2015/03/19

8. The world keeps spinning

It's time to let it go,
go out and start again,
but it's not that easy.

Przeskoczyła z jednego kamienia na drugi. Straciwszy równowagę, uczepiła się jego ramienia i uśmiechnęła z wdzięcznością, gdy pomógł jej dostać się na kolejny. Zatrzymała się, kiedy dostrzegła profil skoczni. Przechyliła nieznacznie głowę i zmrużyła oczy.
- Wysoko. – Zadrżała mimowolnie.
- Ale widać stamtąd cały świat. – Objął ją ramieniem.
Wyswobodziła się, marszcząc brwi i wyprzedziła go, podbiegając bliżej barierek.
- Cały? – zawołała przez ramię. Oczarowana wpatrywała się w miejsce, w którym znajdowała się belka.
- Calutki.
Ponownie się do niej zbliżył i z troską poprawił jej zsuwającą się z głowy czapkę i mocniej zawiązał szalik. Westchnął z rozrzewnieniem, kiedy kątem oka dostrzegł młodych chłopców kończących trening.
- Tęsknisz za tym – zauważyła bystro i trąciła go łokciem w bok. – Czemu więc już cię tam nie ma? – wskazała palcem szczyt skoczni.
- Mój czas już minął – pokręcił głową.
- Ale mógłbyś...
- Nie mógłbym – przerwał jej w pół zdania i kucnął, by znaleźć się na jej wysokości i móc spojrzeć jej prosto w oczy. – Tam nie ma już miejsca dla mnie.
- W takim razie...
- Moje miejsce jest przy tobie, Anna. Tu, na dole.
- Stąd nie widać całego świata – zauważyła, zakładając ręce na piersi i wydymając buńczucznie wargi.
- Ty jesteś całym moim światem – trącił jej nos palcem, na co mimowolnie się rozchmurzyła. - Nic już tego nie zmieni.
- Pokaż mi swój świat – zażądała. Próbowała sprawiać wrażenie urażonej, jednak z każdą chwilą, kiedy się w nią wpatrywał, jej upór topniał.
Otworzył szerzej oczy, zaskoczony jej prośbą.
- Anna, przecież powiedziałem...
- Kłamiesz, tato – powiedziała z przekonaniem. – To – machnęła ręką w stronę skoczni – zawsze będzie twój świat. Chcę go zobaczyć. Chcę go pokochać tak, jak ty go kochasz.
Pogłaskał ją po policzku i wyprostowawszy się, wyciągnął rękę w jej stronę. Z nieba prószył śnieg, jednak nie przeszkadzało mu to we wdrapywaniu się po schodach na szczyt skoczni. Wziął ją na barana, by mogła dostrzec jeszcze więcej.
- Trybuny są takie puste... – westchnęła, zerkając przez ramię.
- Wkrótce się wypełnią. Zawirują kolorami flag, rozśpiewają, rozkołyszą. – Co roku tak właśnie się działo. Bez niego to się nie zmieni, będzie wciąż tak samo.
- Będziemy tu wtedy?
- Jeśli tylko zechcesz – przytaknął z uśmiechem. Miał nadzieję, że nauczy się kochać ten sport tak, jak on go pokochał. A może jeszcze bardziej. – Jesteśmy – powiedział po kolejnych kilkunastu minutach i zatrzymał się przy belce.
Postawił ją na stopniu obok siebie i oparłszy dłonie na jej barkach, odwrócił ją w stronę malującego się u podnóża skoczni miasteczka.
- Pięknie, prawda?
- Przerażająco.
- Bo wysoko.
- Ale miałeś rację – westchnęła. – Widać stąd cały świat.
Ucałował czubek jej głowy i pokrzepiająco potarł jej ramiona.
- Bałeś się?
- Czego?
- No wiesz... – machnęła ręką. – Zejść stąd.
- Zawsze – przytaknął. – Ale po wyjściu z progu to mijało. Było tylko to fantastyczne uczucie, że u stóp mam cały świat i mogę wszystko.
- Nawet góry przenosić?
- Nawet góry przenosić – zaśmiał się.
- A trudno było?
- Trudno. Ale warto.
Jeszcze przez chwilę spoglądali przed siebie na toczące się w miasteczku życie. Nie było słychać szumu przejeżdżających samochodów ani głosów rozmawiających pod skocznią ludzi. Tam życie płynęło innym torem, u nich na górze była cisza. Wiatr gwizdał w gałęziach drzew niosąc chłodne, skandynawskie powietrze.
- Chodźmy do domu, tato – poprosiła, łapiąc go za rękę i ciągnąc po schodach z powrotem na dół. Tam czekali na nich jego żona z synkiem. Chwycił małego Thomasa na ręce, Ingrid wzięła za rękę Annę i razem, ramię w ramię, ruszyli przed siebie, chwytając się nowego światła, które było dowodem, że nic nie jest niemożliwe. Z nadzieją.
To był koniec. Koniec czegoś wielkiego. Ale też początek. Początek historii, którą chciał pisać razem z nimi.


Każdy kibic wie, jak wiele dla skoków znaczy Anders, ale chyba nikt – nawet ja sama – nie zdaje sobie sprawy, jak ważna jego postać była dla mnie. On, Loitzl, wcześniej Morgenstern, Schmitt, Małysz, Hannawald, Peterka, Cecon, Goldberger... Stara gwardia się wykrusza. A każde kolejne odejście uświadamia mi, że czas dorosnąć.
Coś się kończy, coś się zaczyna. Powodzenia, Anders. Obyś odnalazł szczęście w tym nowym życiu.

3 komentarze:

  1. KRACH BUM TRACH

    Spokojnie, nie przejmuj się, to tylko moje serce.

    OdpowiedzUsuń
  2. Och, potwornie mi źle, bo strasznie Cię tutaj zaniedbałam. Przepraszam, mam nadzieję, że mi to wybaczysz. Czytałam Andersa wczoraj ogarnięta tą pierwszą fazą smutku z serii "kończy się sezon", ale dzisiaj tutaj wróciłam jeszcze raz, aby to przeczytać, bo to takie świetne podsumowanie tego, co się ostatnio działo. A zwłaszcza odejścia Bardala ze świata skoków, bo to mnie potwornie boli... (Jeszcze bardziej będzie bolało, jak się okaże, że Simon i Anssi idą w jego ślady, ale miejmy nadzieję, że nie! Chociaż Morgen to już nic nie przebije). Nieważne.
    Serduszko mi trochę popękało. I smutno mi teraz potwornie. Tak pięknie to wszystko ujęłaś, nie mam słów. Takie swoiste pożegnanie z naszym Supermanem, który latał tyle lat, był bohaterem no i... shit happens, prawda?
    Powodzenia, Bordal. Będzie Cię brakować. I bądź zawsze taki uśmiechnięty, jak tam na samej górze. Takiego go zapamiętuję.
    Ściskam Cię potwornie mocno i łączę w tym posezonowym smutku. <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Ten gif jest bezbłędny. Adka boleśnie uświadomiłaś mi jak bardzo pora dorosnąć. NIE CHCĘ

    OdpowiedzUsuń