Wszystko ma swój czas
i przychodzi kres na kres.
Gdybym kiedyś odszedł stąd,
nie obrażaj się na śmierć.
i przychodzi kres na kres.
Gdybym kiedyś odszedł stąd,
nie obrażaj się na śmierć.
- …lekarze robią, co w ich mocy, by uratować Aídę. – Telefon wypadł z ręki Osmanego i z hukiem uderzył o parkiet, zwracając na niego uwagę rozgrzewających się siatkarzy.
Jak przez mgłę pamiętał, że wyprowadzili go do szatni, potem do samochodu, a potem do jego mieszkania. Jak przez mgłę widział twarze kolegów, którzy brali go pod ramiona i prosili, żeby robił krok za krokiem, żeby wszedł po schodach, żeby usiadł, żeby się położył. Wszystko było niewyraźne i nierzeczywiste. Jakby ten dzień jeszcze nie nadszedł, jakby śnił i obserwował z boku bieg wydarzeń, który wcale go bezpośrednio nie dotykał, który nie miał z jego rzeczywistą osobą żadnego związku. Miał wrażenie, że te wszystkie klatki wypalone w jego pamięci są tylko wytworem czyjejś wyobraźni, że są tam jak pozostałości po filmie lub książce. Nie wierzył w nie. Zapierał się rękami i nogami, żeby nie wpuścić ich do świadomości, żeby nie zyskały statusu doświadczenia, żeby pozostały tym niewyraźnym sennym doznaniem, którego koszmary przestają mieć znaczenie wraz z otwarciem oczu.
- Jestem pewien, że zrobią wszystko, żeby ją odratować – słyszał jak przez mgłę, siedząc na skraju swojego łóżka z głową schowaną w dłoniach.
Nie wiedział, co odpowiedzieć. Nie wiedział, jak odpowiedzieć. Miał wrażenie, że zapomniał, jak się mówi. Jaki jest w ogóle sens mówienia? Po co to wszystko? To i tak nic nie zmieni.
- Zabukowałam ci bilet do Santiago. Chłopcy powiedzieli, że załatwią to z prezesem. Leć do niej – mówiła Glenda. Po chwili usłyszał szczęk otwieranych drzwi. – Spakowałam cię już. Tylko uważaj na siebie, dobrze? I nie zrób żadnego głupstwa.
Był wdzięczny żonie za wyrozumiałość. Pozwolił jej zawieźć się na lotnisko i wsadzić do odpowiedniego samolotu.
Bał się, że Aída odejdzie. Sama myśl, że mogłoby jej zabraknąć, piekła niczym rana na skórze, która nie ma nadziei zabliźnienia się. Mimowolnie ogarnęła go tęsknota, która swoim ostrzem przebijała się przez miękkie gardło nadwrażliwości. Godziny mijały w zwolnionym tempie. Czuł się obdarty z uczuć. Jak żebrak błagał o litość. Obawiał się, że ona nie usłyszy jego słów, że nie zdąży powiedzieć jej tego, co czuł od dawna. W końcu nigdy nie powiedział jej o swojej miłości. Tak było dla niej łatwiej. Dla niego niezbyt – chociaż starał się być wzorowym ojcem i dobrym mężem. Teraz potrzebował znaleźć się obok niej. Uścisnąć jej rękę, ucałować usta i obiecać, że jej nie opuści.
Kiedy znalazł się w Santiago de Cuba, nogi same poniosły go z lotniska do szpitala. Odprawiono go z kwitkiem. Nie był rodziną, nie udzielono mu żadnych informacji. Krzyczał, miotał się, nie pomogło. Więc pojechał do mieszkania Aídy. Nigdy nie przypuszczał, że klucze, z których nie korzystał od kilku lat, jeszcze mu się przydadzą. Gdy został sam, rozejrzał się nieprzytomnie po jej pokoju. W nogach łóżka leżała jej torba, z której wysypywały się ubrania. Podszedł do niej chwiejnym krokiem. Miał wrażenie, że tracił panowanie nad własnym ciałem. Ręce zwisały mu wzdłuż boków, ramiona pochylały się do przodu, przez co jego plecy wygięły się w lekki łuk, a nogi uginały się w kolanach przy każdym kroku. Kucnął przy torbie i zaczął wyrzucać jej zawartość na podłogę, dopóki nie znalazł książki o postrzępionych rogach.
