I feel it here on my skin like demons.
Cry with joy ‘cause I know hell follows me.
Out here – in the garden of angels –
I felt what is was like to be free.
Cry with joy ‘cause I know hell follows me.
Out here – in the garden of angels –
I felt what is was like to be free.
- Gin?
Tak niepozorne przerwanie głuchej ciszy, obijającej się echem po czterech ścianach przestronnego salonu-jadalni, podczas obiadu równie niepozornej pary przyjaciół – dziewczyny, niekoniecznie odpowiedzialnej, choć odrobinę zapoznanej z rzeczywistością i mężczyzny, któremu zarost na policzkach jakby dodawał powagi.
- Kochasz?
Ginevra omal nie wypuściła ze smukłych, na co dzień uderzających w klawisze fortepianu palców widelca, którym grzebała w swoim talerzu, nie mając zbyt dużej ochoty na wsunięcie do ust jedzenia.
Uniosła wzrok znad swojego obiadu i powiodła nim do starszego o siedem lat mężczyzny. Niedługo trwało to jej chwilowe wytrącenie z równowagi, bo zaraz z powrotem pewnie uchwyciła sztuciec, wracając spojrzeniem do poprzedniego obiektu.
Dobrze wiedziała, o jaki rodzaj miłości mu chodziło. Odchrząknęła cicho, wreszcie unosząc widelec do ust. Nie wiedział, jak bardzo zawstydził ją tym pytaniem. Niemal czuła wyrzuty sumienia, że...
- Każdy człowiek kocha – odparła pewnie brzmiącym głosem, powracając do mozolnego grzebania w swoim talerzu.
Dragan skinął głową, jakby akceptując daną odpowiedź, jednak po ledwo dostrzegalnym zmarszczeniu ciemnych brwi Ginevra zorientowała się, że tak łatwo się nie podda.
Nie myliła się.
- Mhm, ale ja nie pytam o każdego – stwierdził niewzruszony, jakby udając, że nie dostrzegł chwilowej zmiany w zachowaniu przyjaciółki.
Dziewczyna bardzo powoli wypuściła z dłoni sztućce, opierając je o brzeg talerza. Spojrzała mężczyźnie w oczy, gotowa przyznać się... do błędu? Przygryzła dolną wargę, zaczesując za ucho jasne włosy. Chociażby na ich kolor świat mógłby wybaczyć jej kilka rzeczy. Ten jednak nieubłaganie napierał na nią, sprowadzając na tę blond głowę tyle problemów i komplikacji.
- Może mógłbyś mnie nauczyć? – zapytała cichutko, niemal szeptem, zaciskając palce na brzegu stołu i przyglądając się siatkarzowi z błagalną nutką w niebieskich tęczówkach. Widziała to. Widziała to w nim, w wyrazie jego oczu. On nie mógł. To wszystko zależało tylko od tej złotowłosej dziewczynki, która nie miała nikogo, kto mógłby nią potrząsnąć i kazać przejrzeć na oczy.
Travica pokręcił głową, przyglądając się Gin z troską, przez którą przebijała się nuta czułości. On ją kochał. Była jego przyjaciółką i jako jedyna wiedziała, kim jest naprawdę, rozumiała jego postępowania i – przede wszystkim – nie miała mu tego za złe. Kiedy tutaj przyjechała zalała go fala ulgi, ale i poczucia winy. Przecież zostawił ją w Maceracie samą. Wierząc, że sobie poradzi i nie zniknie z powierzchni Ziemi, ze swoją energią. Bo choć była niejednoznaczna, można powiedzieć dziwna, to tak było jej pisane i nie robiła niczego, co kłóciłoby się z jej naturalnością.
- Wiesz, że nie mogę – odpowiedział i teraz to on zaczął bezmyślnie grzebać w talerzu, byle tylko mieć punkt zaczepienia, byle nie musieć patrzeć w te zawiedzione niebieskie tęczówki. W oczy przyjaciółki. – To nie jest moja kwestia.
Bolało. Najbardziej bolało to, że miał rację. Kwestia, zależąca tylko od niej. Od tego, co sama miała w środku, może nawet od tej głupiej, egoistycznej części, którą mimo wszystko starała się zmienić. Od niej. I ta myśl powodowała, że miała ochotę zerwać się z miejsca, podbiec do niego i płakać. Bała się, że nie będzie potrafiła wszystkiego zreformować, choć tak bardzo przecież się starała. Tak bardzo chciała…
I znowu zapanowała cisza. Równie głucha, co jeszcze przed paroma chwilami, ale nie tak nieszkodliwa jak tamta. Bolesna, przeszywająca.
