so let's keep living 'til it all falls down.
Let's close our eyes
and let the moment shut the whole world out.
Pięć lat temu marzyłam o ucieczce z San Sebastian. Rozpoczęcie studiów było idealnym argumentem, by wyrwać się z miasta, w którym się dusiłam, zostawić za sobą wszystkie niedokończone sprawy, wyjechać bez odpowiedniego pożegnania z najbliższymi osobami. Wędrując palcem po mapie Europy, niefortunnie zatrzymałam się na literce „r” w nazwie stolicy Francji. Czemu niefortunnie? Bo Paryż jest miastem, które chwyta człowieka za ramię i obraca go do tyłu, żeby ciągle musiał patrzeć wstecz. Nigdy nie da zapomnieć. Każdy krok przypominał mi o tym, co chciałam zostawić za sobą - słońce, deszcz i mgły, wzruszenie i dreszcze, miłość i złość. Chyba dlatego po pięciu latach spakowałam wszystkie walizki i z dyplomem pod pachą wsiadłam do samolotu, który miał mnie zabrać do miejsca, w którym była osoba, która mogła pomóc mi w poukładaniu mojego życia. Wydaje mi się, że był mi to winien.
Chociaż podobno nie wraca się ani do tych samych miejsc, ani tych samych planów, to zawsze wracamy tam, skąd kiedyś chcieliśmy uciec. Nie byłam wyjątkiem od reguły, chociaż teoretycznie moje rodzinne miasto i stolicę dzieliło blisko 300 mil. W Madrycie miały zbiec się przyjazne drogi, dzięki którym moja decyzja nie wydawała się być najgorszą z możliwych. Córka marnotrawna. Brzmiało nieźle.
Czy się zmieniłam? Bardziej niż Hiszpania. Jakiś głos w mojej głowie w poetycki sposób opisywał wspomnienia i momenty, przypominając mi pierwsze dziewiętnaście lat mojego życia. Obrazki wyglądały jak ze starej taśmy 8 mm, dokładnie tak, jak je zapamiętałam. Natomiast Maria, która wracała do stolicy swojej Ojczyzny miała więcej tatuażów, wykształcenie, wątpliwe obycie w społeczeństwie i – o tym chyba powinnam wspomnieć na samym początku – wyszła na prostą. Wydaje mi się też, że w momencie, w którym zdecydowałam się opuścić Paryż, zaczęło się moje dorosłe życie. Nieodwracalność zdarzeń i uczuć jest równie absurdalna jak śmierć, trudno ją zaakceptować. Ta wiedza przychodzi na samym końcu: kiedy umiera nam ktoś bliski albo kiedy kończy się miłość, ale zanim nadejdzie, człowiek próbuje o wiele dłużej, niż to ma sens.
Nie przypuszczałam, że zdobędę ją znacznie prędzej niż większość moich rówieśników, dlatego wyjechałam. I dlatego też teraz nadszedł czas, by naprawić młodzieńcze błędy przeszłości.
A wszystko przez Niego.
Byłam spokojna przez cały lot – nie denerwowałam się ani podczas zajmowania miejsca w siódmym rzędzie pomiędzy starszym panem a kobietą w średnim wieku, ani w chwili, kiedy samolot pędził pasem startowym i wzbijał się w powietrze, ani kiedy kołował nad Madryt-Barajas. Dopiero kiedy taksówkarz włożył do bagażnika swojego samochodu cały mój dobytek, a ja musiałam podać mu adres, pod który miał się udać, moje serce zaczęło walić mi w piersi niewyobrażalnie prędko, a ja odnosiłam wrażenie, że jego szaleńcze bicie słyszy każdy w promieniu kilkudziesięciu metrów.
Wykrztusiłam nazwę ulicy, nerwowo przeczesując włosy ręką.
Bałam się jak cholera stanąć w progu Jego mieszkania, uśmiechnąć się i powiedzieć Cześć, wróciłam. Przygarniesz mnie? Prawdę mówiąc, gdybym była na Jego miejscu, moim jedynym słowem byłoby spierdalaj powiedziane w taki sposób, że poczułabym podniecenie w związku ze zbliżającą się wyprawą. Ale on był zdecydowanie lepszą osobą, niż ja mogłabym nawet pomarzyć. Zawsze o tym wiedziałam. W końcu to on regularnie pisał maile oraz smsy i sprawdzał, czy jeszcze żyję w swoim ciasnym pokoju w akademiku, kiedy wracał do Francji na urlop czy zgrupowanie.