Opadł na podłogę pod oknem i zacisnął w ręku grube tomisko. Nigdy nie dała mu jej przeczytać. Przez dwadzieścia lat trzymała ją przed nim w tajemnicy. To był pierwszy raz, kiedy do niej zajrzał. Czuł w gardle dławiące wyrzuty sumienia. Zawsze myślał, że ma więcej czasu. Zawsze myślał, że może zacząć jutro. Zawsze było jutro. Z przerażeniem zdał sobie sprawę, że jutra może już nie być. Nie dla nich.
Otworzył książkę na jednej z ostatnich stron i napotkał drobne, ściśnięte pismo.
Na trudne chwile kilka godzin innego świata, innego czasu, naszego życia.
Przewrócił stronę, na której widniały ich imiona napisane dziecięcą ręką, pod którymi narysowała uśmiechniętą buźkę.
Uśmiechnij się. Nie może być aż tak źle.
Przerzucił na pierwszą – doklejoną po latach - stronę.
Masz czasem wrażenie, że wszystko jeszcze przed tobą? Że wszystko możesz zacząć od jutra? Nie poddawaj się mu. Nikt nie gwarantuje, że jutro nadejdzie.
Zostawiam ci moje wspomnienia i kładę serce na twojej dłoni. Zadbaj o nie.
PS. Włącz mojego laptopa. Hasło to carpediem. Na pulpicie jest pewien folder… Otwórz go.
Poczuł jak jego palce zaciskają się na okładce książki. Poczuł jak chłód dnia wciska się do pokoju przez otwarte okno. Czuł narastającą panikę, która miażdżyła mu klatkę piersiową. Zacisnął oczy i przycisnął książkę do piersi. Z całych sił.
Z całych sił i jeszcze mocniej.
Wyciągnął rękę po leżący na szafce nocnej komputer i postąpił wedle jej zleceń. Z kołaczącym sercem otworzył pierwszy z plików i zamarł, widząc jej wychudzoną, poszarzałą twarz, oczy pozbawione blasku, nikły uśmiech czający się w kącikach ust.
- Cześć, Osmany! Trochę nieciekawie wyglądam, co? – zaśmiała się nerwowo. – Ja… – wychrypiała, ale urwała w pół słowa i zamilkła na moment, ocierając niecierpliwie mokre policzki. – Wiesz, Osmany... Może szczęście to kwestia bilansu plusów – światła zmieniającego się na zielone, gdy podchodzimy do przejścia – i minusów – gryzącej metki przy kołnierzu – spotykających nas każdego dnia. I może na każdego przypada taka sama jego dawka. Może w istocie nie liczy się fakt, czy jest się sławnym siatkarzem jak ty, czy też rozpaczliwie szarą myszką jak ja. Może nie jest ważne, że umieram. Może po prostu trzeba żyć. Powinnam być wściekła, prawda? Jest za wcześnie… Cholera, jest za wcześnie! Mam dwadzieścia osiem lat, całe życie przed sobą i raka zżerającego moje kości. Chyba totalnie nie radzę sobie z tym wszystkim, ale nie czuję złości… Ja się po prostu boję, że nie zdążę powiedzieć ci… wszystkiego. – Potarła nerwowo policzek. – Dużo zapisałam w pamiętniku. Chciałabym, żebyś go miał. Ale pozwól, że resztę ci opowiem, dobrze?
Zacisnął mocno oczy, by powstrzymać cisnące się do nich łzy. Jednak niczym masochista zmusił się do włączenia kolejnego filmu.
