Now look at us: we pick it up, we set it on fire,
'cause you know you're never fully dressed without a smile.
We show it out, we're playing now, we're living the life,
but baby you're never fully dressed without a smile.
'cause you know you're never fully dressed without a smile.
We show it out, we're playing now, we're living the life,
but baby you're never fully dressed without a smile.
Odwróciła się w stronę zawieszonej za jej plecami żarówki, która dawała blade światło i uniosła kufel na wysokość oczu. Przyjrzała mu się pod różnymi kątami i w kilku miejscach przetarła suchą ścierką. Odstawiwszy naczynie na półkę, stanęła z powrotem przodem do sali, akurat w chwili, gdy na barowym krześle przed nią usiadł młody mężczyzna.
- Co podać? – zapytała, unosząc jedną z brwi, rozpoznawszy w gościu piłkarza miejscowego klubu.
Dzięki koledze z pracy miała możliwość obejrzeć kilka meczów na żywo, dlatego łatwiej jej było podzielać entuzjazm klientów przychodzących do La Via Lactea, by obejrzeć jedno z wyjazdowych spotkań w gronie innych kibiców. Chociaż w Madrycie mieszkała zaledwie od kilku miesięcy, zdążyła też wysłuchać już niejednej opowieści o słynnych Galacticos, poznać historię drużyny, jej dotychczasowe osiągnięciach i prawdopodobnie wszystkie pieśni pochwalne na cześć trenera Carlo Ancelottiego, dlatego zdołała wydobyć z pamięci kilka informacji, które zebrała o siedzącym na przeciwko Lucasie Silvie.
- Piwo – mruknął.
America sięgnęła po kufel, który zdążyła odstawić na półkę i przysunęła ściankę do dozownika. Odkręciwszy kran, pozwoliła alkoholowi wypełnić naczynie po brzegi, co chwilę zerkając kątem oka na zawodnika. Przyłapała go na uważnym obserwowaniu jej wyważonych ruchów, a kiedy postawiła przed nim napój, przeniósł wzrok na jej twarz. Z lekkim uśmiechem uniósł szklankę w geście toastu i upił łyk.
Zawołana przez klienta stojącego po drugiej stronie baru, rzuciła piłkarzowi przepraszające spojrzenie i odeszła, realizując kolejne tego wieczora zamówienia. Nie wątpiła, że dla kilku mężczyzn były to ostatnie porcje alkoholu i następnego dnia obudzą się z bólem głowy, suchym gardłem i luką w pamięci. Odebrawszy kolejne puste kieliszki, odstawiła je do kuchni i zabrała z niej zwilżoną szmatkę. Wróciła na salę i zaczęła przecierać kontuar, przy którym stała już od ponad pięciu godzin. Zaczynała odczuwać zmęczenie zarówno w nogach, rękach, jak i w głowie, która reagowała coraz mocniejszymi falami bólu z każdym kolejnym okrzykiem czy wybuchem śmiechu.
Nagle po jej dłoniach spłynęła lepka ciecz, chlapiąc nie tylko roboczy fartuch, ale też ulubione jeansy. Przeklęła w tym samym momencie, gdy usłyszała nad głową:
- Kurwa! Przepraszam.
Nerwowo potarła ścierką mokre plamy na spodniach z nadzieją, że znikną tak szybko, jak się pojawiły. W ten sposób zaszkodziła sobie jeszcze bardziej i wytarła materiał w tych miejscach.
- Kurwa – warknęła po raz drugi, rzucając szmatkę na zalany piwem blat, która w jednej chwili nasiąknęła alkoholem.
Zdążyła już przyzwyczaić się do takich sytuacji, chociaż zawsze podnosiły poziom jej zirytowania. Tym razem nie było inaczej, ale mogła poprosić o coś, co w minimalnym stopniu zrekompensowałoby wyrządzone jej przez Silvę szkody.
- Zap...