I utwierdził mnie w tym przekonaniu w momencie, kiedy zapukałam do Jego drzwi. Otworzył je z uśmiechem, który – co zaskoczyło mnie bardziej niż śnieg w maju – nie zniknął na mój widok. Poczułam silne ramiona obejmujące mnie w talii, torby wypadły z moich rąk i mimowolnie zacisnęłam dłonie na materiale koszuli na Jego plecach.
- Tęskniłem, Maria – wyszeptał do mojego ucha, przesuwając palcami wzdłuż mojego kręgosłupa. Przeszły mnie niewytłumaczalne dreszcze, gdy zatrzymał rękę przy moim karku, odgarnął włosy na ramię i pogłaskał mnie po głowie. Mocniej wtuliłam się w Jego pierś i westchnęłam głęboko, obiecując sobie, że już nigdy więcej Go nie opuszczę, mimo że zdawałam sobie sprawę, że to może być trudne do wykonania. Bez znaczenia.
- Przepraszam, Anto – wykrztusiłam, przez ściśnięte przez wzruszenie gardło i ostrożnie, nie chcąc Go w żaden sposób urazić, wyswobodziłam się z Jego uścisku.
- Masz za co – odpowiedział ze smutnym uśmiechem. Zabolało mnie serce na widok przygaszonego spojrzenia, którym mnie obdarzył i pospiesznie odwróciłam wzrok. Zabrałam z wejścia swoje bagaże i weszłam w głąb mieszkania.
Z niektórych mebli odchodziła farba, kolor na ścianach był wyraźnie wyblaknięty, a firanki w oknach poszarzałe. To mogło być piękne miejsce, przytulne, takie, w którym można się czuć jak we własnym domu. Wiedziałam, czego mu brakowało, ale nie chciałam mówić tego na głos. Nie miałam do tego prawa – osiemset mil zdawało się być wystarczająco dużą odległością, bym je utraciła. Odkąd wyjechałam przed pięcioma laty, to był temat tabu. Z mojej winy.
Po salonie walały się książki, płyty i winyle, w kuchni panował bałagan, w zlewie leżały nieumyte talerze, a w łazience unosił się charakterystyczny zapach męskich perfum. Chociaż miasto było inne, mieszkanie utrzymaniem do złudzenia przypominało to, w którym mieszkał w San Sebastian. Nic się nie zmienił.
Wyglądało na to, że wszystko w Hiszpanii pozostało bez zmian, a tylko to, co wyjechało, wróciło diametralnie odmienione.
- Czemu przestałaś dzwonić? - zapytał, przesuwając w moim kierunku kubek z gorącą herbatą.
Postawiłam stopy na siedzeniu krzesła i oparłam brodę na kolanach, mrużąc jedno oko. Chrząknęłam, zakłopotana pytaniem. Trudno mi było udzielić sensownej odpowiedzi. Mogłam skłamać, że zmieniłam telefon albo miałam dużo pracy na uczelni, ale oboje wiedzieliśmy, że to mijało się z celem. On i tak by poznał, że nie mówię prawdy, a ja miałabym jeszcze większe wyrzuty sumienia, unikając udzielenia odpowiedzi. Upiłam kilka łyków parzącego w język napoju, by zdobyć kilka dodatkowych sekund i spojrzałam w okno za Jego plecami.
- Nie wiem, Anto – westchnęłam.
- Więc czemu wróciłaś? - Przysunął krzesło bliżej mojego, jednak nie na tyle blisko, by nasze ciała się zetknęły. Zachowywał bezpieczną odległość, jakby bał się reakcji któregokolwiek z nas. Miał rację. Nie byłam pewna, czy mogę sobie ufać.
- W życiu przychodzi taka chwila, w której brakuje ci kogoś tak bardzo, że chcesz wyjąć go ze swoich snów, aby go uścisnąć. Dlatego – wyjaśniłam cicho, odważając się, by przenieść wzrok na Jego pełną zatroskania twarz.
