Fighting to hold on,
clinging to just one more day.
Love turns to ashes
with all that I wish could say.
I'd die to be where you are.
clinging to just one more day.
Love turns to ashes
with all that I wish could say.
I'd die to be where you are.
Chciałabym napisać do ciebie list. Nie po to, byś go przeczytał. Napisałabym go po to, byś miał coś po mnie – jakąś pamiątkę, wspomnienie, zapach, kolor, dźwięk. Gdybyś jednak zdecydował się otworzyć kopertę, rozłożyć pogięty kawałek papieru i zagłębić w moich słowach, opowiedziałabym ci o naszym pierwszym spotkaniu. O dniu, w którym niezupełnie przypadkowo, z nieprzypadkowym partnerem znalazłam się na benefisie, tańczyłam z paroma przypadkowymi mężczyznami, a potem – z tobą i znów przypadkowości nie było, bo przecież byliśmy umówieni od lat i ja to od razu zrozumiałam i dlatego powiedziałam sobie: Nareszcie! Tak to się zaczęło.
*
Uczeni wyliczyli, że jest tylko jedna szansa na bilion, by zaistniało coś tak całkowicie absurdalnego. Jednak magowie obliczyli, że szanse jedna na bilion sprawdzają się w dziewięciu przypadkach na dziesięć. Fakt, że nie znalazłam się w tych dziesięciu procentach potwierdził moje dotychczasowe przypuszczenia, że jestem pechowcem. Definitywnie.
Przełknęłam ślinę i przeprosiłam mojego towarzysza. Zacisnęłam palce jednej dłoni na materiale długiej sukienki, kiedy zaczęłam schodzić po schodach. Nerwowo wodziłam wzrokiem po gościach zgromadzonych zarówno przy stołach, jak i tych bawiących się na parkiecie. Pierwszy raz zdarzyło się, by czyjaś ręka na mojej talii i oddech na policzku wywołały u mnie tak niepożądaną reakcję, dlatego moim celem było unikanie mężczyzny, któremu nie potrafił odmówić mój partner, gdy ten poprosił mnie do tańca. Cholera by go...!
Wyminęłam kilka par wirujących w takt The Lady in Red i podeszłam do baru, przy którym kilku barmanów zręcznie nalewało alkohol do przeróżnej wielkości kieliszków i szklanek. Złożyłam zamówienie i usiadłam na wysokim krześle, zakładając nogę na nogę, wciąż mimowolnie spoglądając na gości przybyłych na benefis zorganizowany na cześć Udo Latteka, wieloletniego i zasłużonego trenera Bayernu Monachium. Gdybym nie została postawiona przed faktem dokonanym, pewnie właśnie w tej chwili siedziałabym na bujanej ławce w ogrodzie, owinięta grubym kocem, z kubkiem gorącego kakao i jedną z książek, które od kilku miesięcy prosiły, bym je przeczytała. Torsten, jako przedstawiciel największej w Niemczech agencji prasowej zajmującej się sportem z oddziałem właśnie w Monachium, miał niemalże obowiązek, by zdobyć zaproszenie i pojawić się na jednej z największych imprez związanych stricte z piłką nożną i lokalnym klubem. Kiedy stanął w progu mojego domu z bukietem fioletowych frezji, nie mogłam odmówić z dwóch powodów – kupił moje ulubione kwiaty i jako jego partnerka powinnam towarzyszyć mu podczas każdego oficjalnego wyjścia.
Więc byłam – ubrana w długą do ziemi pudrowo różową sukienkę, z włosami zaplecionymi dookoła głowy w warkocza i spiętymi z tyłu w eleganckiego koka, w butach na wysokim obcasie, z delikatnym makijażem – i gdyby nie otaczające mnie osobistości, przez które mimowolnie drżałam ze zdenerwowania, czułabym się niezwykle pięknie i komfortowo. Ujęłam w dłoń postawiony przede mną kieliszek wypełniony czerwonym płynem i uśmiechnąwszy się z lubością, uniosłam go do ust.
I wtedy absurd nabrał zdecydowanie większych rozmiarów.
- Kiepsko tańczysz. – Miejsce obok mnie zajął jeden z najlepszych napastników w historii niemieckiej piłki nożnej i z ironicznym uśmiechem podsumował naszą – krótką, bo krótką – wspólną przygodę na parkiecie.
Przełknęłam łyk alkoholu i uniosłam jedną brew, z konsternacją spoglądając na Müllera.
- Wiesz, jaka jest różnica między twoją opinią a winem? – Wymownie zerknęłam na naczynie w moim ręku. Mężczyzna niezmiennie twarzą wyrażał rozbawienie, chociaż nie wiedziałam, czy jego źródłem byłam ja, mój taniec czy zasłyszany od kolegi żart. – O wino poprosiłam.
Obiecałam sobie, że nie dam żadnemu mężczyźnie, poza Torstenem, na zawrócenie mi w głowie. Nawet komuś, kto tak fenomenalnie wyglądał zarówno w korkach, krótkich spodenkach i koszulce, jak i w idealnie skrojonym garniturze, białej koszuli i z muchą pod brodą.
- Twój partner...