- Pamiętam moje czternaste urodziny – zabrałeś mnie wtedy do twojego ulubionego miejsca plaży, aby pokazać mi drzewo, które wycięli dziesięć lat przed twoim urodzeniem. Nasze palce wodziły po kręgach jego historii. Otrzepaliśmy dłonie, powróciliśmy w czasie przez pryzmat stuleci. A potem mnie objąłeś i szeptałeś. Mówiłeś, że zobaczymy się w przyszłości, kiedy będziemy starsi i będziemy mieli mnóstwo historii do opowiedzenia. Dałeś sobie rękę uciąć, że zobaczysz mnie ze zmarszczkami od śmiechu – westchnęła, obciągając rękawy za dużej bluzy. – Chciałabym, żeby to się spełniło. Chciałabym móc spotkać cię za kilkadziesiąt lat, wziąć w ramiona twoje wnuki i opowiedzieć im, jak wspaniałym przyjacielem byłeś. Budzi się we mnie pewne uczucie, gdy spoglądam na zachód i moja dusza płacze za ucieczką. W myślach ukazują mi się smugi dymu snującego się pośród drzew i słyszę głosy tych, co wciąż stoją w miejscu, obserwując. To uczucie szepnęło mi, że wkrótce, jeśli tylko zaśpiewam odpowiednią melodię, grajek poprowadzi mnie ku rozsądkowi i wstanie nowy dzień, a przez lasy przemknie echo śmiechu. – Zaśmiała się gorzko. – Zaczynam mówić jak połamana, co? Chyba byłabym niezłym filozofem.
Nagranie się skończyło. Niczym uzależniony przeglądał jeden za drugim, wsłuchiwał się w jej niknący głos, wpatrywał w te niebieskie oczy, które tak bardzo kochał, i szukał w nich śladu swojej Aídy. Tej, która plotła wianki, tej, które grała z nim w siatkówkę na plaży, tej, którą odwoził do Hawany, gdy rozpoczynała studia. Gdzieś tam była, ukryta za grubą zasłoną bólu.
- Nie powinno być nic dobrego w pożegnaniach, Osmany. Ale przecież wszystko ma swój czas, prawda? Proszę cię, nie obrażaj się na śmierć. Widocznie tak musiało być. – Odchrząknęła, pocierając skronie palcami i krzywiąc się. Otworzywszy oczy, uśmiechnęła się do niego ciepło – dokładnie tak, jak kochał. – Ludzie są jak wiatr. Jedni lekko przelecą przez życie i nic po nich nie zostanie; drudzy dmą jak wichry, więc zostają po nich serca złamane jak drzewa po huraganie. A inni wieją jak trzeba. Tyle, żeby wszystko na czas mogło kwitnąć i owocować. I po tych zostaje piękno naszego świata. Chciałabym, żeby po mnie zostało takie piękno. Pomóż mi, proszę… Nie daj wspomnieniom umrzeć – powiedziała płaczliwie, ocierając załzawione oczy. – Czasem najgorzej jest postawić kropkę. Nadużywamy wtedy przecinków chcąc przedłużyć to, co w rzeczywistości już dawno powinno mieć swój koniec. Jestem już zmęczona, wiesz? Pozwól mi odejść. I nie martw się – nie zostawię cię. Zawsze będę przy tobie.
Dużo się działo poza nim. Dużo od siebie odpychał. Zaciskał desperacko oczy, ilekroć ktoś dzwonił ze strumieniem współczujących słów, które w założeniu miały go pokrzepić, ale które w rzeczywistości zapędzały go w większy psychiczny dół. Godziny mijały jak sekundy. Jedna za drugą. Jak tykanie starego zegara. Nie był pewien, czy chciał wiedzieć, co się dzieje. Wolał łudzić się najniklejszą nadzieją, która tliła się gdzieś w pulsujących skroniach, niż ściskać w świadomości pewność, że cały jego świat legł w gruzach. Że wszystko, co od paru lat popychało go naprzód i nadawało znaczenie nawet najbanalniejszym sprawom, zwyczajnie przestało istnieć. Nieistnienie? Nieistnienie nie wchodziło w grę.