*
- Boisz się ciemności.
Palce mężczyzny przebiegły powoli po knocie świeczki, zaraz też przysłaniając dłońmi płomień, by ten nie zgasł przy gwałtowniejszym podmuchu wiatru. Dopiero wtedy spojrzał na jasnowłosą, skuloną na ogrodowym fotelu, opatuloną jego swetrem, wdychającą jego zapach… Spojrzał pytająco, choć przecież wypowiedziane przez niego zdanie było czystym stwierdzeniem. Dziewczyna śledziła wzrokiem ruch jego palców, przez dłuższą chwilę się nie odzywając. Przyznanie się do lęku, słabości… Dla żadnego człowieka nie było łatwe, a co dopiero dla niespełna dwudziestodwuletniej, upartej Ginevry.
- Czasem – odpowiedziała zatem, teraz patrząc mu w oczy. Zastanawiając się usilnie, czy to ten prawdziwy Dragan, czy jego słabsza imitacja… Nie wiedząc, co ma na celu zdobywając odpowiedź na to nie-pytanie.
Blond kosmyki „tańczyły” na wietrze, plątały się i znowu opadały jej na twarz, kiedy Pan Wiatr zaprzestawał na ledwie moment gwałtowniejszych porywów. Pozwalając odpocząć złotym falom, zaraz znowu wprawiając je w ruch…
- Ty za to uczepiłeś się cienia – mruknęła głucho i całkowicie niepotrzebnie wskazała na siebie dłonią.
W jakiś sposób go przerażała. Nigdy nie potrafił ocenić, nie wiedział czy jej słowa traktować poważnie, czy puścić mimo uszu, pozwolić zabrać wiatru. Zapomnieć, wyrzucić na dno podświadomości i już nigdy nie dotykać…
Dziwna atrofia sensownych odpowiedzi. A przynajmniej tych do wypowiedzenia na głos.
Wyciągnął przed siebie dłoń, palcami dotykając jej bladego policzka, jasnych włosów. I cofając ją zaraz powoli, choć bez przestrachu. Mimo wszystko – chyba właśnie takich chwil i rozmów, czasem bez najmniejszego dla niech sensu, brakowało im ostatnimi czasy. Tego wieczornego przesiadywania na tyłach ich ogrodu, z aromatyzowaną świeczką, którą Dragan zawsze się „bawił”. Zapachu kaszmirowych swetrów, zwyczajowo nakładanych przez nią właśnie na tą okazję. Jego głosu, spokojnego, z jakąś dozą ignorancji, która nie chciała go opuścić. Mijali się – on na treningach, ona na próbach w teatrze.
- Bo pamiętam jeszcze, kiedy było w tobie więcej światła i trzymam się tego wspomnienia chyba w jakiś sposób rozpaczliwie. I wierzę, że nie wygaśniesz… – niemal szepnął, a w jej oczach zaszkliły się łzy. Bezsilności. Łzy, które nie były przeznaczone dla jego oczu, których nie powinien widzieć nikt, oprócz kubka herbaty i miękkiej poduszki.
Szybko dojrzewała. Zdumiało go, jak bardzo. Nie była już plączącą się pod nogami nastolatką, zarażającym uśmiechem, absorbującym dzieciakiem… Śmierć rodziców zafundowała jej powagę i smutek. Chyba w jakiś sposób ukradła późne dzieciństwo.
Słyszał to w jej słowach, które nie brzmiały jakby wychodziły z ust dwudziestodwulatki. Widział to w oczach, które zdawały się skrywać coś, czego on nigdy miał nie odgadnąć.
- Przepraszam…
Miała za co.
*
Otwierał i zaraz znowu przymykał powieki. Otwierał, mając nadzieję, że tym razem ją zobaczy. Zamykał z myślą, że gdy otworzy, ona już będzie stał w progu. Było późno, dawno powinien być na treningu.