- Torsten Wanke – sprostowałam, upijając kolejny łyk słodko-gorzkiego płynu, który przyjemnie drapał mnie w gardło. Korciło, by na raz opróżnić całe naczynie, jednak ani czas, ani miejsce nie były do tego odpowiednie.
- ...zostawił cię tu samą? – kontynuował Thomas, w międzyczasie bawiąc się pustym tumblerem, który pewnie jeszcze nie tak dawno wypełniony był pobrzękującymi kostkami lodu i jedną z najlepszych whisky. Na imprezach takich, jak ta, nie mogło zabraknąć dobrego i – przede wszystkim – drogiego alkoholu.
- Uciekłam mu – odpowiedziałam, zmrużywszy oczy, nie przestając sączyć wina. Nie liczyłam, ile kieliszków wychyliłam dotychczas, ale w końcu w głowie zaczęło mi przyjemnie szumieć. Minusem tej sytuacji był niewątpliwie fakt, że lada moment mogłam przestać panować nad tym, co mówiłam – tego jednak wolałabym uniknąć, by nie przysporzyć wstydu tak sobie, jak i Torstenowi.
- Uciekłaś? – zaśmiał się piłkarz. Musiałam przyznać, że miał naprawdę przyjemny dla ucha głos. Co prawda nie był z tych, które wywoływały dreszcze na całym ciele, ale z pewnością miło było go słuchać, niezależnie od tego, czy był to wywiad, czy zwykła rozmowa. – Buntowniczka.
- Raczej niezależna – wzruszyłam ramionami. Odstawiłam puste naczynie po alkoholu na ladę i wstałam. Musiałam mocno przytrzymać się krzesła, kiedy zakręciło mi się w głowie, co po raz kolejny zostało skwitowane kpiącym uśmiechem ze strony Müllera. Prychnęłam pod nosem i ścisnąwszy w dłoni niedużą torebkę, ruszyłam przed siebie, nie oglądając się na – w gruncie rzeczy – nieproszonego towarzysza.
- Zawsze taka jesteś? – usłyszałam koło ucha, kiedy wyszłam na taras, by zaczerpnąć świeżego powietrza i uporządkować myśli. Miałam nadzieję, że odpuści – nie byłam w pełni przekonana, jak zacznie reagować moje ciało, gdy mężczyzna znajdzie się ponownie tak blisko mnie, jak podczas naszego tańca.
Uniosłam brwi, zatrzymując się przy barierce. Położyłam na niej obydwie dłonie, palcami wolnej wystukując rytm piosenki, którą aktualnie grał zespół i spojrzałam, nieco zaskoczona pytaniem, na Thomasa.
- Jaka?
Wywrócił oczami, oparłszy się biodrem o balustradę i założył ręce na piersi.
- Niedostępna.
- Ach! – westchnęłam i kiwnęłam głową na potwierdzenie. – Zawsze.
Zamilkliśmy.
Nieznacznie uniosłam głowę i głęboko nabierając powietrza w płuca oraz powoli wypuszczając je przez nos, wpatrywałam się w ciemnogranatowe nocne niebo, po którym leniwie sunęły jasnoszare chmury, raz po raz odsłaniając jedną z gwiazd czy księżyc. Zdecydowanie chciałabym w tamtej chwili znaleźć się na powrót w swoim domu i z niego przyglądać się grze kolorów na firmamencie, z dala od piłkarza. Nawet z dala od Torstena. Zerknęłam kątem w bok i mimowolnie się zarumieniłam, gdy dostrzegłam uważne spojrzenie mężczyzny utkwione w mojej twarzy. Odwróciłam głowę w przeciwną stronę i jeszcze mocniej zacisnęłam jedną dłoń na barierce, a drugą na swojej torebce. Czułam się niezwykle niekomfortowo, zwłaszcza gdy poczułam jego dotyk na swoim nadgarstku.
- Nie pamiętam, jak masz na imię, ani czym się zajmujesz – zagadnął, a w jego głosie w dalszym ciągu wyczuwałam rozbawienie. Nie wiedziałam, co było źródłem tego dobrego humoru, ale odnosiłam dziwne wrażenie, że było to ściśle powiązane z moją osobą, co niekoniecznie mi się podobało.
Wyswobodziłam rękę z uścisku i gwałtownie odwróciłam się w stronę Müllera, marszcząc gniewnie brwi i mrużąc oczy.
- O co ci chodzi? – wycedziłam cicho.
- O ciebie mi chodzi. – Tym razem to on wzruszył ramionami. – Intrygujesz mnie.
- W takim razie masz problem, bo ja ani trochę nie jestem zainteresowana tobą – skłamałam. I chyba zabrzmiałam niezbyt wiarygodnie, bo Thomas jedynie prychnął. Wywróciłam oczami. – Heike.
- Heike? Heike od...?
- Od...
- Tu jesteś, kochanie! – Z potrzasku uwolnił mnie Torsten, który niespodziewanie pojawił się na balkonie. Objął mnie ramieniem w pasie i z czułością ucałował moją skroń. Mimowolnie nieco mocniej przylgnęłam do jego boku, odnajdując tam względny spokój. Mimo wszystko męczyło mnie dziwne poczucie winy, które starałam się schować gdzieś na dnie serca i umysłu. – Odwieźć cię do domu?