Włączył ostatni film. Aída uśmiechała się do niego. Wyglądała tak młodo, przez chwilę łudził się, że ten ciężar, który los zrzucił na jej ramiona, był tylko jego głupim wyobrażeniami.
- Wiesz, Osmany... Nie powinnam tego mówić, przecież już mnie nie ma, prawda? Ale… Mam tysiąc fantastycznych wspomnień związanych z tobą. Im więcej czasu upływa, tym bardziej jestem zakochana. Niedawno myślałam, że mocniej już nie można. Kocham cię, kiedy się śmiejesz. Kocham cię, kiedy się wzruszasz. Kocham cię, kiedy jesz. Kocham cię w soboty wieczorem, kiedy wracasz zmęczony z meczu. Kocham cię w poniedziałki rano, kiedy zniecierpliwiony szukasz torby treningowej. Kocham cię, kiedy śpiewasz do zdarcia gardła podczas gotowania obiadu. Kocham cię każdego dnia, kiedy wstajesz i stawiasz czoła przeciwnościom losu. Kocham cię w Turcji. Kocham cię na Kubie. Kocham cię w nocy. Kocham cię za dnia. Kocham cię o zachodzie słońca. Kocham cię w południe. Kocham cię teraz. I będę kochała zawsze. Nawet jeżeli zgasnę, nawet jeżeli nasz świat runie w posadach, ja i tak będę cię kochała. Jeżeli jest coś potem, będę cię kochać także po śmierci.
Przypomniały mu się słowa, którymi kiedyś go obdarzyła: Ten, kto skacze do nieba, może upaść, to prawda. Ale może też poszybować w górę.
Aída zburzyła jego mury.
W końcu o to właśnie chodziło. Człowiek nie wie, co się stanie, kiedy runą. Nie da się przeniknąć wzrokiem na drugą stronę, nie wie się, czy przyniesie to wolność, czy ruinę, porządek czy chaos. Czy będzie to raj, czy zniszczenie.
Zburzyła jego mury.
W przeciwnym razie wciąż żyłby ostrożnie, w lęku, budowałby barykady przeciwko nieznanemu, odmawiałby modlitwy, by odegnać ciemność, i szeptałby wersy pełne trwogi. W przeciwnym razie nigdy nie poznałaby piekła. Ale nie poznałaby też nieba. Nie dowiedziałaby się, co to znaczy oddychać pełną piersią, ani nie zaznałaby radości latania.
Zburzyła jego mury.
Bolało. Cholernie bolała świadomość, że może jej zabraknąć, ale zdecydował się skoczyć. Poszybować. Wiedział, że kiedyś upadnie, ale wiedział też, że ona go złapie, niezależnie od tego, gdzie będzie. Bo kochał. Bo był kochany.
Jak przez mgłę pamiętał, że wyprowadzili go do szatni, potem do samochodu, a potem do jego mieszkania. Jak przez mgłę widział twarze kolegów, którzy brali go pod ramiona i prosili, żeby robił krok za krokiem, żeby wszedł po schodach, żeby usiadł, żeby się położył. Wszystko było niewyraźne i nierzeczywiste. Jakby ten dzień jeszcze nie nadszedł, jakby śnił i obserwował z boku bieg wydarzeń, który wcale go bezpośrednio nie dotykał, który nie miał z jego rzeczywistą osobą żadnego związku. Miał wrażenie, że te wszystkie klatki wypalone w jego pamięci są tylko wytworem czyjejś wyobraźni, że są tam jak pozostałości po filmie lub książce. Nie wierzył w nie. Zapierał się rękami i nogami, żeby nie wpuścić ich do świadomości, żeby nie zyskały statusu doświadczenia, żeby pozostały tym niewyraźnym sennym doznaniem, którego koszmary przestają mieć znaczenie wraz z otwarciem oczu.
- Jestem pewien, że zrobią wszystko, żeby ją odratować – słyszał jak przez mgłę, siedząc na skraju swojego łóżka z głową schowaną w dłoniach.
Nie wiedział, co odpowiedzieć. Nie wiedział, jak odpowiedzieć. Miał wrażenie, że zapomniał, jak się mówi. Jaki jest w ogóle sens mówienia? Po co to wszystko? To i tak nic nie zmieni.