- Daj mi swój autograf i zapomnę o sprawie – przerwała piłkarzowi, podnosząc przewrócony przez niego kufel. Wyjęła z jednej z szuflad notes, w którym szef zapisał jej kilka najważniejszych numerów, oraz długopis i otworzywszy na pustej stronie, podała je mężczyźnie.
- A jednak mnie znasz! – powiedział z satysfakcją i pstryknąwszy palcami, złożył swój podpis.
Uniosła brew, kiedy pod imieniem i nazwiskiem zawodnika zauważyła jeszcze szereg cyfr, składających się na jego numer telefonu. Wodziła wzrokiem między nim a wyraźną propozycją... czegoś, by po chwili wywrócić oczami. Oderwała tę część kartki, zwinęła ją w kulkę i wrzuciła do stojącego pod kontuarem kosza.
- Autograf mi wystarczy.
- Rezygnujesz z takiej okazji?
- Tak.
Jego mina wyrażała zarówno rozbawienie, jak i wyraźną konsternację. America zgadywała, że jeszcze nigdy nie spotkał się z odmową. Prychnęła mimowolnie, nagle niezwykle zdenerwowana tą myślą.
- Zawsze taka jesteś?
- Jaka? – zapytała oschle, nalewając do czystego kufla piwo i podając je stojącemu obok piłkarza klientowi.
- Cyniczna? – odpowiedział pytaniem. Zaczął stukać palcami w blat kontuaru, nie odrywając wzroku od krzątającej się po drugiej stronie Americi.
- Zawsze – odparła, opierając się biodrem o szafkę.
- Musisz mieć ciężkie życie.
- Najcięższe – przyznała z westchnieniem.
Wyjęła z szuflady paczkę papierosów, wsunęła jednego między wargi i odpaliła. Odgarnęła splątane i śmierdzące alkoholem włosy na jedno ramię, by przypadkiem nie przypalić ich żarzącą się końcówką szluga.
Lucas spojrzał na nią krzywo, kiedy wydmuchując tytoniowy dym, uformowała go w odrobinę pokraczne kółeczka.
- Nie lubię palących kobiet – fuknął, prostując się i zaplatając ramiona na piersi.
- To dobrze, jednego adoratora mniej – wzruszyła ramionami.
- To ilu ich masz?
- Bez ciebie? Na szczęście żadnego.
- A może wolisz kobiety?
- Może – odpowiedziała zdawkowo.
Zaczynała ją bawić ta wymiana zdań, jednak nie dała tego po sobie poznać, wciąż zachowując kamienną twarz. Kąciki jej ust nawet nie drgnęły, chociaż piłkarz uśmiechnął się krzywo, unosząc jedną brew.
- Potwierdzasz?
- Nie zaprzeczam. – Zgasiła papierosa w popielniczce.
Po raz kolejny tego wieczora spojrzała na zegar i z ulgą spostrzegła, że wskazówka była coraz bliżej pełnej godziny, co zwiastowało koniec jej zmiany.
- Intrygujesz – przyznał piłkarz.
- A ty irytujesz.
- Wiem.
Ponad gwarem panującym w barze, udało jej się dosłyszeć, jak drzwi prowadzące na zaplecze się otwierają i obok niej pojawiła się Raquel. Rozwiązała sznurki swojego fartucha i zwinąwszy go w kulkę, zbliżyła się do Lucasa. Oparła przedramiona na blacie kontuaru i nachyliła się nad nim.
- Dzięki za autograf. Bratanek się ucieszy – powiedziała tak, żeby nie usłyszała jej koleżanka z pracy. – A teraz czas na mnie.
- A myślałem, że to ty jesteś fanką piłki – westchnął, udając rozczarowanie.
- Nie powiedziałam, że nie – prychnęła, prostując się.
- Powiesz mi chociaż, jak masz na imię?
- Nie jest ci to potrzebne do szczęścia.
- Wiesz, że nie odpuszczę.
- America.
- Ładne imię. Mało hiszpańskie.
- Dobranoc, Lucas.
