o głębszych uczuciach. Nie chce się rozkleić ani poddać emocjom. Chce natomiast to wszystko poukładać. Dlatego wybiera po prostu jego imię. To ma być monolog człowieka, zaadresowany do człowieka. Zwyczajnie.
    Bo i ta plaża w Chorwacji. Natura, niby piękna, ale oddająca też cały ból. Gdyż wspomnienia nie umierają. Ciągle wieje ten sam wiatr, piasek tak samo poddaje się działaniu wody... Tamte chwile ciągle w niej trwają. Ale ona nie potrafi już z nich czerpać pełnymi garściami. Gdyż straciły sens. A jak ma go odzyskać skoro już na początku boryka się bez skutku z najbardziej kluczowym pytaniem. Co się stało? Czemu miłość nie wystarczyła, choć była prawdziwa? Właśnie. Pokazałaś to tak krótko i dosadnie. Gdy związek się rozpada, ludzie ciekawią się z jakiego powodu. I czekają na opowieść o wielkiej krótni i kataklizmach. A tym  czasem nic z tych rzeczy. To się dzieje tak powoli, że nawet sami zainteresowani na początku zdają się nie widzieć niepokojących sygnałów. Dokładnie tak jak oni tutaj.

    'Bez Ciebie to już by nie był mój świat'. Właśnie. Bo łatwiej niekoniecznie znaczy lepiej. Stefan chyba w tej marcowej scenie zachowywał się jakby... Uważał, że coś przegrywa? Przegrywa własne złudzenia? Wiedział jaka ona jest. Wiedział, ale liczył, że to wszystko można dość szybko odmienić, wystarczy oddanie i odrobina miłości. Jednak to nie takie proste. Uczucie może goić rany. Jednak nigdy nie pozbawi nas blizn, nawet gdy sami czujemy się już uleczeni.
    Ona idealnie określiła - ich związek dało się naprostować, oboje do pewnego momentu o to walczyli. Ale naprostować to nie wyprostować. A dla chłopaka metoda małych kroczków była raczej zbyt trudna do zaakceptowania. Więc zaczęli próbować czegoś innego. Odsuwania się od siebie i przeżywania razem tylko tych spraw, w które nie ingerowały ich problemy. Ale to tylko nawarstwiało kłopoty. I ich zniszczyło do końca. Nie da się przekonać drugiego człowieka do otwartości, samemu się przed nim zamykając, choć troszkę. No i jeszcze interesujący wydaje się kontekst tego zdania 'Sam mnie nauczył, że najlepszą obroną jest atak.' Ona nie widziała w skoczku tylko swojego faceta. Miał być jej nauczycielem, miał pokazywać jej świat, inny, lepszy i bardziej bezpośredni, niż to z czym zmagała się wcześniej. Ale on też potrzebował wsparcia. Nie miał ani siły, ani ochoty być tym, który zawsze musi być silną podporą. Oboje za bardzo liczyli na to drugie. A Ava 'cierpiała' też na potrzebę samowystarczalności. Popadanie z jednej skrajności w drugą zawsze wykańcza. Miłość powinna być umiejętnością pozostania pośrodku. Ale łatwiej gadać, trudniej to wcielić w życie, co?

    Było też trochę brutalności i uzależnienia w tym uczuciu, bo myślę, że te opisy to nie tylko poetyckie metafory. Oni po prostu zatracali się w sobie, bo liczyli, że te chwile zrobią coś z codziennością. Potrzebowali czuć dwa razy mocniej i posiadać namacalne ślady na to, iż ich miłość nie jest zwykłą fikcją. Wraz z ubraniami leciały na podłogę wszystkie niepewności i lęki. Na moment to wystarczało. Byli tylko oni, spragnieni siebie i wreszcie dostający to czego chcą. Jakby wypuszczeni z klatki. Z tym, iż potem budził się świt.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I Ava znowu uciekała, nie mogąc nigdy pozostać w miejscu. Strach, obawy i brudy przeszłości brały górę nad kiełkującym szczęściem. Dziewczyna ma rację. Kraft nie był zły. Wręcz odwrotnie. Tylko jego entuzjazm wypalał się z każdym dniem, widząc, że nie działa na jej lęki.