- Zabukowałam ci bilet do Santiago. Chłopcy powiedzieli, że załatwią to z prezesem. Leć do niej – mówiła Glenda. Po chwili usłyszał szczęk otwieranych drzwi. – Spakowałam cię już. Tylko uważaj na siebie, dobrze? I nie zrób żadnego głupstwa.
Był wdzięczny żonie za wyrozumiałość. Pozwolił jej zawieźć się na lotnisko i wsadzić do odpowiedniego samolotu.
Bał się, że Aída odejdzie. Sama myśl, że mogłoby jej zabraknąć, piekła niczym rana na skórze, która nie ma nadziei zabliźnienia się. Mimowolnie ogarnęła go tęsknota, która swoim ostrzem przebijała się przez miękkie gardło nadwrażliwości. Godziny mijały w zwolnionym tempie. Czuł się obdarty z uczuć. Jak żebrak błagał o litość. Obawiał się, że ona nie usłyszy jego słów, że nie zdąży powiedzieć jej tego, co czuł od dawna. W końcu nigdy nie powiedział jej o swojej miłości. Tak było dla niej łatwiej. Dla niego niezbyt – chociaż starał się być wzorowym ojcem i dobrym mężem. Teraz potrzebował znaleźć się obok niej. Uścisnąć jej rękę, ucałować usta i obiecać, że jej nie opuści.
Kiedy znalazł się w Santiago de Cuba, nogi same poniosły go z lotniska do szpitala. Odprawiono go z kwitkiem. Nie był rodziną, nie udzielono mu żadnych informacji. Krzyczał, miotał się, nie pomogło. Więc pojechał do mieszkania Aídy. Nigdy nie przypuszczał, że klucze, z których nie korzystał od kilku lat, jeszcze mu się przydadzą. Gdy został sam, rozejrzał się nieprzytomnie po jej pokoju. W nogach łóżka leżała jej torba, z której wysypywały się ubrania. Podszedł do niej chwiejnym krokiem. Miał wrażenie, że tracił panowanie nad własnym ciałem. Ręce zwisały mu wzdłuż boków, ramiona pochylały się do przodu, przez co jego plecy wygięły się w lekki łuk, a nogi uginały się w kolanach przy każdym kroku. Kucnął przy torbie i zaczął wyrzucać jej zawartość na podłogę, dopóki nie znalazł książki o postrzępionych rogach.
Opadł na podłogę pod oknem i zacisnął w ręku grube tomisko. Nigdy nie dała mu jej przeczytać. Przez dwadzieścia lat trzymała ją przed nim w tajemnicy. To był pierwszy raz, kiedy do niej zajrzał. Czuł w gardle dławiące wyrzuty sumienia. Zawsze myślał, że ma więcej czasu. Zawsze myślał, że może zacząć jutro. Zawsze było jutro. Z przerażeniem zdał sobie sprawę, że jutra może już nie być. Nie dla nich.
Otworzył książkę na jednej z ostatnich stron i napotkał drobne, ściśnięte pismo.
Na trudne chwile kilka godzin innego świata, innego czasu, naszego życia.
Przewrócił stronę, na której widniały ich imiona napisane dziecięcą ręką, pod którymi narysowała uśmiechniętą buźkę.
Uśmiechnij się. Nie może być aż tak źle.
Przerzucił na pierwszą – doklejoną po latach - stronę.
Masz czasem wrażenie, że wszystko jeszcze przed tobą? Że wszystko możesz zacząć od jutra? Nie poddawaj się mu. Nikt nie gwarantuje, że jutro nadejdzie.
Zostawiam ci moje wspomnienia i kładę serce na twojej dłoni. Zadbaj o nie.
PS. Włącz mojego laptopa. Hasło to carpediem. Na pulpicie jest pewien folder… Otwórz go.
Poczuł jak jego palce zaciskają się na okładce książki. Poczuł jak chłód dnia wciska się do pokoju przez otwarte okno. Czuł narastającą panikę, która miażdżyła mu klatkę piersiową. Zacisnął oczy i przycisnął książkę do piersi. Z całych sił.