Była tutaj codziennie. Niezmiennie od paru tygodni, dając się mu nacieszyć chociaż samym widokiem. Widokiem przyjaciółki. Z każdym kolejnym uchyleniem powiek utwierdzał się w przekonaniu, że już wyszła, że go nie obudzi, że się nie uśmiechnie, że nie zniknie w korytarzu…
I cichy szum wody w łazience. Kurek odkręcony jakieś paręnaście minut wcześniej, coś, na co dotychczas nie zwrócił uwagi; nie mógł, żalem tłumiąc wszystkie zewnętrzne bodźce.
…zerwał się z łóżka, omal nie wywracając się na posadzkę, zaplątany w kołdrę. Wybiegł na korytarz, pierwsze drzwi na lewo. Nacisnął na klamkę, wiedząc, że ta nie ustąpi, że musiała zamknąć się od środka. Już nawet nie krzyczał. W myślach tylko powtarzał jej imię, w wariackim tempie zbiegając na dół, do kuchni, gdzie znajdował się pęk zapasowych kluczy. Zaraz z powrotem był przy drzwiach łazienki, srebrnym kluczykiem wytrącając z zamka podobny, który upadł z cichym brzękiem na łazienkowe kafelki po drugiej stronie drzwi. Kilka nerwowych ruchów, nacisk na klamkę, tym razem ta ustąpiła…
Para wodna, szum wody uderzającej o natrysk. Szybkim ruchem odsunął zasłonkę prysznica…
…tym razem krzyknął. Patrząc na krew spływającą wraz z wodą, krew na kafelkach, na rękawach jej bluzki…
*
- Nie cięła za głęboko – mówił lekarz. Siwowłosy. Jakby zmęczony. – Miała szczęście, minęło zaledwie parę minut i pana szybka reakcja… W jej krwi rozpuszczona była morfina, niewiele brakowało, żeby…
Przestał słuchać. A więc złoty strzał. Zdecydowała się na to, o co podejrzewał ją już dawno; prawdopodobnie dawka była zbyt słaba, dlatego znalazł ją rano pod prysznicem.
Usłyszał jeszcze coś o pewnych problemach, bo Ginevra miał zatkane „kanały”, jednak miała z tego wyjść. Musiała tylko uwierzyć, że warto. Dano mu szansę na spotkanie z przyjaciółką, gdy powiedział, że jest narzeczonym, z której bez zastanowienia nie skorzystał, zostawiając lekarzowi swoje namiary i czym prędzej opuszczając szpital.
*
- Nie pytasz, dlaczego… – mruknęła pod nosem, opuszkami przesuwając po opatrunku na nadgarstku i spoglądając na Dragana z pewnego rodzaju… skruchą?
- Nie muszę – odpowiedział zmęczony, przecierając palcami skronie. Oparł łokcie na kolanach i schował twarz w dłoniach, przymykając przy tym powieki. Jakby chcąc się zdystansować, wyrwać myślami spod więzienia ścian znienawidzonej przez niego placówki.
- Przepraszam… – wyszeptała, patrząc na niego cały czas.
- Nie wymawiaj przy mnie tego słowa – warknął cicho, gwałtownie unosząc głowę. Otworzył oczy i napotkał jej zbolałe spojrzenie. – Dziwnym trafem ściąga na ciebie same nieszczęścia… – mruknął, wystukując na własnych kolanach sobie tylko znany rytm, nie mogąc się doczekać powrotu na halę, by mocnymi uderzeniami w piłkę pozwolić sobie choć na moment zapomnieć.
- Wygasam – stwierdziła spokojnie, zerkając na niego pytająco.
- Wygasasz – potwierdził z cichym westchnieniem, nerwowo pocierając zarost pokrywający jego policzek. – Tylko, że ja zamierzam w takich chwilach wciskać ci w dłoń zapałki.
- Czemu?
- Bo cię kocham, Gin.
Tak niepozorne przerwanie głuchej ciszy, obijającej się echem po czterech ścianach przestronnego salonu-jadalni, podczas obiadu równie niepozornej pary przyjaciół – dziewczyny, niekoniecznie odpowiedzialnej, choć odrobinę zapoznanej z rzeczywistością i mężczyzny, któremu zarost na policzkach jakby dodawał powagi.
- Kochasz?
Ginevra omal nie wypuściła ze smukłych, na co dzień uderzających w klawisze fortepianu palców widelca, którym grzebała w swoim talerzu, nie mając zbyt dużej ochoty na wsunięcie do ust jedzenia.