- Tak, poproszę – odpowiedziałam z wyraźną w ulgą głosie, co nie umknęło piłkarzowi, który tylko uniósł brwi, w ten sposób wyraźnie dając mi do zrozumienia, że to nie koniec naszej znajomości.
- Dziękuję, że zająłeś się moją narzeczoną. – Wanke zwrócił się do Müllera. Och, naiwny. – Dobranoc.
- To żaden problem, polecam się na przyszłość. – Miałam nadzieję, że do następnego razu nigdy nie dojdzie. – Dobranoc, Heike. Miło było cię poznać.
Za to ciebie niekoniecznie, mówił mój rozum. Serce wręcz przeciwnie – rwało się z powrotem na parkiet, od którego zaczął się cały ten absurd.
I miał nabrać jeszcze większych rozmiarów.
*
Opowiedziałabym ci, jak przypadkowo trafiło mi robić zdjęcia podczas twojego meczu, chociaż nie zajmowałam się fotografowaniem piłkarzy i jak również zupełnym przypadkiem nie potrafiłam oderwać wzroku od twojej sylwetki, która z ogromną gracją – w moim mniemaniu – biegała od jednej bramki do drugiej, krok za krokiem, piłka przy nodze, podanie, odbiór dośrodkowania, strzał, zwycięstwo. Nieprzypadkowo byłam zachwycona twoją grą, ale też występem całego Bayernu i wtedy wszystko zaczęło się zmieniać. Mogłabym powiedzieć, że nareszcie.
*
Do naszego związku wkradła się rutyna. W każdy poniedziałek Torsten dzwonił do mnie o 20:25 – dokładnie minutę po tym, jak z kubkiem gorącego kakao włączałam laptopa i minutę przed odpaleniem kolejnego odcinka Gry o Tron. We wtorki jedliśmy kolację w jednej z restauracji, a potem spacerowaliśmy ulicami Monachium, za każdym razem odkrywając inne miejsce. Środy poświęcone były wygłupom w mojej kuchni – czasem gotowaliśmy obiad, innym razem piekliśmy ciasto. Wszystko było wspaniale, bo przecież w każdym związku wspaniale wygląda mniej więcej tak samo. A potem – właśnie w jedną z takich śród – absurd przypomniał sobie o moim istnieniu i wszystko zaczęło się pieprzyć, co jest, paradoksalnie, dużo ciekawsze, bo u każdego wszystko zaczyna się pieprzyć odrobinę inaczej.
Po raz ostatni przekręciłam w zamku klucz i nacisnąwszy klamkę, otworzyłam drzwi. Przepuściłam Torstena jako pierwszego, żeby już dłużej nie męczył się z reklamówkami z zakupami i weszłam do domu zaraz za nim. Fritz zeskoczył z szafki na buty i przeciągnąwszy się, otarł się o nasze nogi, mrucząc i miaucząc, by tylko skupić na sobie naszą uwagę. Zostawiłam kurtkę na wieszaku i kucnęłam przy kocie, by go podrapać, gdy tymczasem Wanke wypakowywał na kuchenny stół wszystkie składniki, które były nam tego dnia potrzebne do przygotowania jednego z tradycyjnych gruzińskich dań.
Fritz potrząsnął głową i prychnął, nim uniósł wysoko ogon i z dumą przeszedł do salonu, gdzie wskoczył na jeden z foteli i zwinął się w kulkę. Wyprostowałam się i podeszłam do Torstena. Ucałowałam jego policzek, na co uśmiechnął się ciepło i zaczęliśmy przyrządzać potrawę. Chaczapuri nie wymagało posiadania zbyt wielkiego talentu do gotowania, za co byłam niezwykle wdzięczna, bo chociaż pichcić lubiłam, to nie zawsze wszystko wychodziło mi tak, jak bym chciała. Kiedy ja ugniatałam ciasto, mój mężczyzna robił farsz, mieszając ser ze szpinakiem – odetchnął z ulgą, gdy przypadła mu najłatwiejsza praca, bo jeśli ja miałam dwie lewe ręce w kuchni, to on miał ich co najmniej pięć.
Przykryłam ścierką miskę z wyrobioną masą, by wyrosła, a Torsten do lodówki wstawił talerz z gotowym nadzieniem.
- Przebiorę się – zakomunikowałam, gdy dokładnie umyłam ręce, pozbywając się mąki spod paznokci i spomiędzy palców.
- Skorzystam z twojego komputera, dobrze? – zawołał za mną dziennikarz, gdy byłam już na schodach prowadzących na piętro.
Odkrzyknęłam zgodę i przeszłam do swojego pokoju. Z szafy wyjęłam ulubioną czerwoną sukienkę, na którą pospiesznie zmieniłam ciemne jeansy i koszulkę, włosy rozpuściłam, przeczesałam szczotką i ponownie związałam – tym razem wysoką kitkę zastąpiłam luźnym warkoczem. Przejrzałam się w lustrze i uśmiechnąwszy się do swojego odbicia, aprobując mój nowy wygląd, zeszłam z powrotem do salonu.