Z całych sił i jeszcze mocniej.
Wyciągnął rękę po leżący na szafce nocnej komputer i postąpił wedle jej zleceń. Z kołaczącym sercem otworzył pierwszy z plików i zamarł, widząc jej wychudzoną, poszarzałą twarz, oczy pozbawione blasku, nikły uśmiech czający się w kącikach ust.
- Cześć, Osmany! Trochę nieciekawie wyglądam, co? – zaśmiała się nerwowo. – Ja… – wychrypiała, ale urwała w pół słowa i zamilkła na moment, ocierając niecierpliwie mokre policzki. – Wiesz, Osmany... Może szczęście to kwestia bilansu plusów – światła zmieniającego się na zielone, gdy podchodzimy do przejścia – i minusów – gryzącej metki przy kołnierzu – spotykających nas każdego dnia. I może na każdego przypada taka sama jego dawka. Może w istocie nie liczy się fakt, czy jest się sławnym siatkarzem jak ty, czy też rozpaczliwie szarą myszką jak ja. Może nie jest ważne, że umieram. Może po prostu trzeba żyć. Powinnam być wściekła, prawda? Jest za wcześnie… Cholera, jest za wcześnie! Mam dwadzieścia osiem lat, całe życie przed sobą i raka zżerającego moje kości. Chyba totalnie nie radzę sobie z tym wszystkim, ale nie czuję złości… Ja się po prostu boję, że nie zdążę powiedzieć ci… wszystkiego. – Potarła nerwowo policzek. – Dużo zapisałam w pamiętniku. Chciałabym, żebyś go miał. Ale pozwól, że resztę ci opowiem, dobrze?
Zacisnął mocno oczy, by powstrzymać cisnące się do nich łzy. Jednak niczym masochista zmusił się do włączenia kolejnego filmu.
- Pamiętam moje czternaste urodziny – zabrałeś mnie wtedy do twojego ulubionego miejsca plaży, aby pokazać mi drzewo, które wycięli dziesięć lat przed twoim urodzeniem. Nasze palce wodziły po kręgach jego historii. Otrzepaliśmy dłonie, powróciliśmy w czasie przez pryzmat stuleci. A potem mnie objąłeś i szeptałeś. Mówiłeś, że zobaczymy się w przyszłości, kiedy będziemy starsi i będziemy mieli mnóstwo historii do opowiedzenia. Dałeś sobie rękę uciąć, że zobaczysz mnie ze zmarszczkami od śmiechu – westchnęła, obciągając rękawy za dużej bluzy. – Chciałabym, żeby to się spełniło. Chciałabym móc spotkać cię za kilkadziesiąt lat, wziąć w ramiona twoje wnuki i opowiedzieć im, jak wspaniałym przyjacielem byłeś. Budzi się we mnie pewne uczucie, gdy spoglądam na zachód i moja dusza płacze za ucieczką. W myślach ukazują mi się smugi dymu snującego się pośród drzew i słyszę głosy tych, co wciąż stoją w miejscu, obserwując. To uczucie szepnęło mi, że wkrótce, jeśli tylko zaśpiewam odpowiednią melodię, grajek poprowadzi mnie ku rozsądkowi i wstanie nowy dzień, a przez lasy przemknie echo śmiechu. – Zaśmiała się gorzko. – Zaczynam mówić jak połamana, co? Chyba byłabym niezłym filozofem.
Nagranie się skończyło. Niczym uzależniony przeglądał jeden za drugim, wsłuchiwał się w jej niknący głos, wpatrywał w te niebieskie oczy, które tak bardzo kochał, i szukał w nich śladu swojej Aídy. Tej, która plotła wianki, tej, które grała z nim w siatkówkę na plaży, tej, którą odwoził do Hawany, gdy rozpoczynała studia. Gdzieś tam była, ukryta za grubą zasłoną bólu.