- Mogłaś zaczekać w Paryżu – odparł sucho, gwałtownie odstawiając swój kubek na blat stołu. Drgnęłam niespokojnie. - Niedługo jadę na zgrupowanie, kiedyś byśmy się spotkali.
„Kiedyś” to takie małe nigdy, pomyślałam, ale nie odważyłam się powiedzieć tego na głos. Miał mi do zarzucenia wystarczająco dużo, nie chciałam dokładać Mu kolejnych powodów do darzenia mnie wyraźną niechęcią.
Tak, teraz czułam to wyraźnie. Chociaż na początku ucieszył się, że mnie widzi i z uśmiechem ponownie zaprosił mnie do swojego życia, teraz zaczynał tego żałować. Z każdą kolejną sekundą przypominał sobie, jak bardzo Go skrzywdziłam i wystarczyło jedno nieodpowiednie słowo, by poprosił mnie o zmianę lokum. Gdybym miała w sobie chociaż odrobinę taktu, wynajęłabym hotelowy pokój, zamiast zaprzątać Mu głowę swoją osobą.
- W sobotę gracie finał Ligi Mistrzów? - zmieniłam temat, kurczowo zaciskając dłonie na gorącym naczyniu. Nie czułam bólu fizycznego, tylko ten psychiczny. Miałam gwarancję, że coś się nieodwracalnie zmieniało.
- Przecież wiesz.
- Teraz tak będzie?
- Jak?
- Będziesz mnie tak traktował? - Stąpałam po niepewnym gruncie. Szkoda, że byłam w tym osamotniona.
- Nie uważasz, że to całkiem fair? - zapytał ze złością, gwałtownie wstając i przewracając krzesło. - Nie ma cię, zbywasz mnie, kiedy do ciebie przyjeżdżam, a gdy nagle wracasz, oczekujesz, że znów będzie pięknie i kolorowo jak przed pięcioma laty? Przestałem czekać, Maria. Przestałem mieć nadzieję.
Oczekiwałam tego, nastawiałam się, ale nie spodziewałam się, że kiedy rzeczywiście usłyszę od niego te słowa, zaboli tak mocno.
- Powiedziałeś, że tęskniłeś… - Chwytałam się ostatniej deski ratunku. Nie potrafiłam pozwolić Mu odejść. Wciąż byłam tą przestraszoną dziewiętnastolatką, która spanikowała, kiedy spoczęła na niej zbyt wielka odpowiedzialność.
- Zawsze będę za tobą tęsknić. - Wycofał się z kuchni, obdarzając mnie zawiedzionym spojrzeniem. - Ale nie pozwolę ci na wywrócenie mojego życia do góry nogami po raz kolejny – dodał, wciągając na nogi adidasy.
Wyszedł z mieszkania, trzaskając drzwiami, nim zdążyłam odpowiedzieć. Podeszłam do okna i obserwowałam, jak wsiada do samochodu. W chwili, kiedy sportowe auto zniknęło za zakrętem, z moich oczu obficie popłynęły gorzko-słone łzy. Destrukcja chyba była moim drugim imieniem.
Nie wyprowadziłam się, chociaż uważałam, że to było najrozsądniejsze wyjście w zaistniałej sytuacji. Mijaliśmy się bez słowa; kiedy On kończył poranny trening, ja wychodziłam szukać pracy, gdy wracałam, On znów był na stadionie. Nie wchodziłam Mu w drogę, by nie przysporzyć Mu dodatkowego bólu głowy – wystarczająco mocno denerwował się ostatnim i zarazem najważniejszym meczem w sezonie ligowym.
Dlatego nie potrafiłam wykrztusić nawet słowa, gdy przekręcił klucz w zamku, otworzył drzwi i przestąpił przez próg. Rzucił torbę w kąt pokoju i spojrzał na mnie po raz pierwszy od naszej kłótni. Nie przesunął wzrokiem po mojej sylwetce, nie zerknął, czy nie zajmuję za dużo miejsca. Spojrzał tak, jakby w tamtej chwili pragnął zobaczyć tylko mnie i zionące smutkiem oczy zmusiły mnie, bym zrobiła kilka kroków w Jego stronę. Gwałtownie mnie do siebie przyciągnął i mocno mnie objął, chowając twarz w zagłębieniu szyi. Czułam Jego urywany oddech na skórze, dłonie kurczowo zaciskające się na materiale mojej koszulki. Nie płakał, ale porażka bolała wystarczająco mocno, by na ten jeden wieczór odsunął wszelkie niesnaski na bok i skorzystał ze wsparcia, które Mu oferowałam.