      To niewinne pierwsze spotkanie, które niczego nie zwiastuje. On - wesoły, w zabawny sposób złośliwy i będący w swoim żywiole. A ona? Z maską pewności siebie, którą pewnie dawało jej doskonalenie się w zawodzie, który wybrała. Zdolna do lekkiego flirtu, uśmiechnięta. Tak już jest, że gdy kogoś się poznaje fascynują drobiazgi. I nagle Stefan postanawia się umówić właśnie z nią. Dopiero potem, gdy naprawdę zacznie mu zależeć, poznając głębszą, skrywaną warstwę jej osoby. Tą, której ból pokonał jego zapał.

      Ava nigdy nie chciała zerwać z bólem. Wyrosła na nim, on ją ukształtował, mówiąc poniekąd o tym, kim była. Pragnęła go zwyczajnie tylko zaakceptować. Potrafić spojrzeć w lustro z podniesioną głową, mówiąc 'jestem jaka jestem i nie wstydzę się tego'. Ale nie potrafiła. A taki stan niszczy najbardziej. Gdy walczymy z całego serca i ta walka idzie na marne. 'Nie mogłam pozwolić, byś się we mnie zatracił. Musiałam coś zrobić, żeby cię przede mną uchronić'. Tak mi się wkomponował ten fragmentcik w myślenie dlaczego po ich wspólnych nocach, budziła się z takim kacem moralnym i czuła nic niewarta. Na początku kombinowałam, że może czuje się zimna i wyrachowana. Wchodzi mu w najintymniejszą cześć życia, a wie, że nigdy nie będzie gotowa, aby go pokochać. Ale to wcale nie tak. Bo ona go kocha, ciągle. Bardzo. Tylko coś w niej protestowało przeciwko wzajemności w tym uczuciu. Przyznawała, że nie jest zły. Tyle, że ona zrobiła z niego ideał. Uważała chyba, że jest lepszy. I nie chciała go splamić brudem, który swoim zdaniem miała w sobie. Bo obiektywnie bardziej adekwatne jest słowo lęk.
      Jest jej kompasem wskazującym dom. Wiedziała to i zgadzała się z tym. Ale z faktem, iż to on jest tym domem i wraz z nim oddala się jej miejsce na świecie już się zgodzić nie potrafiła...

      Nie umiała się też przekonać, że nie jest winna. Bo nie cierpi przez to, iż kiedyś zrobiła komuś straszną krzywdę i musi to odpokutować. Nie mogła wybrać miejsca,  w którym się urodzi. Nie mogła wybrać sobie rodziców. Nie mogła zatrzymać śmierci, która upodobała sobie jej otoczenie. Rodzinna bliskość kojarzyła się jej z ponurą, pozbawioną emocji twarzą matki. Lub z zapachem wódki w butelce ojca. I nawet wiedząc, że Stefan chce jej ofiarować prawdziwe, bezinteresowne uczucie, widziała przed oczyma obrazy dzieciństwa. Chciała tej miłości, a jednocześnie nie dawała rady w nią nawet uwierzyć. Czasem pojawiały się promyczki nadziei, gdy budziła się i przy nim zostawała. Ale to było za mało.
      Na dobrą sprawę nie byli typową parą, którą niszczą skrywane sekrety. On wiedział, że wybiera dziewczynę pokaleczoną i rozdartą. A ona, iż wybiera skoczka, który musi latać po świecie, robiąc coś niebezpiecznego i którego dość często nie ma w domu. WIEDZIELI. Więc dlaczego sobie nie mogli poradzić?

      Chciał wiedzieć na czym stoi. Ava to czuła i miała w głowie te drobne gesty, które mogły przywrócić im spokój. Ale nie decydowała się na nie. Wolała uciec ostatecznie. A on jej nie zatrzymał. Może był pewny, iż gdy nastanie wieczór, znowu zobaczy ją w drzwiach?
      Nie miała siły okazywać uczuć, których się bała. Stefan niby to rozumiał. Niby. Bo jednak z jakiegoś powodu poczuł się jak  nieszczęsna, przypadkowa grupa wsparcia. Choć obiecywał na tej ławce, że ochroni ją przed ciemnością. Chciał właśnie wielkich kroków. Nie miał więcej energii na ciągnięcie jej zwykłej, monotonnej codzienności. I owszem - można by go oskarżać o brak samokontroli. O nietrzymanie języka za zębami. O zbyt małą wyrozumiałość. Ale... To nie ma sensu. Sama Ava, poniekąd go rozumie i tego nie robi. On też jest człowiekiem. Ma prawo, aby nie wytrzymać i się przewrócić.