Uniosła wzrok znad swojego obiadu i powiodła nim do starszego o siedem lat mężczyzny. Niedługo trwało to jej chwilowe wytrącenie z równowagi, bo zaraz z powrotem pewnie uchwyciła sztuciec, wracając spojrzeniem do poprzedniego obiektu.
Dobrze wiedziała, o jaki rodzaj miłości mu chodziło. Odchrząknęła cicho, wreszcie unosząc widelec do ust. Nie wiedział, jak bardzo zawstydził ją tym pytaniem. Niemal czuła wyrzuty sumienia, że...
- Każdy człowiek kocha – odparła pewnie brzmiącym głosem, powracając do mozolnego grzebania w swoim talerzu.
Dragan skinął głową, jakby akceptując daną odpowiedź, jednak po ledwo dostrzegalnym zmarszczeniu ciemnych brwi Ginevra zorientowała się, że tak łatwo się nie podda.
Nie myliła się.
- Mhm, ale ja nie pytam o każdego – stwierdził niewzruszony, jakby udając, że nie dostrzegł chwilowej zmiany w zachowaniu przyjaciółki.
Dziewczyna bardzo powoli wypuściła z dłoni sztućce, opierając je o brzeg talerza. Spojrzała mężczyźnie w oczy, gotowa przyznać się... do błędu? Przygryzła dolną wargę, zaczesując za ucho jasne włosy. Chociażby na ich kolor świat mógłby wybaczyć jej kilka rzeczy. Ten jednak nieubłaganie napierał na nią, sprowadzając na tę blond głowę tyle problemów i komplikacji.
- Może mógłbyś mnie nauczyć? – zapytała cichutko, niemal szeptem, zaciskając palce na brzegu stołu i przyglądając się siatkarzowi z błagalną nutką w niebieskich tęczówkach. Widziała to. Widziała to w nim, w wyrazie jego oczu. On nie mógł. To wszystko zależało tylko od tej złotowłosej dziewczynki, która nie miała nikogo, kto mógłby nią potrząsnąć i kazać przejrzeć na oczy.
Travica pokręcił głową, przyglądając się Gin z troską, przez którą przebijała się nuta czułości. On ją kochał. Była jego przyjaciółką i jako jedyna wiedziała, kim jest naprawdę, rozumiała jego postępowania i – przede wszystkim – nie miała mu tego za złe. Kiedy tutaj przyjechała zalała go fala ulgi, ale i poczucia winy. Przecież zostawił ją w Maceracie samą. Wierząc, że sobie poradzi i nie zniknie z powierzchni Ziemi, ze swoją energią. Bo choć była niejednoznaczna, można powiedzieć dziwna, to tak było jej pisane i nie robiła niczego, co kłóciłoby się z jej naturalnością.
- Wiesz, że nie mogę – odpowiedział i teraz to on zaczął bezmyślnie grzebać w talerzu, byle tylko mieć punkt zaczepienia, byle nie musieć patrzeć w te zawiedzione niebieskie tęczówki. W oczy przyjaciółki. – To nie jest moja kwestia.
Bolało. Najbardziej bolało to, że miał rację. Kwestia, zależąca tylko od niej. Od tego, co sama miała w środku, może nawet od tej głupiej, egoistycznej części, którą mimo wszystko starała się zmienić. Od niej. I ta myśl powodowała, że miała ochotę zerwać się z miejsca, podbiec do niego i płakać. Bała się, że nie będzie potrafiła wszystkiego zreformować, choć tak bardzo przecież się starała. Tak bardzo chciała…
I znowu zapanowała cisza. Równie głucha, co jeszcze przed paroma chwilami, ale nie tak nieszkodliwa jak tamta. Bolesna, przeszywająca.
- Boisz się ciemności.
Palce mężczyzny przebiegły powoli po knocie świeczki, zaraz też przysłaniając dłońmi płomień, by ten nie zgasł przy gwałtowniejszym podmuchu wiatru. Dopiero wtedy spojrzał na jasnowłosą, skuloną na ogrodowym fotelu, opatuloną jego swetrem, wdychającą jego zapach… Spojrzał pytająco, choć przecież wypowiedziane przez niego zdanie było czystym stwierdzeniem. Dziewczyna śledziła wzrokiem ruch jego palców, przez dłuższą chwilę się nie odzywając. Przyznanie się do lęku, słabości… Dla żadnego człowieka nie było łatwe, a co dopiero dla niespełna dwudziestodwuletniej, upartej Ginevry.