Torsten ze zmarszczonym czołem przeglądał coś na laptopie. Podeszłam do niego i objęłam go od tyłu, brodę opierając na jego ramieniu. Dzięki temu zauważyłam, że przeglądał zdjęcia z ostatniego meczu Bayernu, na którym zastępowałam redakcyjną koleżankę. Mimowolnie zesztywniałam.
- Chcesz mi o czymś powiedzieć, Heike? – zapytał cicho mężczyzna, pospiesznie przewijając do fotografii, które tak diametralnie zmieniły jego humor.
Fritz machnął ogonem i zastrzygł uszami.
Wanke w dalszym ciągu naciskał strzałkę wstecz. Wyprostowałam się i zacisnęłam dłonie na materiale sukienki, z przerażeniem wpatrując się w zbliżenia na piłkarzy. A przede wszystkim na tego jednego. Thomas biegł, Thomas złościł się za niedokładne podanie, Thomas dawał kolegom wskazówki, który jak powinien zachowywać się na boisku, Thomas strzelał gola, Thomas cieszył się razem z drużyną z odniesionego zwycięstwa. Wreszcie Thomas, który uśmiechał się w stronę mojego obiektywu w sposób, w jaki nie powinien uśmiechać się mężczyzna do zaręczonej kobiety.
Przełknęłam nerwowo ślinę i potrząsnęłam gwałtownie głową.
- Nie mam o czym ci mówić, Tor – zaprzeczyłam, chociaż nie wyszło mi to zbyt przekonująco. Chrząknęłam. – Ruth poprosiła, bym ją zastąpiła.
- Nie kłam, Heike – poprosił.
Wstał z miejsca i odwrócił się tyłem do śmiejącego się z ekranu komputera Müllera. Tym samym staliśmy twarzą w twarz, blisko siebie. Zbyt blisko, bo mógł zobaczyć każdą moją emocję; nie tylko te wymalowane w moich oczach, ale też każdą, którą zdradzało ułożenie moich ust. Zacisnęłam powieki.
- Nie kłamię – powiedziałam cicho. – Czemu taki jesteś?
- Widziałem – uśmiechnął się gorzko, zupełnie bez cienia rozbawienia. – Wiesz, jak na niego patrzyłaś na benefisie? Z pasją. Tak, jak jeszcze nigdy nie spojrzałaś na mnie.
Otworzyłam oczy i zagryzłam wargę. Tym razem nie miałam śmiałości zaprzeczyć, bo wiedziałam, że to i tak nie miałoby najmniejszego sensu – nie potrafiłabym utaić prawdy tak, by Torsten mi uwierzył. A przyznać się? To wykraczało poza szczątki mojej odwagi i pewności siebie. Pozostało mi jedynie milczenie. Zbyt wymowne, bo mój narzeczony pokręcił głową z krzywym uśmiechem.
Zrobił krok w moją stronę i pogłaskał mnie po policzku. Jeszcze kilka minut wcześniej uznałabym to za przejaw czułości, ale teraz jego dotyk palił moją skórę. Miałam ochotę się rozpłakać. Przełknęłam ślinę, jednak tkwiąca w gardle gula nie zniknęła, a wręcz urosła do niewyobrażalnych rozmiarów.
Fritz miauknął przeciągle.
- Nawet nie potrafię się na ciebie złościć – westchnął, kciukiem muskając moją dolną wargę. – Ale nie potrafię też tego zignorować. Nie chcę codziennie zastanawiać się, czy i kiedy odejdziesz.
- Torsten, nie musi tak być... – spróbowałam jeszcze raz, unosząc błagalne spojrzenie na mężczyznę.
Tym razem prychnął, wyraźnie zirytowany moimi słowami. Zabrał rękę i się cofnął, a ja mimowolnie zadrżałam, bo traciłam jeden z najbardziej stabilnych elementów w moim życiu. Zawsze wiedziałam, że cokolwiek by się nie działo – niepowodzenie w pracy, wypadek, strata kogoś – on będzie obok. Teraz ten filar upadał, kamień po kamieniu.
- Czy ty się słyszysz? – fuknął. – Nie zmuszę cię, żebyś pragnęła mnie tak, jak pragniesz jego.
- Ale to ciebie kocham, Tor!
- Naprawdę? – zapytał, wyraźnie mi nie wierząc. Znów. – Przecież ty mnie nigdy nie kochałaś, Heike. Byliśmy, bo ty czułaś się pewnie, a ja byłem gotowy ci nieba przychylić...
- Nic nie wiesz – przerwałam mu cicho.
To nie tak, to wszystko nie tak miało wyglądać.
Wanke westchnął przeciągle i wyminął mnie. Podążyłam jego śladem i z narastającą paniką obserwowałam, jak wiązał sznurówki butów i zakładał kurtkę.
- Jeszcze możemy to naprawić. – Chwytałam się ostatniej deski ratunku, bo przerażała mnie świadomość, że rutyna miała zniknąć z mojego życia razem z mężczyzną, który był dla mnie wszystkim, mimo że to nie była miłość. Dlaczego? Bo przed miesiącem moje serce uroiło sobie jakiś zupełnie nieprawdziwy obraz Thomasa.
Dziennikarz pokręcił przecząco głową i położył rękę na klamce. Już miał wychodzić, jednak odwrócił się po raz ostatni i ponownie westchnął.