Odwróciła się jeszcze, wychodząc na zaplecze i pomachała młodemu piłkarzowi, a potem zamknęła za sobą drzwi. Wrzuciła fartuch do swojej szafki i odetchnęła nieco świeższym powietrzem, przecierając twarz dłońmi. Odgarnęła włosy z czoła i wyjąwszy z tylnej kieszeni spodni gumkę, związała je w wysokiego koka. Zdjęła T-shirt z logo La Via Lactea i założyła otrzymaną od ojca na osiemnaste urodziny koszulkę w barwach Arsenalu i z nazwiskiem Thierry’ego Henry. Na ramiona nałożyła za dużą bluzę starszego brata i chwyciwszy plecak, wyszła z głośnego pubu na opustoszały o tej godzinie Madryt.
Noce po pracy były najgorsze. Zmęczenie nie pozwalało jej odganiać niechcianych myśli, w głowie miała burzę, po policzkach płynęły łzy, a nogi same prowadziły ją ulicami do mieszkania. Wyjeżdżając z Londynu miała nadzieję, że to wszystko z czasem minie, a uśmiech znów pojawi się na jej twarzy. Łudziła się, że zmiana klimatu i otaczających ją ludzi poprawi jej samopoczucie i dzięki temu przestanie rozpamiętywać. Szukała bodźca, który pozwoliłby jej w końcu stanąć na nogi, jednak w chwilach takich jak ta żałowała, że w ogóle wyjeżdżała z domu.
- Opowiesz mi?
Drgnęła, przerażona i zrobiła kilka kroków w tył, dostrzegając zbliżającą się w jej stronę postać. Dopiero po chwili rozpoznała w mężczyźnie Silvę i nachmurzyła się.
- Mądry jesteś? Pojebało cię? Czemu mnie straszysz? – warknęła na niego, przykładając dłoń do piersi. Wyczuła, w jak szaleńczym tempie bije jej serce i potrzebowała dłuższej chwili, by choć odrobinę uspokoić oddech. – W ogóle co ty tu robisz? Dlaczego za mną idziesz?
- Przepraszam. – Uniósł obydwie dłonie, dając jej do zrozumienia, że nie miał złych zamiarów. – Szedłem do domu i cię zauważyłem. Płakałaś.
- Nie twój interes – fuknęła i ruszyła przed siebie. Wymijając go, mocno trąciła go barkiem.
- Co się dzieje? – Słyszała, że idzie tuż za nią. Przyspieszyła kroku.
- Daj mi spokój.
- America!
- Odczep się ode mnie. Nie znasz mnie. Nic o mnie nie wiesz. I niech tak zostanie. – Odwróciła się gwałtownie. Wbiła palec wskazujący w jego pierś, wolną dłonią ocierając mokre jeszcze policzki, chociaż łzy przestały płynąć już kilka minut wcześniej.
- Chcę cię poznać – przyznał, zaciskając dłonie na jej nadgarstkach i przyciągając ją do siebie.
Rzuciła mu spłoszone spojrzenie, próbując wyrwać się z uścisku. Był zbyt silny.
- Nie chcesz – prychnęła.
- Chcę. Co Brytyjka robi w Hiszpanii? Co kobieta w koszulce Kanonierów robi w Madrycie, w pubie, w którym bywają głównie kibice Królewskich? Co America robi w Europie? – zażartował, ona jednak nie potrafiła zmusić się do uśmiechu. Odwróciła wzrok.
- To długa historia – powiedziała cicho.
- Nie chcesz o tym rozmawiać?
- Nie. Nie wiem – wzruszyła ramionami.
- W porządku. – Zwolnił uścisk na jej nadgarstkach i zrobił krok w tył. – Gdybyś jednak chciała poga...
- Andy... Mój mąż umarł wskutek obrażeń. Wiesz, ustawka między kibicami Spursów a Kanonierami. Nie potrafiłam tam dłużej mieszkać – przerwała mu, wciskając dłonie do kieszeni bluzy i wzruszając ramionami.
- Przykro mi.