On wcale nie musiał robić nic szczególnego. Moje małe, głupiutkie, dziewczyńskie serce znów samo do niego poleciało i złożyło Mu się u stóp. Mogłam się założyć, że za parę lat On nie będzie pamiętał połowy rzeczy, o których ja nigdy nie zapomnę. Już tak musiało być.
Poprowadziłam Go w stronę kanapy w salonie, usiadłam na jej brzegu i pociągnęłam Go za sobą. Posłusznie usiadł, ale już po chwili leżał z głową na moich kolanach i z przewieszonymi przez podłokietnik nogami. Zupełnie jak przed moim wyjazdem, przemknęło mi przez myśl. Wtedy też zdarzało mi się podnosić Go na duchu po przegranych meczach. Tylko teraz było inaczej. My byliśmy inni. Nasza relacja była inna.
Powoli przeczesywałam dłonią Jego włosy, zastanawiając się jakby wyglądały nasze życia, gdybym nie stchórzyła. Ja miałam sekrety. On również. Istniały sprawy, o których nie potrafiliśmy rozmawiać. Czy znaleźlibyśmy w sobie wystarczająco dużo odwagi, by zaakceptować wszystkie swoje tajemnice i nauczyć się z nimi żyć?
- Jutro wracam do Francji na zgrupowanie – zakomunikował kilkadziesiąt minut później, gdy straciłam nadzieję na jakąkolwiek rozmowę i byłam niemalże pewna, że zasnął.
- W takim razie… - zaczęłam niepewnie, ale mi przerwał, łapiąc za moją dłoń, która od jakiegoś czasu bezwiednie leżała na Jego piersi.
- Możesz tu zostać – odpowiedział, mając na myśli Jego niewielkie mieszkanko na obrzeżach Madrytu.
- Dziękuję – wyszeptałam.
To był impuls. Nachyliłam się i musnęłam ustami Jego czoło. Zaskoczył mnie uśmiech, który pojawił się na Jego twarzy i iskierki w oczach. Życie każdego może zmienić się wraz z jednym skrzypnięciem drzwi. Przede mną chyba właśnie się jakieś otworzyły.
Mistrzostwa Europy planowałam obejrzeć w telewizji. Byłam gotowa zaszyć się w Jego salonie i głośno wspierać reprezentację Hiszpanii, po cichu trzymając kciuki za Francuzów. Zrobiłam zapasy w lodówce, by przez kilka dni nie musieć opuszczać mieszkania. Nie chciałam tego. Korzystałam z ostatnich chwil w miejscu, które tak intensywnie Nim pachniało. W końcu odważyłam się podjąć tę decyzję – po Jego powrocie do Madrytu, miałam poszukać czegoś swojego, może nawet wróciłabym do San Sebastian. Nie mogłam być dla Niego ciężarem. Marzyłam, by znów znaczyć tyle, ile przed moim wyjazdem, ale widziałam, że to było niemożliwe. Jego życie toczyło się swoim torem, a ja musiałam na nowo odnaleźć siebie.
Któregoś dnia między trzecim meczem fazy grupowej a jedną ósmą finału otrzymałam zaproszenie na rozmowę kwalifikacyjną i tuż przed ćwierćfinałem odebrałam telefon, a głos po drugiej stronie słuchawki zakomunikował, że otrzymałam tę pracę.
To chyba był powód, dla którego spakowałam torbę i dziewiątego lipca wsiadłam do samolotu, który obrał kurs na Paryż. Znów. Ledwie zdążyłam wyrwać się z tego miasta, a już do niego wracałam. Nie wiedziałam, czemu to robię. Nie dostałam od Niego zaproszenia. Nie powiedziałam Mu, że będę na meczu. Nie chciałam, żeby o tym wiedział. Potrzebowałam zobaczyć Go na boisku, razem z kibicami wykrzyczeć Jego imię i nazwisko i cieszyć się z nimi ze zdobytego przez Francję tytułu bądź też razem z nimi płakać po porażce. Ten jeden raz, zanim powiemy sobie Do widzenia.