- Nie powinno być nic dobrego w pożegnaniach, Osmany. Ale przecież wszystko ma swój czas, prawda? Proszę cię, nie obrażaj się na śmierć. Widocznie tak musiało być. – Odchrząknęła, pocierając skronie palcami i krzywiąc się. Otworzywszy oczy, uśmiechnęła się do niego ciepło – dokładnie tak, jak kochał. – Ludzie są jak wiatr. Jedni lekko przelecą przez życie i nic po nich nie zostanie; drudzy dmą jak wichry, więc zostają po nich serca złamane jak drzewa po huraganie. A inni wieją jak trzeba. Tyle, żeby wszystko na czas mogło kwitnąć i owocować. I po tych zostaje piękno naszego świata. Chciałabym, żeby po mnie zostało takie piękno. Pomóż mi, proszę… Nie daj wspomnieniom umrzeć – powiedziała płaczliwie, ocierając załzawione oczy. – Czasem najgorzej jest postawić kropkę. Nadużywamy wtedy przecinków chcąc przedłużyć to, co w rzeczywistości już dawno powinno mieć swój koniec. Jestem już zmęczona, wiesz? Pozwól mi odejść. I nie martw się – nie zostawię cię. Zawsze będę przy tobie.
Dużo się działo poza nim. Dużo od siebie odpychał. Zaciskał desperacko oczy, ilekroć ktoś dzwonił ze strumieniem współczujących słów, które w założeniu miały go pokrzepić, ale które w rzeczywistości zapędzały go w większy psychiczny dół. Godziny mijały jak sekundy. Jedna za drugą. Jak tykanie starego zegara. Nie był pewien, czy chciał wiedzieć, co się dzieje. Wolał łudzić się najniklejszą nadzieją, która tliła się gdzieś w pulsujących skroniach, niż ściskać w świadomości pewność, że cały jego świat legł w gruzach. Że wszystko, co od paru lat popychało go naprzód i nadawało znaczenie nawet najbanalniejszym sprawom, zwyczajnie przestało istnieć. Nieistnienie? Nieistnienie nie wchodziło w grę.
Włączył ostatni film. Aída uśmiechała się do niego. Wyglądała tak młodo, przez chwilę łudził się, że ten ciężar, który los zrzucił na jej ramiona, był tylko jego głupim wyobrażeniami.
- Wiesz, Osmany... Nie powinnam tego mówić, przecież już mnie nie ma, prawda? Ale… Mam tysiąc fantastycznych wspomnień związanych z tobą. Im więcej czasu upływa, tym bardziej jestem zakochana. Niedawno myślałam, że mocniej już nie można. Kocham cię, kiedy się śmiejesz. Kocham cię, kiedy się wzruszasz. Kocham cię, kiedy jesz. Kocham cię w soboty wieczorem, kiedy wracasz zmęczony z meczu. Kocham cię w poniedziałki rano, kiedy zniecierpliwiony szukasz torby treningowej. Kocham cię, kiedy śpiewasz do zdarcia gardła podczas gotowania obiadu. Kocham cię każdego dnia, kiedy wstajesz i stawiasz czoła przeciwnościom losu. Kocham cię w Turcji. Kocham cię na Kubie. Kocham cię w nocy. Kocham cię za dnia. Kocham cię o zachodzie słońca. Kocham cię w południe. Kocham cię teraz. I będę kochała zawsze. Nawet jeżeli zgasnę, nawet jeżeli nasz świat runie w posadach, ja i tak będę cię kochała. Jeżeli jest coś potem, będę cię kochać także po śmierci.
Przypomniały mu się słowa, którymi kiedyś go obdarzyła: Ten, kto skacze do nieba, może upaść, to prawda. Ale może też poszybować w górę.
Aída zburzyła jego mury.
W końcu o to właśnie chodziło. Człowiek nie wie, co się stanie, kiedy runą. Nie da się przeniknąć wzrokiem na drugą stronę, nie wie się, czy przyniesie to wolność, czy ruinę, porządek czy chaos. Czy będzie to raj, czy zniszczenie.
Zburzyła jego mury.