- Niepotrzebnie. Nawet go nie znałeś. Właściwie… Nikt go nie znał. Ja chyba też nie – uśmiechnęła się krzywo po raz pierwszy od kilku miesięcy. Nie spodziewała się tego, jednak poczuła ulgę mogąc w końcu powiedzieć komuś o tym, co ją spotkało.
- Ale kochałaś – zauważył.
- Najmocniej. Czy to dziwne? – Uniosła głowę i spojrzała na Lucasa, mrużąc oczy.
- Ani trochę – przyznał. – Chcesz porozmawiać?
- Przecież to robimy – mruknęła poirytowana.
- O nim.
- Lucas... – urwała i pokręciła przecząco głową. – To nie jest ważne. Radzę sobie. Jakoś.
- Jest. Na pewno jest.
- Daj mi już spokój. Jestem zmęczona. Bo co mam ci powiedzieć? Że tego samego dnia straciłam dziecko? Że nigdy nie wyrzekłam się swojego klubu, chociaż nienawidzę go z całej siły za to, że odebrał mi dwie najważniejsze osoby w moim życiu? Że od tamtego dnia nie widziałam żadnego meczu Kanonierów, bo to cholernie boli? Idź sobie, Lucas. Idź, graj, zapomnij o wszystkim, co ci powiedziałam, bądź bohaterem gdzieś indziej, bo ja nie potrzebuję opiekuna – warknęła i zrobiła kilka kroków do tyłu.
Ze złością obserwowała, jak Silva zbliżał się do niej i nie zdążyła zareagować, kiedy jego silne ramiona objęły ją i przycisnęły do szerokiej piersi. Poczuła ciepło bijące od jego ciała, które jeszcze dosadniej przypomniało jej o Andy’m. Po policzkach ponownie popłynęły jej łzy, gdy wyjęła dłonie z kieszeni i rozpaczliwie zacisnęła je na koszulce piłkarza.
- Nie zostawię cię. Potrzebujemy siebie na wzajem.
- Dlaczego to robisz? – wyszeptała.
Ucałował jej czoło i oparł brodę na czubku jej głowy.
- Nie jesteś w pełni ubrana bez uśmiechu, Americo i chcę sprawić, by kiedyś z powrotem pojawił się na twojej twarzy. Bo jesteś piękna.
- Co podać? – zapytała, unosząc jedną z brwi, rozpoznawszy w gościu piłkarza miejscowego klubu.
Dzięki koledze z pracy miała możliwość obejrzeć kilka meczów na żywo, dlatego łatwiej jej było podzielać entuzjazm klientów przychodzących do La Via Lactea, by obejrzeć jedno z wyjazdowych spotkań w gronie innych kibiców. Chociaż w Madrycie mieszkała zaledwie od kilku miesięcy, zdążyła też wysłuchać już niejednej opowieści o słynnych Galacticos, poznać historię drużyny, jej dotychczasowe osiągnięciach i prawdopodobnie wszystkie pieśni pochwalne na cześć trenera Carlo Ancelottiego, dlatego zdołała wydobyć z pamięci kilka informacji, które zebrała o siedzącym na przeciwko Lucasie Silvie.
- Piwo – mruknął.
America sięgnęła po kufel, który zdążyła odstawić na półkę i przysunęła ściankę do dozownika. Odkręciwszy kran, pozwoliła alkoholowi wypełnić naczynie po brzegi, co chwilę zerkając kątem oka na zawodnika. Przyłapała go na uważnym obserwowaniu jej wyważonych ruchów, a kiedy postawiła przed nim napój, przeniósł wzrok na jej twarz. Z lekkim uśmiechem uniósł szklankę w geście toastu i upił łyk.