      Usuń
    2. O tych podziękowaniach autentycznie nie potrafię się wypowiedzieć. To jest jeden z tych momentów, w którym autentycznie miałam łzy w oczach. I to najbardziej właśnie przy takich drobiazgach. Przy krzyczeniu na nią, bo nie założyła czapki, a na dworze mróz. Właśnie takie banały pokazują jak cholernie nam kogoś brakuje. Także myślę, że to najlepiej skomentuje cisza. I brawa dla Ciebie:)

      Zostaje jeszcze tylko tytułowe 'wracam do domu' i pytanie co ono znaczy. Przyznam, że mi na moment też świtała w głowie myśl, że to może być list pożegnalny i że Ava nie widzi już najmniejszego sensu życia, więc chce przeprosić Krafta, podziękować mu za wszystko i skończyć ze sobą. ALE NIE. Bo przecież wraca do domu. A chłopak to jak powiedziała kompas wskazujący jej dom. Więc czy on wskazałby na śmierć? Przecież nie. Ten powrót to musi być powrót do życia, do walki. Skoro osiągnęła najgorsze dno to może być już tylko lepiej. Ciągnie ją ta sama siła, która zawiodła ją do Chorwacji.
      Zabrzmię romantycznie, kurde, ale już trudno. Będę sobie wyobrażać, że zrozumie, że dom jest tam gdzie Stefek.

      I wróci do domu. Nie będzie łatwo, ale przecież może się udać. Nadzieja umiera ostatnia :)
      No, nagadałam głupot, masło maślane i te sprawy. Ale u mnie ilość pieprzenia jest wprost proporcjonalna do zachwytu. I cóż dodać? Bardzo czekam na coś skocznego i dłuższego w Twoim wykonaniu.
      Buziaki i dużo weny:*

      Usuń
    3. Boże, ile ja tu razy słowa powtarzałam. Przepraszam, nie wrzuca się komentarzy z telefonu:p

      Usuń
  5. no jestem! nie powiem, że ogarnięta, ale się doturlałam jakoś.
    i powiem Ci, że to było takie dobre!
    to znaczy, ja mam w sumie ogromny problem z narracją pierwszoosobową, nie w tym tekście, ale w ogóle - nie wiem czemu, mam tak po prostu, no. i chyba trochę przez to na początku nie mogłam się wgryźć w tekst. żadna w tym Twoja wina, to tylko moje urojenie.
    ale sam ten list jest tak cudowny, że ojeju.

    atmosfera to tu jest taka, że można ją kroić nożem, co uwielbiam w takich tekstach, że czytasz, czytasz i zastanawiasz się, kiedy... no kiedy jebnie, nie? w ogóle, ilość metafor, jakichś takich niedopowiedzeń, to, jak poucinane są te sceny, to, że możemy sobie sami powymyślać, co tam się działo pomiędzy nimi, to wszystko sprawia, że ten tekst jest tak kompletnie oniryczny (ej maria, piszesz komentarz a nie magisterkę) i przepotwornie dobry.

    trochę mi się wydaje, że ta relacja była zbyt jednostronna, żeby mogła się udać. bo oczywiście - ava potrzebowała go po to, żeby móc mu się zwierzyć, trochę może przepracować swoją przeszłość, ale co przez ten cały czas czuła tak poza tym? teraz orientuje się, że go kocha, ale wydaje mi się, że przez cały związek to on bardziej kochał ją, a ona czuła się zależna od tego, że on właśnie zawsze był taką chusteczką, w którą mogła się wypłakać, ale w sumie - czy coś więcej? chyba gdybym była stefanem, to czułabym się tak jak on. no, ale to może właśnie ta nieumiejętność okazywania przez avę uczuć.
    no nie wiem.
    nie wiem, co ejszcze chciałabym powiedzieć, chyba to, że zdjęcie w nagłówku jest przepiękne.
    i że powinnaś pisać częściej.
    i że chcę wierzyć, że powrót do domu nie oznacza jednak jej samobójstwa, co, przyznam, przyszlo mi przez myśl.

    no, to pa.