- Czasem – odpowiedziała zatem, teraz patrząc mu w oczy. Zastanawiając się usilnie, czy to ten prawdziwy Dragan, czy jego słabsza imitacja… Nie wiedząc, co ma na celu zdobywając odpowiedź na to nie-pytanie.
Blond kosmyki „tańczyły” na wietrze, plątały się i znowu opadały jej na twarz, kiedy Pan Wiatr zaprzestawał na ledwie moment gwałtowniejszych porywów. Pozwalając odpocząć złotym falom, zaraz znowu wprawiając je w ruch…
- Ty za to uczepiłeś się cienia – mruknęła głucho i całkowicie niepotrzebnie wskazała na siebie dłonią.
W jakiś sposób go przerażała. Nigdy nie potrafił ocenić, nie wiedział czy jej słowa traktować poważnie, czy puścić mimo uszu, pozwolić zabrać wiatru. Zapomnieć, wyrzucić na dno podświadomości i już nigdy nie dotykać…
Dziwna atrofia sensownych odpowiedzi. A przynajmniej tych do wypowiedzenia na głos.
Wyciągnął przed siebie dłoń, palcami dotykając jej bladego policzka, jasnych włosów. I cofając ją zaraz powoli, choć bez przestrachu. Mimo wszystko – chyba właśnie takich chwil i rozmów, czasem bez najmniejszego dla niech sensu, brakowało im ostatnimi czasy. Tego wieczornego przesiadywania na tyłach ich ogrodu, z aromatyzowaną świeczką, którą Dragan zawsze się „bawił”. Zapachu kaszmirowych swetrów, zwyczajowo nakładanych przez nią właśnie na tą okazję. Jego głosu, spokojnego, z jakąś dozą ignorancji, która nie chciała go opuścić. Mijali się – on na treningach, ona na próbach w teatrze.
- Bo pamiętam jeszcze, kiedy było w tobie więcej światła i trzymam się tego wspomnienia chyba w jakiś sposób rozpaczliwie. I wierzę, że nie wygaśniesz… – niemal szepnął, a w jej oczach zaszkliły się łzy. Bezsilności. Łzy, które nie były przeznaczone dla jego oczu, których nie powinien widzieć nikt, oprócz kubka herbaty i miękkiej poduszki.
Szybko dojrzewała. Zdumiało go, jak bardzo. Nie była już plączącą się pod nogami nastolatką, zarażającym uśmiechem, absorbującym dzieciakiem… Śmierć rodziców zafundowała jej powagę i smutek. Chyba w jakiś sposób ukradła późne dzieciństwo.
Słyszał to w jej słowach, które nie brzmiały jakby wychodziły z ust dwudziestodwulatki. Widział to w oczach, które zdawały się skrywać coś, czego on nigdy miał nie odgadnąć.
- Przepraszam…
Miała za co.
Otwierał i zaraz znowu przymykał powieki. Otwierał, mając nadzieję, że tym razem ją zobaczy. Zamykał z myślą, że gdy otworzy, ona już będzie stał w progu. Było późno, dawno powinien być na treningu.
Była tutaj codziennie. Niezmiennie od paru tygodni, dając się mu nacieszyć chociaż samym widokiem. Widokiem przyjaciółki. Z każdym kolejnym uchyleniem powiek utwierdzał się w przekonaniu, że już wyszła, że go nie obudzi, że się nie uśmiechnie, że nie zniknie w korytarzu…
I cichy szum wody w łazience. Kurek odkręcony jakieś paręnaście minut wcześniej, coś, na co dotychczas nie zwrócił uwagi; nie mógł, żalem tłumiąc wszystkie zewnętrzne bodźce.