Zawołana przez klienta stojącego po drugiej stronie baru, rzuciła piłkarzowi przepraszające spojrzenie i odeszła, realizując kolejne tego wieczora zamówienia. Nie wątpiła, że dla kilku mężczyzn były to ostatnie porcje alkoholu i następnego dnia obudzą się z bólem głowy, suchym gardłem i luką w pamięci. Odebrawszy kolejne puste kieliszki, odstawiła je do kuchni i zabrała z niej zwilżoną szmatkę. Wróciła na salę i zaczęła przecierać kontuar, przy którym stała już od ponad pięciu godzin. Zaczynała odczuwać zmęczenie zarówno w nogach, rękach, jak i w głowie, która reagowała coraz mocniejszymi falami bólu z każdym kolejnym okrzykiem czy wybuchem śmiechu.
Nagle po jej dłoniach spłynęła lepka ciecz, chlapiąc nie tylko roboczy fartuch, ale też ulubione jeansy. Przeklęła w tym samym momencie, gdy usłyszała nad głową:
- Kurwa! Przepraszam.
Nerwowo potarła ścierką mokre plamy na spodniach z nadzieją, że znikną tak szybko, jak się pojawiły. W ten sposób zaszkodziła sobie jeszcze bardziej i wytarła materiał w tych miejscach.
- Kurwa – warknęła po raz drugi, rzucając szmatkę na zalany piwem blat, która w jednej chwili nasiąknęła alkoholem.
Zdążyła już przyzwyczaić się do takich sytuacji, chociaż zawsze podnosiły poziom jej zirytowania. Tym razem nie było inaczej, ale mogła poprosić o coś, co w minimalnym stopniu zrekompensowałoby wyrządzone jej przez Silvę szkody.
- Zap...
- Daj mi swój autograf i zapomnę o sprawie – przerwała piłkarzowi, podnosząc przewrócony przez niego kufel. Wyjęła z jednej z szuflad notes, w którym szef zapisał jej kilka najważniejszych numerów, oraz długopis i otworzywszy na pustej stronie, podała je mężczyźnie.
- A jednak mnie znasz! – powiedział z satysfakcją i pstryknąwszy palcami, złożył swój podpis.
Uniosła brew, kiedy pod imieniem i nazwiskiem zawodnika zauważyła jeszcze szereg cyfr, składających się na jego numer telefonu. Wodziła wzrokiem między nim a wyraźną propozycją... czegoś, by po chwili wywrócić oczami. Oderwała tę część kartki, zwinęła ją w kulkę i wrzuciła do stojącego pod kontuarem kosza.
- Autograf mi wystarczy.
- Rezygnujesz z takiej okazji?
- Tak.
Jego mina wyrażała zarówno rozbawienie, jak i wyraźną konsternację. America zgadywała, że jeszcze nigdy nie spotkał się z odmową. Prychnęła mimowolnie, nagle niezwykle zdenerwowana tą myślą.
- Zawsze taka jesteś?
- Jaka? – zapytała oschle, nalewając do czystego kufla piwo i podając je stojącemu obok piłkarza klientowi.
- Cyniczna? – odpowiedział pytaniem. Zaczął stukać palcami w blat kontuaru, nie odrywając wzroku od krzątającej się po drugiej stronie Americi.
- Zawsze – odparła, opierając się biodrem o szafkę.
- Musisz mieć ciężkie życie.
- Najcięższe – przyznała z westchnieniem.
Wyjęła z szuflady paczkę papierosów, wsunęła jednego między wargi i odpaliła. Odgarnęła splątane i śmierdzące alkoholem włosy na jedno ramię, by przypadkiem nie przypalić ich żarzącą się końcówką szluga.
Lucas spojrzał na nią krzywo, kiedy wydmuchując tytoniowy dym, uformowała go w odrobinę pokraczne kółeczka.
- Nie lubię palących kobiet – fuknął, prostując się i zaplatając ramiona na piersi.
- To dobrze, jednego adoratora mniej – wzruszyła ramionami.
- To ilu ich masz?
- Bez ciebie? Na szczęście żadnego.
- A może wolisz kobiety?
- Może – odpowiedziała zdawkowo.