    OdpowiedzUsuń
  6. Jej, Adka, jak mi się zrobiło po przeczytaniu tego tekstu...dziwnie. Ale w pozytywnym sensie tego słowa. Dziwnie, bo nie umiem dokładnie opisać, czy bardziej wbił mnie w jakieś melancholijne stany, czy przeważył zachwyt nad tym, jak to napisałaś. A napisałaś świetnie. W ogóle jakoś mało ostatnio czytam tak dobrych tekstów w blogowym światku i smutno mi z tego powodu, ale na szczęście są jeszcze takie zdolne Adki <3
    Ciekawa ta para- Ava i Stefan. Taka ściskająca za serce, gdy wyobraziłam sobie ich wspólne momenty, również te trudne. Bo to wszystko właśnie tak mocno do mnie trafiło właśnie przez te przeszkody- bo przecież one zawsze są, czasem większe czasem mniejsze. To, jak Stefan uczył, albo próbował uczyć, Ave życia z drugim człowiekiem i to, jak bardzo była ona w tej kwestii niedoświadczona, doskonale pokazuje, jak ważne są relacje w naszym życiu. Wystarczyło, że rodzinna układanka nie poskładała się w dzieciństwie tak, jak trzeba i pozostał z tego efekt na całe życie. Jakby skaza. Brak głębszych relacji między członkami rodziny jest cholernie zabójczy. i tak więc podziwiam Ave, że odważyła się potem wejść w całkiem nową historię, jaką był związek ze Stefanem. Ale widocznie już wtedy czuła, że być może przy nim znajdzie to, czego tak bardzo jej brakowało. Takie rzeczy się przecież czuje niemal od razu.
    Uśmiechnęłam się przy tej scenie, w której się poznali. To było takie...przyjemne. Nieprzekombinowane na siłę,takie, jakie często wybiera się w ff, ale poprowadzone sprawnie i bez naiwności. Zresztą ta w małych dawkach w przypadku tej kategorii opowiadań jest tym, co najbardziej przyciąga. Można sobie przecież trochę pogdybać, prawda?
    Nie potrafię do końca ocenić, czy ich rozstanie było czyjąś konkretną winą. Wydaje mi się raczej, że było wynikiem obustronnych rozczarowań. Stefana, który wierzył, że samą miłością można kogoś wyleczyć z dawno powstałych ran i niedostatków i Avy, która wierzyła...hmmm...właściwie w co? Albo raczej w kogo? W Stefana? to może zabrzmieć trochę dziwnie, ale tak było. Wierzyła i w siebie- że uda jej się przezwyciężyć swoje lęki i problemy- i w Stefana, że będzie wtedy przy niej. Wierzę, albo raczej chcę wierzyć, że on naprawdę chciał być przy niej i wytrwać. Mam wrażenie, że po prostu nie podołał. Nie dlatego, bo było ciężko, ale dlatego, bo ją kochał i nie potrafił przy tym do końca zrozumieć. Jakby wziął na siebie za ciężkie zadanie. bardzo odpowiedzialne w dodatku. I kiedy okazało sie, że jest za słaby- musiało cholernie boleć.
    Te wspomnienia Avy, to jak mu dziękowała, jak opisywała jego troskę- to tak, jakbyś chwyciła mi serducho i go rozerwała. Jestem strasznie podatna na takie fragmenty.
    Jak interpretuję zakończenie?
    Chyba zgodnie z tytułem. "wracam do domu". Bo wydaje mi się, że dom Avy jest już tylko tam, gdzie jest Stefan. Być może wcześniej nie byli gotowi, być może pokonały ich rozczarowania, ale chcę wierzyć w to, że tym razem im się uda. Będą bogatsi w doświadczenia.
    Strasznie mnie ten tekst ujął, Adka i czekam na więcej takich historii, nawet równie smutkowych.
    Besos! :*

    OdpowiedzUsuń