…zerwał się z łóżka, omal nie wywracając się na posadzkę, zaplątany w kołdrę. Wybiegł na korytarz, pierwsze drzwi na lewo. Nacisnął na klamkę, wiedząc, że ta nie ustąpi, że musiała zamknąć się od środka. Już nawet nie krzyczał. W myślach tylko powtarzał jej imię, w wariackim tempie zbiegając na dół, do kuchni, gdzie znajdował się pęk zapasowych kluczy. Zaraz z powrotem był przy drzwiach łazienki, srebrnym kluczykiem wytrącając z zamka podobny, który upadł z cichym brzękiem na łazienkowe kafelki po drugiej stronie drzwi. Kilka nerwowych ruchów, nacisk na klamkę, tym razem ta ustąpiła…
Para wodna, szum wody uderzającej o natrysk. Szybkim ruchem odsunął zasłonkę prysznica…
…tym razem krzyknął. Patrząc na krew spływającą wraz z wodą, krew na kafelkach, na rękawach jej bluzki…
- Nie cięła za głęboko – mówił lekarz. Siwowłosy. Jakby zmęczony. – Miała szczęście, minęło zaledwie parę minut i pana szybka reakcja… W jej krwi rozpuszczona była morfina, niewiele brakowało, żeby…
Przestał słuchać. A więc złoty strzał. Zdecydowała się na to, o co podejrzewał ją już dawno; prawdopodobnie dawka była zbyt słaba, dlatego znalazł ją rano pod prysznicem.
Usłyszał jeszcze coś o pewnych problemach, bo Ginevra miał zatkane „kanały”, jednak miała z tego wyjść. Musiała tylko uwierzyć, że warto. Dano mu szansę na spotkanie z przyjaciółką, gdy powiedział, że jest narzeczonym, z której bez zastanowienia nie skorzystał, zostawiając lekarzowi swoje namiary i czym prędzej opuszczając szpital.
- Nie pytasz, dlaczego… – mruknęła pod nosem, opuszkami przesuwając po opatrunku na nadgarstku i spoglądając na Dragana z pewnego rodzaju… skruchą?
- Nie muszę – odpowiedział zmęczony, przecierając palcami skronie. Oparł łokcie na kolanach i schował twarz w dłoniach, przymykając przy tym powieki. Jakby chcąc się zdystansować, wyrwać myślami spod więzienia ścian znienawidzonej przez niego placówki.
- Przepraszam… – wyszeptała, patrząc na niego cały czas.
- Nie wymawiaj przy mnie tego słowa – warknął cicho, gwałtownie unosząc głowę. Otworzył oczy i napotkał jej zbolałe spojrzenie. – Dziwnym trafem ściąga na ciebie same nieszczęścia… – mruknął, wystukując na własnych kolanach sobie tylko znany rytm, nie mogąc się doczekać powrotu na halę, by mocnymi uderzeniami w piłkę pozwolić sobie choć na moment zapomnieć.
- Wygasam – stwierdziła spokojnie, zerkając na niego pytająco.
- Wygasasz – potwierdził z cichym westchnieniem, nerwowo pocierając zarost pokrywający jego policzek. – Tylko, że ja zamierzam w takich chwilach wciskać ci w dłoń zapałki.
- Czemu?
- Bo cię kocham, Gin.
Dla najwspanialszej, najkochańszej, najlepszej i w ogóle naj Repugnance, bo wiecie, dziś Bielogorie gra.
Komentarze mile widziane.
Tak, panie i panowie, Bełogorie dzisiaj gra! ♥
OdpowiedzUsuńJeśli ktoś najpierw czyta komentarze, a potem parta to mówię z góry - to cudowny part, który zawsze wywołuje u mnie uścisk serca. Nie tylko dlatego, że Dragan jest mój (nie, żebym was ostrzegała). Dlatego, że inso jest zdolną bestią. ♥
czy już mówiłam, że cię kocham? :*
UsuńJa ciebie też ♥
Usuńto jest bardzo ładne i znowu bardzo, bardzo smutne. ale ty jesteś dobra w takich rzeczach.
OdpowiedzUsuńTak podejrzewałam.. Podejrzewałam, że Dragan się w niej zakocha. I chwała mu za to! Teraz Gin będzie miała dla kogo żyć.
OdpowiedzUsuńZnów smutno, choć na końcu jest taki mały happy-end. ;) Znów emocje. Pięknie napisane.
Całuję! :*
Bardzo lubię takie krótkie historie, bo dają pole do popisu czytelnikowi - można sobie dopowiedzieć co tylko się chce, poza tym zawsze pozostawiają niedosyt. Dragan jest tutaj strasznie intrygujący i polubiłam go bardziej niż Gin. Dzięki i będę śledzić kolejne!
OdpowiedzUsuń