Zaczynała ją bawić ta wymiana zdań, jednak nie dała tego po sobie poznać, wciąż zachowując kamienną twarz. Kąciki jej ust nawet nie drgnęły, chociaż piłkarz uśmiechnął się krzywo, unosząc jedną brew.
- Potwierdzasz?
- Nie zaprzeczam. – Zgasiła papierosa w popielniczce.
Po raz kolejny tego wieczora spojrzała na zegar i z ulgą spostrzegła, że wskazówka była coraz bliżej pełnej godziny, co zwiastowało koniec jej zmiany.
- Intrygujesz – przyznał piłkarz.
- A ty irytujesz.
- Wiem.
Ponad gwarem panującym w barze, udało jej się dosłyszeć, jak drzwi prowadzące na zaplecze się otwierają i obok niej pojawiła się Raquel. Rozwiązała sznurki swojego fartucha i zwinąwszy go w kulkę, zbliżyła się do Lucasa. Oparła przedramiona na blacie kontuaru i nachyliła się nad nim.
- Dzięki za autograf. Bratanek się ucieszy – powiedziała tak, żeby nie usłyszała jej koleżanka z pracy. – A teraz czas na mnie.
- A myślałem, że to ty jesteś fanką piłki – westchnął, udając rozczarowanie.
- Nie powiedziałam, że nie – prychnęła, prostując się.
- Powiesz mi chociaż, jak masz na imię?
- Nie jest ci to potrzebne do szczęścia.
- Wiesz, że nie odpuszczę.
- America.
- Ładne imię. Mało hiszpańskie.
- Dobranoc, Lucas.
Odwróciła się jeszcze, wychodząc na zaplecze i pomachała młodemu piłkarzowi, a potem zamknęła za sobą drzwi. Wrzuciła fartuch do swojej szafki i odetchnęła nieco świeższym powietrzem, przecierając twarz dłońmi. Odgarnęła włosy z czoła i wyjąwszy z tylnej kieszeni spodni gumkę, związała je w wysokiego koka. Zdjęła T-shirt z logo La Via Lactea i założyła otrzymaną od ojca na osiemnaste urodziny koszulkę w barwach Arsenalu i z nazwiskiem Thierry’ego Henry. Na ramiona nałożyła za dużą bluzę starszego brata i chwyciwszy plecak, wyszła z głośnego pubu na opustoszały o tej godzinie Madryt.
Noce po pracy były najgorsze. Zmęczenie nie pozwalało jej odganiać niechcianych myśli, w głowie miała burzę, po policzkach płynęły łzy, a nogi same prowadziły ją ulicami do mieszkania. Wyjeżdżając z Londynu miała nadzieję, że to wszystko z czasem minie, a uśmiech znów pojawi się na jej twarzy. Łudziła się, że zmiana klimatu i otaczających ją ludzi poprawi jej samopoczucie i dzięki temu przestanie rozpamiętywać. Szukała bodźca, który pozwoliłby jej w końcu stanąć na nogi, jednak w chwilach takich jak ta żałowała, że w ogóle wyjeżdżała z domu.
- Opowiesz mi?
Drgnęła, przerażona i zrobiła kilka kroków w tył, dostrzegając zbliżającą się w jej stronę postać. Dopiero po chwili rozpoznała w mężczyźnie Silvę i nachmurzyła się.
- Mądry jesteś? Pojebało cię? Czemu mnie straszysz? – warknęła na niego, przykładając dłoń do piersi. Wyczuła, w jak szaleńczym tempie bije jej serce i potrzebowała dłuższej chwili, by choć odrobinę uspokoić oddech. – W ogóle co ty tu robisz? Dlaczego za mną idziesz?
- Przepraszam. – Uniósł obydwie dłonie, dając jej do zrozumienia, że nie miał złych zamiarów. – Szedłem do domu i cię zauważyłem. Płakałaś.
- Nie twój interes – fuknęła i ruszyła przed siebie. Wymijając go, mocno trąciła go barkiem.
- Co się dzieje? – Słyszała, że idzie tuż za nią. Przyspieszyła kroku.