- Miło było być z tobą, Heike, ale... – zawiesił na moment głos, a ja wstrzymałam powietrze. - ...nie dzwoń do mnie. Zapomnijmy, bo nie chcę być twoim ładnym wspomnieniem, ogrzewającym cię w zimie życia.
Nigdy, pomyślałam, gdy drzwi za nim się zatrzasnęły, a z moich oczu popłynęły pierwsze łzy.
Fritz otarł się o moje nogi i spojrzał na mnie z wyrzutem. Nawet mój kot był przeciwko mnie.
I dzięki temu urodziła się we mnie myśl, że prawdziwe związki nie rozpadają się tak łatwo. Są jak cenny wazon, który tłucze się, a potem skleja z kawałeczków, znowu tłucze i znowu skleja, tak długo, aż kawałki przestaną do siebie pasować. To musiało oznaczać, że narzeczeństwo mogło doprowadzić do największego błędu w naszych życiach – małżeństwa. I nie żałowałam tego, że nie stanę z Torstenem na ślubnym kobiercu, a tego, że zostawił mnie tak nagle, zupełnie nie przygotowując mnie do samodzielnego funkcjonowania. Jak miałam poradzić sobie teraz z każdym dniem, nie mając żadnego planu na jego przebieg i osoby, która kierowałaby mną w wątpliwych sytuacjach?
Odtrąciłam nogą Fritza, który – obrażony – wrócił z powrotem na swój fotel, a sama poszłam do swojego pokoju, zupełnie zapominając o ssącym bólu żołądka – z głodu. Pospiesznie zdjęłam sukienkę i zwiniętą w kulkę rzuciłam gdzieś w kąt, a z szafy wyjęłam spodnie i koszulkę do biegania. Pospiesznie się przebrałam, na głowę nałożyłam czapkę, na nogach zawiązałam adidasy i wkładając słuchawki do uszu, wybiegłam z domu, by otrząsnąć się z raz po raz obezwładniającego mnie poczucia pustki.
Odkąd pamiętałam, jogging był moim codziennym rytuałem, niezależnie od panującej za oknem pogody czy miejsca, w którym przebywałam. Wakacje z Torstenem, wyjazd służbowy, kilka dni spędzonych w rodzinnym domu – zawsze dzień rozpoczynałam bądź kończyłam kilkukilometrową przebieżką. Włączając ulubioną muzykę i przemierzając ulicę, wierzyłam w to, że jestem wolna, nic mnie nie ogranicza, że mogę robić wszystko. Spełniać marzenia, być szczęśliwą, żyć każdym dniem tak, jakby był moim ostatnim i nie przejmować się tym, co miało nadejść. Wszystko traciło na znaczeniu, kiedy nogi równomiernie uderzały o chodnikowe płyty, a w płucach zaczynało palić.
Narzucając sobie szaleńcze tempo, biegłam jedną z głównych alejek parku, w uszach dźwięczała mi melodia jakiejś piosenki i z każdym kolejnym krokiem uwalniałam swoją głowę od ciążących mi myśli. Zapewne dryfowałabym daleko od Monachium, gdyby na mojej drodze nagle nie stanęła jakaś postać. Nie zdążyłam jej wyminąć i trąciłam mężczyznę, wytracając nie tylko prędkość, ale też równowagę. Zachwiałam się i tylko dzięki jego silnej dłoni zaciśniętej na moim ramieniu nie potłukłam sobie kolan.
- Ach, to tylko ty – usłyszałam znajomy głos, gdy tylko wyjęłam słuchawki z uszu. Zmarszczyłam czoło i spojrzałam gniewnie na Thomasa, wyrywając odsuwając się od niego na bezpieczną odległość. Zazgrzytałam zębami z poirytowania. Czemu, mając do wyboru półtora miliona mieszkańców miasta, wpadłam akurat na tego, którego chyba powinnam unikać?
- Może jakieś przepraszam, co? – zapytałam oschle. Czy ja naprawdę muszę uczyć tego piłkarzyka podstawowych zasad kultury osobistej?
- Sorry, maleńka – rzucił od niechcenia, uśmiechając się tylko jednym kącikiem ust.
- Maleńka to jest zawartość twoich spodni! - odgryzłam się.
- Masz rentgen w oczach?
- Czyli potwierdzasz moją tezę?
Jeden zero dla mnie. Mimowolnie spojrzałam na niego triumfalnie i zawiodłam się sromotnie, bo piłkarz zamiast się obrazić, był wyraźnie rozbawiony moimi przytykami. Więc chyba wciąż remis...
- Na benefisie nie byłaś na mnie taka cięta – zauważył, zakładając ręce na piersi i unosząc jedną brew.
- Na benefisie byłam szczęśliwa narzeczoną – odparłam i od razu pożałowałam swoich słów, bo oczy mężczyzny rozbłysły nieodgadnionym blaskiem. Miałam ochotę sprzedać sobie soczystego kopniaka w tyłek i wystrzelić się na Słońce.
- Półtora miesiąca i takie zmiany? – Zagwizdał z podziwem, ale gdy tylko zauważył moje spojrzenie, które mogłoby zabijać – a przynajmniej ja bym chciała, żeby Thomas padł trupem – szybko się zreflektował. – Kawa?