W przeciwnym razie wciąż żyłby ostrożnie, w lęku, budowałby barykady przeciwko nieznanemu, odmawiałby modlitwy, by odegnać ciemność, i szeptałby wersy pełne trwogi. W przeciwnym razie nigdy nie poznałaby piekła. Ale nie poznałaby też nieba. Nie dowiedziałaby się, co to znaczy oddychać pełną piersią, ani nie zaznałaby radości latania.
Zburzyła jego mury.
Bolało. Cholernie bolała świadomość, że może jej zabraknąć, ale zdecydował się skoczyć. Poszybować. Wiedział, że kiedyś upadnie, ale wiedział też, że ona go złapie, niezależnie od tego, gdzie będzie. Bo kochał. Bo był kochany.
A zakończenie dopowiedzcie sobie sami.
W ogóle to mam problem, bo w zapasie jest pomysł tylko na Stefana.Niby cztery party się piszą, ale repugnance wie, czemu ich TU nie opublikuję.
Ach, a skoro Skra i Sovia są w F4 LM, to trzymajcie jutro kciuki za moją Wisłę, co?
W ogóle to mam problem, bo w zapasie jest pomysł tylko na Stefana.
Ach, a skoro Skra i Sovia są w F4 LM, to trzymajcie jutro kciuki za moją Wisłę, co?
w sumie to nie wiem co powiedzieć. w moim zakończeniu Aida umarła, ale jej śmierć dużo nauczyła Osmanego.
OdpowiedzUsuń"Mam tysiąc fantastycznych wspomnień związanych z tobą. Im więcej czasu upływa, tym bardziej jestem zakochana. Niedawno myślałam, że mocniej już nie można. Kocham cię, kiedy się śmiejesz. Kocham cię, kiedy się wzruszasz. Kocham cię, kiedy jesz. Kocham cię w soboty wieczorem, kiedy wracasz zmęczony z meczu. Kocham cię w poniedziałki rano, kiedy zniecierpliwiony szukasz torby treningowej. Kocham cię, kiedy śpiewasz do zdarcia gardła podczas gotowania obiadu. Kocham cię każdego dnia, kiedy wstajesz i stawiasz czoła przeciwnościom losu. Kocham cię w Turcji. Kocham cię na Kubie. Kocham cię w nocy. Kocham cię za dnia. Kocham cię o zachodzie słońca. Kocham cię w południe. Kocham cię teraz. I będę kochała zawsze. Nawet jeżeli zgasnę, nawet jeżeli nasz świat runie w posadach, ja i tak będę cię kochała. Jeżeli jest coś potem, będę cię kochać także po śmierci."
OdpowiedzUsuńWiesz, inso, że to do mnie przemówiło. Wiesz dlaczego, bo nie daję ci żyć. Przy okazji rozdania nagród 2015, takich jak NSC, będę rozdawała też statuetkę dla Najbardziej Cierpliwej Bloggerki i z pewnością ją dostaniesz, kochanie.
Dziękuję ci za Aidę i Osmanego. ♥
Kciuki? Masz to. No ej jak to jest że Nance wie a ja nie i do tego nie chcesz publikować? :(( Coś po przeczytaniu tego rozdziera mnie od środka. Wow. Tak chcę twojego Stefana
OdpowiedzUsuńBloggerowi znowu odwala w trasie. To oczywiście ja
Usuńto jest piękne.
OdpowiedzUsuńKawałek tekstu Laughter Lines podbił mnie totalnie ❤️
OdpowiedzUsuń36 years old Environmental Tech Murry Caraher, hailing from Kelowna enjoys watching movies like ...tick... tick... tick... and Dance. Took a trip to Historic Town of Grand-Bassam and drives a RX. Odwiedz strony
OdpowiedzUsuń40 year old Dental Hygienist Annadiane O'Hannigan, hailing from Aldergrove enjoys watching movies like Mysterious Island and Urban exploration. Took a trip to Boyana Church and drives a Bentley 4 Litre "The Green Hornet". oficjalne zrodlo
OdpowiedzUsuń