Ze wszystkich stron otaczali mnie kibice w niebieskich i białych koszulkach. Czułam się wspaniale (pomimo inwazji ciem, których panicznie się bałam), ponownie słysząc ten melodyjny język, a kiedy kilkadziesiąt tysięcy osób zaczęło śpiewać hymn kraju, wzruszenie ścisnęło moje gardło. Nie potrafiłam racjonalnie myśleć, dłonie zaczęły mi drżeć, a serce mocno waliło w piersi. Odnalazłam wzrokiem Jego dumnie wyprostowaną sylwetkę i mimowolnie się uśmiechnęłam. Czułam, że siódemka na Jego plecach ponownie przyniesie szczęście Jemu i całej reprezentacji. Zasłużył na to.
Od pierwszego gwizdka sędziego mecz był jednym wielkim kołtunem emocji i krzyków. Chaos wypełniający stadion był wszechogarniający. Prędko podłapałam francuskie przyśpiewki i głośno śpiewałam razem ze starszą kobietą stojącą po mojej prawej stronie. Zastanawiałam się, w jaki sposób zawodnikom udawało się zachować spokój na boisku. Gdzie tam spokój – zdrowe zmysły. W krzykach na trybunach nie było żadnej spójności. Każdy robił, co chciał i kiedy chciał. A oni biegali zgodnie z wyznaczoną taktyką. Piłka płynnie przechodziła od jednej nogi do drugiej, szybko rozegrany atak i strzał na bramkę, po którym stadion wypełnił jęk zawodu. Jeszcze nie teraz.
Wszystkim kibicom na moment stanęły serca, a głosy ugrzęzły w gardłach, gdy pomoc medyczna na noszach znosiła Cristiano Ronaldo. Tak jak wielu nie darzyłam tego zawodnika wielką sympatią, ale ogarnął mnie żal, że nie dogra najważniejszego meczu na turnieju, może jednego z najważniejszych w karierze. Zbyt wiele dobrego zrobił dla piłki, by tak zakończyła się jego przygoda na tym turnieju.
Później już tylko obserwowałam Jego. Mój wzrok powracał do Niego co kilka sekund, nie potrafiłam go na dłużej od Niego oderwać. Był inny, niż Go zapamiętałam. I wtedy to do mnie dotarło. On przecież kochał inną. Harmider dookoła mnie ucichł. Mój świat się zatrzymał. Wyjazdem popchnęłam Go w objęcia tej, której zawsze chciał się oddać. Sprawiłam, że stał się graczem kompletnym, ale przez to w jakiś sposób zabrakło w Jego życiu miejsca dla mnie.
Byłam obok Niego, kiedy zaczynał swoją przygodę z poważną piłką. Razem ze mną świętował wywalczony przez Real Sociedad awans do Primera Division. Po debiucie w hiszpańskiej ekstraklasie i pierwszej zdobytej bramce wyciągnęłam Go do klubu, gdzie przetańczył ze mną całą noc. Było mi tylko przykro, że zabrakło mnie, gdy zmieniał klub na Atletico Madryt i został wybrany do jedenastki minionego sezonu. Niepotrzebnie stchórzyłam. Straciłam Go, ale On zyskał ją. Swoją miłość. Piłkę nożną. Było warto.
W końcu to zrozumiałam. I, wbrew pozorom, nie poczułam żalu. Nawet się uśmiechnęłam, gdy wywalczył rzut rożny. On na to wszystko zasłużył. Na swoją szansę. Na spełnienie marzeń. Na tytuł króla strzelców. Nawet na więcej. To on powinien mieć medal na szyi. On powinien wznieść puchar do góry. On powinien zostać Mistrzem Europy. On.
Tłum kibiców niósł mnie z powrotem do hotelu, a przez całą drogę towarzyszyły nam znienawidzone przeze mnie owady. To przestało mieć jakiekolwiek znaczenie. Łzy ciurkiem płynęły po mojej twarzy. Nie wstydziłam się ich. Rozejrzawszy się, zauważyłam zaszklone, zaczerwienione oczy. Opadające kąciki ust. Blednące policzki. Nie rozumiałam i nawet nie próbowałam.