- Wino – odpowiedziałam bez chwili zastanowienia. – Jak najwięcej wina.
Nawet przez myśl mi nie przeszło, by wrócić do siebie i przebrać się w coś bardziej eleganckiego niż obcisłe legginsy i przepocona koszulka. W milczeniu podążyłam za piłkarzem, który niczym prawdziwy dżentelmen przepuścił mnie w drzwiach i kazał mi czuć się niczym u siebie w domu, co od razu wykorzystałam, zrzucając adidasy w hallu i bez skrępowania przechodząc do sąsiedniego pomieszczenia, który okazał się być – tak jak przypuszczałam – salonem. Z zaciekawieniem przyjrzałam się każdemu z trzech zdjęć stojących na kominku, przeczytałam tytuł niemalże każdej płyty ustawionej na półce obok telewizora, by na końcu usiąść na sofie, podciągnąć nogi pod brodę, objąć je ramionami i oprzeć policzek na kolanie.
Po chwili dołączył do mnie Müller, stawiając na stoliku przed nami dwa kieliszki i butelkę czerwonego półsłodkiego wina. Zapamiętał.
Usiadł obok i spojrzał na mnie z nieodgadnionym wyrazem. Westchnęłam i chrząknęłam, by pozbyć się nieprzyjemnej suchości w gardle. Thomas uniósł brwi, na co wywróciłam oczami i oboje parsknęliśmy śmiechem.
- Henrike – powiedziałam, gdy tylko się uspokoiliśmy.
- Słucham?
- Heike od Henrike – wyjaśniłam, przypominając mu naszą rozmowę sprzed ponad miesiąca, którą przerwał nam Torsten. Zabawne, chciałam pozbyć się go z zaprzątających moją głowę myśli, a on i tak się w nich pojawiał. Zawsze był uparty, zupełnie jak ja.
- Żartujesz? – roześmiał się mężczyzna, a ja tylko się skrzywiłam.
- Daruj sobie. Nie moja wina, że rodzice byli niezrównoważeni psychicznie.
- A jak mieli na imię? Lars i Helga?
- Jakbyś zgadł... – mruknęłam, a on zaśmiał się jeszcze głośniej. Za chwilę i ja do niego dołączyłam, bo to rzeczywiście było dosyć zabawne. Albo próbowałam poprawić sobie humor, co dzięki towarzystwu napastnika – paradoksalnie – szło mi jak na razie całkiem nieźle. – Nalejże tego wina!
Raz po raz wymienialiśmy między sobą złośliwości, które były przejawem radosnego przekomarzania się. Przez te kilka godzin mogłam wykorzystywać na nim swoją ciętą ripostę i poćwiczyć asertywność, kiedy po pięciu opróżnionych butelkach wina (miałam ochotę na więcej, jednak nie znalazłam więcej w thomasowym barku; możliwe, że pozostałe zapasy alkoholu ukrył w miejscu, do którego jeszcze nie otrzymałam dostępu...) stał się nazbyt odważny. I dzięki temu nie myślałam o kolejnym dniu, który miał być zupełnie innym czwartkiem niż każdy w przeciągu ostatnich dwóch lat.
Potrzebowałam tego.
*
Opowiedziałabym ci, jak coś nieprzypadkowo odpierdalało we mnie szopkę pod tytułem tęsknię, kiedy nie widzieliśmy się dłużej niż kilka dni. Spotykaliśmy się coraz częściej i coraz mniej przypadkiem, co było dobre. Przypadkiem też z każdym kolejnym dniem oszukiwałam się coraz bardziej. Odmawiałam uwierzenia w to, co było prawdziwe i wierzyłam w to, co było nieprawdziwe. Dlatego wszystko spierdoliło się na amen. Nie przypadkiem. I nareszcie.
*
Starając się jak najmniej poruszyć kołdrą i materacem oraz nie narobić zbyt dużego hałasu, wstałam z łóżka i sięgnęłam po przewieszoną przez obrotowe krzesło koszulę. Ubrałam ją, dokładnie zapięłam prawie wszystkie guziki i podwinęłam rękawy. Rozejrzałam się uważnie po pokoju w poszukiwaniu swoich fig i schyliłam się, kiedy zauważyłam je pod łóżkiem. Założyłam bieliznę i wyszłam z pomieszczenia, ostrożnie zamykając za sobą drzwi, by nie obudzić śpiącego w moim łóżku mężczyzny.
Przeszłam do kuchni i zabrawszy z blatu paczkę mentolowych westów wraz z zapalniczką, wyszłam na balkon. Mimowolnie zadrżałam, kiedy rześkie powietrze musnęło moje gołe nogi i wdarło się pod za dużą koszulę, jednak nie zdecydowałam się na powrót do mieszkania. Wyjęłam jednego papierosa z opakowania, wsunęłam go między spierzchnięte wargi i odpaliłam, drżącą dłoń kurczowo zaciskając na plastiku. Mocno zaciągnęłam się nikotyną, a następnie powoli wypuściłam powietrze z płuc, z zafascynowaniem przyglądając się kłębom dymu unoszącym się przed moją twarzą.