- Daj mi spokój.
- America!
- Odczep się ode mnie. Nie znasz mnie. Nic o mnie nie wiesz. I niech tak zostanie. – Odwróciła się gwałtownie. Wbiła palec wskazujący w jego pierś, wolną dłonią ocierając mokre jeszcze policzki, chociaż łzy przestały płynąć już kilka minut wcześniej.
- Chcę cię poznać – przyznał, zaciskając dłonie na jej nadgarstkach i przyciągając ją do siebie.
Rzuciła mu spłoszone spojrzenie, próbując wyrwać się z uścisku. Był zbyt silny.
- Nie chcesz – prychnęła.
- Chcę. Co Brytyjka robi w Hiszpanii? Co kobieta w koszulce Kanonierów robi w Madrycie, w pubie, w którym bywają głównie kibice Królewskich? Co America robi w Europie? – zażartował, ona jednak nie potrafiła zmusić się do uśmiechu. Odwróciła wzrok.
- To długa historia – powiedziała cicho.
- Nie chcesz o tym rozmawiać?
- Nie. Nie wiem – wzruszyła ramionami.
- W porządku. – Zwolnił uścisk na jej nadgarstkach i zrobił krok w tył. – Gdybyś jednak chciała poga...
- Andy... Mój mąż umarł wskutek obrażeń. Wiesz, ustawka między kibicami Spursów a Kanonierami. Nie potrafiłam tam dłużej mieszkać – przerwała mu, wciskając dłonie do kieszeni bluzy i wzruszając ramionami.
- Przykro mi.
- Niepotrzebnie. Nawet go nie znałeś. Właściwie… Nikt go nie znał. Ja chyba też nie – uśmiechnęła się krzywo po raz pierwszy od kilku miesięcy. Nie spodziewała się tego, jednak poczuła ulgę mogąc w końcu powiedzieć komuś o tym, co ją spotkało.
- Ale kochałaś – zauważył.
- Najmocniej. Czy to dziwne? – Uniosła głowę i spojrzała na Lucasa, mrużąc oczy.
- Ani trochę – przyznał. – Chcesz porozmawiać?
- Przecież to robimy – mruknęła poirytowana.
- O nim.
- Lucas... – urwała i pokręciła przecząco głową. – To nie jest ważne. Radzę sobie. Jakoś.
- Jest. Na pewno jest.
- Daj mi już spokój. Jestem zmęczona. Bo co mam ci powiedzieć? Że tego samego dnia straciłam dziecko? Że nigdy nie wyrzekłam się swojego klubu, chociaż nienawidzę go z całej siły za to, że odebrał mi dwie najważniejsze osoby w moim życiu? Że od tamtego dnia nie widziałam żadnego meczu Kanonierów, bo to cholernie boli? Idź sobie, Lucas. Idź, graj, zapomnij o wszystkim, co ci powiedziałam, bądź bohaterem gdzieś indziej, bo ja nie potrzebuję opiekuna – warknęła i zrobiła kilka kroków do tyłu.
Ze złością obserwowała, jak Silva zbliżał się do niej i nie zdążyła zareagować, kiedy jego silne ramiona objęły ją i przycisnęły do szerokiej piersi. Poczuła ciepło bijące od jego ciała, które jeszcze dosadniej przypomniało jej o Andy’m. Po policzkach ponownie popłynęły jej łzy, gdy wyjęła dłonie z kieszeni i rozpaczliwie zacisnęła je na koszulce piłkarza.
- Nie zostawię cię. Potrzebujemy siebie na wzajem.
- Dlaczego to robisz? – wyszeptała.
Ucałował jej czoło i oparł brodę na czubku jej głowy.
- Nie jesteś w pełni ubrana bez uśmiechu, Americo i chcę sprawić, by kiedyś z powrotem pojawił się na twojej twarzy. Bo jesteś piękna.