Nie usłyszałam dzwoniącego telefonu, ale poczułam wibracje w kieszeni spodni. Trzęsącymi się dłońmi wyjęłam aparat i nacisnąwszy zieloną słuchawkę, przyłożyłam go do ucha.
- Halo? - powiedziałam cicho, nawet nie zastanawiając się, kto próbował się ze mną skontaktować. Wiedziałam.
- Maria? - usłyszałam znajomy głos i mimowolnie zadrżałam. - Przepraszam.
- Za co? - zdziwiłam się.
- Zawiodłem cię.
- Nie zawiodłeś mnie – zaoponowałam, przecierając oczy. - Uwierzyłam w ciebie, wtedy, siedem lat temu, w San Sebastian. I nie przestanę. Dla mnie jesteś mistrzem – powiedziałam stanowczo, pociągając nosem. Chciałabym być obok niego, przytulić, usiąść pod ścianą i pomilczeć. Jak kiedyś.
- Gdzie jesteś? - zainteresował się, gdy kilku chłopców rozpoczęło nieśmiało jakąś przyśpiewkę.
- Na ulicach Paryża – odparłam. Akurat kibice zaczęli skandować Jego imię. - Słyszysz? Jesteś ich bohaterem. Mimo wszystko.
Nie tylko ich, dodałam w myślach.
- Kocham cię, Maria – wypalił nagle, a ja stanęłam w miejscu. Razem ze mną stanął czas, stanęło wszystko dookoła mnie. Nie liczyło się nic, tylko te trzy słowa. - Zawsze cię kochałem.
- A ona? - zapytałam. Wiedział, co mam na myśli.
- To zawsze byłaś ty.
Serce niemalże wyskoczyło mi z piersi, zaciśnięta na telefonie dłoń pociła mi się nienaturalnie, a do głowy nie przychodziło mi żadne racjonalne wytłumaczenie Jego zachowania. Odchrząknęłam.
- Wracaj do chłopaków. Porozmawiamy, jak wrócimy do Madrytu – poprosiłam, zdobywając kilka dodatkowych sekund na podjęcie odpowiedniej decyzji.
- Nie uciekniesz?
- Nigdy – obiecałam, zdobywając się na odwagę, nim się rozłączył. - Antoine? Ja ciebie też.
Mimo wszystko – oboje wygraliśmy.
Miałam przygotowaną przemowę na wypadek, gdyby wygrali. Portugalia pokrzyżowała moje plany. Ale wciąż - Allez Les Bleus. Pau - dla Ciebie.
JAKIE TO KOCHANE.
OdpowiedzUsuńJejku. Tak dobrze coś czytać, jak fajnie czytać o Antku! Tylko ja zawsze dostaję fazy jak widzę bohaterkę, która staje się moją imienniczką - jest tyle pięknych imion no!
Przegrana jakoś nie zaważyła spcjalnie na jakości tekstu :p w zasadzie, paradoksalnie- wydaje mi się, że wyszła mu na dobre. Chyba dlatego, że na końcu, jak w prawdziwym życiu, liczy się nie to, ile strzeliłeś bramek, tylko to - ile miłości za sobą zostawiasz.
Takie to wszystko madryckociepłe i w ogóle, a na dodatek uderza w moją czułą francuską strunę.
No.
Za późno na coś więcej chyba, podobało mi się i proszę pisać więcej, koleżanko!
Buziak.
chyba się trochę rumienię, wiesz? :)
OdpowiedzUsuńgriezmann to zawsze było moje fanficowe marzenie, choć jednocześnie nigdy nie chciałam go pisać. chciałam, żeby ktoś to zrobil za mnie, żeby zabrał się za gościa, który wydaje mi się bardzo wdzięcznym bohaterem i który jako jeden z nielicznych francuzów podbił moje serce od pierwszego wejrzenia, na długo przed tym, jak do nas przyszedł. nie będę się tutaj specjalnie rozwodzić nad swoją marną słabością, powiem tylko, że bardzo, bardzo go cenię jako piłkarza.