Kiedy wiatr zadął nieco mocniej i w szaleńczym tańcu porwał tytoniowe smugi, spojrzałam w dół na oświetloną pojedynczymi latarniami ulicę. Miasto, które za dnia tętniło życiem, późną nocą – a może wczesnym rankiem? – zdawało się być opustoszałe. Po osiedlu nie kręcił się nawet kulawy pies, któremu każdego dnia sąsiadka z parteru rzucała plaster szynki. Wszędzie cisza. Cisza od czasu do czasu przerywana przez silnik samochodu, który szybko mijał mój blok, jakby bał się zakłócić ten nietypowy spokój.
Za to on nie miał najmniejszych skrupułów.
- Trujesz nas – usłyszałam za plecami fuknięcie.
Zerknęłam przez ramię na opartego o framugę Thomasa i uniósłszy jedną brew, uśmiechnęłam się kpiąco. Próbowałam ukryć jak bardzo działał na mnie ubrany jedynie w nisko opuszczone na biodrach jeansy, jednak chyba w jakiś sposób się zdradziłam, o czym powiedział mi tak dobrze znany błysk w jego oczach. Oboje to jednak zignorowaliśmy.
- Może nie umrzesz – odparłam i ostentacyjnie zaciągnęłam się mocno nikotyną, by następnie wydmuchnąć dym prosto w twarz mężczyzny. Słyszałam, że taki gest oznacza pożądanie, ale obawiałam się, że nikt nie zdążył powiedzieć o tym Müllerowi.
Skrzywił się i zbliżywszy się do mnie, bezceremonialne wyrwał mi papierosa z ręki, zgasił na balkonowej balustradzie i wyrzucił prosto na ciągnący się w dole chodnik. Wywróciłam oczami.
- Znów zaczynasz?
- Rozmawialiśmy na ten temat, Heike. Powiedziałem, że masz nie palić.
- Chuj mnie obchodzi, co powiedziałeś – odparłam buńczucznie. – Nie jesteś moim facetem, żeby za mnie decydować. Jestem już dużą dziewczynką i to moja sprawa, co robię. Nie kontroluj mnie.
Zbliżył usta do mojego ucha, na co mimowolnie zadrżałam. Spróbowałam go od siebie odepchnąć, jednak z góry skazana byłam na porażkę – był dla mnie za silny, a też sama – prawdę mówiąc – nie chciałam być zbyt daleko od niego. Uzależnił mnie od siebie, chociaż obiecaliśmy sobie, że nie będzie łączyło nas nic prócz przygodnego seksu.
- Przecież to lubisz, Henrike – wyszeptał, składając krótki pocałunek na mojej szyi. Zmrużyłam oczy i odchyliłam głowę, domagając się więcej czułości, co Thomas skwitował krótkim śmiechem. - O tym właśnie mówię – dodał i korzystając z mojego rozkojarzenia, wyjął z mojej ręki paczkę papierosów i również wyrzucił ją na ulicę.
- Pierdol się – fuknęłam, odsuwając się od niego najbardziej, jak to było możliwe.
- Wolałbym ciebie.
- Kiepskie to było, Müller – wywróciłam oczami.
Zrobił krok w tył i zabrawszy dłonie z barierki, wcisnął je głęboko do kieszeni spodni. Znów przyglądał mi się w sposób, od którego po całym moim ciele rozchodziło się ciepło, ściskało mnie w podołku, a na ramionach i nogach pojawiała się gęsia skórka. Nie potrafiłam się na niego gniewać. Z każdym kolejnym dniem coraz mocniej uświadamiałam sobie, że nie nadaję się do takiej relacji, jaka łączyła naszą dwójkę. Zbyt szybko się przyzwyczajałam, zbyt szybko zaczynało mi zależeć, w moim przypadku wszystko działo się zbyt szybko. Westchnęłam i spróbowałam wyminąć Thomasa. Zatrzymał mnie, palcami oplatając mój nadgarstek i przyciągnął mnie do swojej piersi, a potem pocałował mnie z pasją, której wyraźnie brakowało w moim związku z Torstenem.
- Chodźmy spać, Heike – wyszeptał, gdy nasze języki przerwały toczyć zaciętą walkę i oparł swoje czoło o moje.
Przytaknęłam, nie mogąc wykrztusić nawet jednego słowa i pozwoliłam mu poprowadzić się do mojej sypialni. Odłożyłam zapalniczkę na szafkę nocną i wdrapałam się na łóżko, mocno przylegając do boku piłkarza. Oparłam policzek na jego piersi i zasnęłam niedługo po tym, jak jego ramię ciasno oplotło mnie w talii.
Kiedy się obudziłam, nie było go obok. Zimne prześcieradło i poprawiona poduszka sprawiły, że na moim ciele pojawiła się gęsia skórka. Ledwo zdążyłam otworzyć oczy i zacząć trzeźwo myśleć, a już za nim tęskniłam. Przeszłam do kuchni, by zaparzyć kawę i przyłapałam się na zerkaniu przez ramię, by sprawdzić, czy za mną nie idzie, czy nie stoi oparty o framugę, czy nie siedzi przy stole. Brakowało mi jego natrętnej osoby, jego złośliwości i marudzenia. Czułam się niczym głupia nastolatka – szalałam za mężczyzną, który był dla mnie całym światem i dla którego ja znaczyłam tyle, co nic. Jedno wielkie, soczyste nic. Nienawidziłam tego uczucia. Kochałam i nienawidziłam jednocześnie i to z każdą kolejną minutą roztrzaskiwały moje serce na coraz drobniejsze kawałki.