Wow, pierwsze coś napisane po dwumiesięcznej przerwie, więc wybaczcie ewentualne błędy, bo nie sprawdzałam, a przypuszczam, że gdybym zaczekała do rana, to pewnie America i Lucas nie doczekaliby się opublikowania. O, może jak jestem w gazie to napiszę trójkę na Transatlantycznych! Lol, nope.
Jakie lol nope? Kocham kocham kocham! <3
OdpowiedzUsuńKocham nie dlatego, że Silva ale w sumie America z zachowania przypomina mi po prostu moją przyjaciółkę, a to co się stało z Andym jest niestety tak prawdziwe... Silva który się przejął też jest fajny, bo w ogóle jest fajny, ale tu jest fajny fajny
UsuńCóż za pozwalająca elokwencja bije z moich komentarzy
UsuńYou're never fully dressed without a smile. <3 Aż sama się uśmiechnęłam. Pierw, gdy zobaczyłam Silvę, potem, gdy zobaczyłam piosenkę, a potem już tylko uśmiechałam się czytając Twoje dzieło. Wiesz Ty co? Zamiast się chować, powinnaś z dumą prezentować swoje pisańsko ludziom. Ja to bym z chęcią pokazała Twoje teksty wszystkim ludziom i powiedziała: tak się pisze, człowieki, widzicie? No. Naprawdę mam ochotę tak zrobić.
OdpowiedzUsuńW ten jeden chłodny baaardzo późny i już wakacyjny wieczór, jeśli nie noc, przeniosłaś mnie tak totalnie do Madrytu i tego pubu, a następnie na ulicę. Aż czułam zapach piwa, a potem chłodne, wilgotne powietrze po deszczu (nie wiem skąd to wzięłam, ale mi przypasowało) i przy tym tak mi się miło zrobiło, tak klimatycznie. I wiesz, było cicho, bo wyłączyłam muzykę, w domu wszyscy śpią i ach, mogłam się tak maksymalnie wczuć. I wczułam się w Americę, w jej historię i nie ukrywam, pociekło mi trochę z oczu, ale przy tym i tak się uśmiechałam. Bo Lucas. Ach, wspaniały był.
Wiesz, co uwielbiam w Twoich historiach? Są bajkowe. Ale nie bajkowe, w sensie słodkie, przebarwione i przeznaczone dla niepoprawnych marzycielek. Nie. Ty tworzysz takie bajki o prawdziwych ludziach dla prawdziwych ludzi, którzy wiedzą, że jest źle, jest gorzej, ale może być też dobrze. Są szarości. Jest ból, są łzy, ale w tym wszystkim u Ciebie zawsze dostrzegam to światełko nadziei. Kurczę, nie potrafię tego oddać słowami tak, jakbym chciała, ale swoim pisaniem działasz na mnie w bardzo szczególny sposób. Bo to wszystko jest takie prawdziwe, takie namacalne i realistyczne. Naprawdę. I nie bawię się w tej chwili w lizodupstwo, bo ja nie z tych. Po prostu muszę Ci, Bejbe moje, uświadomić, jak czarujesz pisaniem i jaka jesteś przy tym wspaniała. Kapisz? Pisz mi. Pisz mi długo i tak pięknie, chociaż wiem, ze Ty niepięknie nie umiesz pisać. Chcę więcej i więcej Twojego pisania. O, właśnie, chcę kolejnego rozdziału na transatlantycznych (dobrze napisałam?)! I masz nie marudzić na siebie. Bo ja Ci zawsze powiem inaczej. Amen!
Ściskam Cię mocno, mocno, moooocnoooo!
Adka, ja tu wrócę ze swoim świadectwem, bo teraz brakuje mi słów, żeby coś napisać :*
OdpowiedzUsuńCudnie :) Nie znam się na nożnej, ale to opowiadanie jest cudowne :) Pisz częściej i nie bój się publikować :P
OdpowiedzUsuń"co America robi w Europie?" - strasznie fajny fragment. i motyw z tym, że strój jest niepełny bez uśmiechu też mi się bardzo podoba.
OdpowiedzUsuń