wiedziałam, że tego nie spieprzysz, bo jesteś świetną pisarką. lubię sposób, w jaki ukazujesz ludzkie emocje. Twoje postaci zawsze są bardzo prawdziwe i łatwo się z nimi utożsamić, w jakiś sposób je zrozumieć albo przynajmniej poczuć, że się je rozumie i że to, co dzieje się w ich głowach, nie jest obce także nam, mimo iż mówimy o postaciach fikcyjnych. to fajna rzecz, która dodaje tym tekstom dużo jakże istotnego dla mnie realizmu.
tak naprawdę mam wrażenie, że ten tekst dałoby się jeszcze pociągnąć bardziej, bo w sumie na końcu miałam mnóstwo pytań - co właściwie było między nimi pięć lat temu, dlaczego maria tak po prostu z tego zrezygnowała, dlaczego zdecydowała się nagle wrócić? trochę brakuje mi odpowiedzi, ale jednocześnie taki urok jednopartów, że można pokazać tylko ułamek pewnej perspektywy. wszystko ma swoje wady i zalety. a to była jednak piękna opowieść, która na dodatek bardzo celnie oddała moje własne wyobrażenie antka. pasuje mi to do niego, ten spokój, refleksja, wizerunek porzuconego, przygnębionego chłopca, mimo wszystko nieskarżącego się. to "spierdalaj" byłoby bardzo sensowne, ale nie w jego stylu, prawda? to chyba nie ten typ. albo przynajmniej ja go sobie tak wyobrażam. być może postrzegam go trochę za bardzo przez pryzmat atletico i stąd się to bierze - obraz nieustraszonego pracusia z francji o nikłej posturze przenosi się w pewnym stopniu na fanficową płaszczyznę dotyczącą życia prywatnego. anyway - Twój griezmann wydał mi się bardzo celny, bardzo prawdziwy, podobny do tego "mojego" swoistego urojenia ukształtowanego w umyśle (mimo wszystko stoję na stanowisku, że niczego o nim nie napiszę, ja już chyba nie potrafię pisać o żadnym piłkarzu poza susaetą). ciekawa jestem, jak ta scena wyglądałaby, gdyby francuzi wygrali, bo przy porażce okazała się bardzo klimatyczna i właściwie dopasowana idealnie do fabuły - brzmi to dosyć podle, mając na względzie okoliczności, ale wydaje mi się, że to po prostu kwestia Twoich zdolności pisarskich, bo masz je nieprzeciętne. aż nie chce się czasem wierzyć, że studiujesz taki, a nie inny kierunek studiów! niektórzy ludzie są jednak wszechstronni ;) no i to kolejny dowód na to, że stereotypy można o kant dupy rozbić, bo perełki literackie da się spotkać wszędzie, tylko trzeba dobrze poszukać. tym lepiej, że Cię znalazłam!
mnie się to ogromnie podobało, zgodnie zresztą z przewidywaniami. w każdym zdaniu czuć, jak bardzo jej na Nim (podoba mi się zabieg z wielką literą notabene) zależy, jak bardzo jest dla niej ważny, jak źle to wszystko się ułożyło, choc jednocześnie, na szczęście, nie wszystko jeszcze stracone. i wierzę, że to się da odbudować. końcówka napawa mnie dobrymi przeczuciami. gdzieś w tej nieistniejącej przyszłości oni będą razem, prawda?
czuję się zaszczycona. szczerze. i to podwójnie, bo po pierwsze spełniło się moje marzenie, a po drugie wspomniałaś mnie tutaj i to dla mnie naprawdę ogromnie wyróżnienie. a że dzisiejszy dzień jest dla mnie w pewnym sensie szczególny, tym przyjemniejsze to uczucie. ciepło mi się zrobiło na serduchu i mam ochotę bardzo, bardzo mocno Cię uściskać. obyśmy miały ku temu niebawem okazję. całuję i bardzo, bardzo, bardzo Ci dziękuję. za ten tekst. za wszystko.
Jestem beznadziejna w pisaniu długich komentarzy, ale Antek wyszedł w punkt i chyba nawet lepiej, że przegrali. Taki urok shortów, a chciałabym wiedzieć o tych dwojgu więcej
OdpowiedzUsuń