Nigdy nie przypuszczałam, że miłość – chyba musiałam się w końcu do tego przed sobą przyznać – może być tak destrukcyjna.
Byłam rozchwiana emocjonalnie i nie zachowywałam się jak przystało na dwudziestoczteroletnią kobietę, silną i niezależną, do niedawna zaręczoną. Wystarczyły niecałe trzy miesiące bym zgubiła gdzieś po drodze siebie, tę, którą byłam dotychczas, i na to miejsce bezczelnie wkradło się to ja, którym byłam i którego nie potrafiłam znieść równie mocno, co lubiłam. Podobała mi się osoba, która patrzyła na mnie z lustrzanego odbicia: pewna siebie, uśmiechnięta, z błyszczącymi oczami – ale tylko wtedy, kiedy on był blisko i nie znikał bez słowa. Gdy obok mnie była jedynie pustka, czułam się zagubiona we własnym świecie, potykałam się o swoje nogi, z rąk wypadały mi talerze, a sińce pod oczami świadczyły o nieprzespanych nocach.
To było niezdrowe i – nawet gdybym chciała – nie potrafiłam się od tego uwolnić.
Nie przypuszczałam, że absurd wciąż gdzieś się czaił i czekał na odpowiedni moment, by zaatakować.
- Dlaczego wciąż z nim jesteś? - dopytywała Ruth, wypalając kolejnego z rzędu papierosa. Wyciągnęłam rękę po leżącą między nami paczkę i zawahałam się. Odkąd Thomas wyszedł z mojego mieszkania przed dziewięcioma dniami, miałam dużo czasu, by pomyśleć.
Dziewięć dni.
Nie myślałam, że uda mi się wytrzymać chociaż jeden dzień bez rozmowy z nim. Myślałam, że z biegiem czasu każda kolejna sekunda będzie ranić mnie mniej niż poprzednia, ale byłam w ogromnym błędzie. Byłam zagubiona bez niego, pozbawiona oparcia i pewności siebie.
To był długi czas. Długi i niezwykle trudny, a najgorszy był dzień trzeci. Wtedy zaczęło do mnie to wszystko docierać. Po raz pierwszy z moich oczu popłynęły łzy i w żaden sposób nie potrafiłam tego zatrzymać. Dzień trzeci był dniem, w którym spojrzałam w lustro na moją opuchniętą twarz, ledwo otwierając podkrążone oczy. Potem upadłam na podłogę i błagałam Boga, by cały ten ból zniknął. Trzeciego dnia nie mogłam się powstrzymać i zadzwoniłam do niego. Powtarzałam sobie, że jeśli odbierze, powiem mu, co do niego czuję i poproszę, by już więcej nie wychodził z mojego domu. Zamiast tego po dwóch sygnałach przekierowało mnie na pocztę głosową, co oznaczało, że odrzucił połączenie.
Później wcale nie było lepiej, chociaż na początku piątego dnia zabrakło mi łez, a szóstego w końcu wzięłam prysznic. Ósmego zdecydowałam się włączyć radio i tak doczekałam dnia dziewiątego. Dnia, w którym w końcu otworzyłam drzwi, gdy po raz kolejny w wizjerze zobaczyłam zatroskaną twarz przyjaciółki.
I jedynym, co od niej usłyszałam, było to cholerne pytanie. Dlaczego.
Znów.
Cofnęłam dłoń po raz kolejny przyrzekając sobie, że z tym skończę. Ruth uniosła brwi, jednak nie skomentowała tego nawet jednym słowem – byłam jej wdzięczna, bo nie potrafiłam wyjaśnić, czemu nagle zrobiło mi się niedobrze na myśl o papierosie między moimi wargami.
- Nie jestem z nim – sprostowałam, podciągając kolana pod brodę i obejmując je szczelnie ramionami. – To po prostu... Nie wiem, Ruth. Serce nie sługa, nie? Próbowałam go przy sobie trzymać, bo myślałam, że też to poczuje... Chcę umrzeć.
- Najpierw zjesz zupę, Heike – usłyszałam i zaskoczona spojrzałam na przyjaciółkę, która uśmiechnęła się szeroko niczym wariatka i zgasiwszy peta w popielniczce, wstała. Poprawiwszy legginsy, przeszła z pokoju do kuchni, śmiejąc się głośno z mojej miny.
Wywróciłam oczami i poszłam w jej ślady, by zająć miejsce przy kuchennym stole, jedną stopę opierając na siedzeniu taboretu. Przyglądałam jej się, jak krzątała się po pomieszczeniu, stawiała na ogniu garnek z obiadem, rozkładała dwa talerze i sztućce, wlewała wodę do czajnika elektrycznego i go włączała i zatęskniłam za czasami, kiedy nie miałyśmy przed sobą żadnych tajemnic. Z każdą minutą znów było między nami coraz lepiej, ale wiedziałam, że Ruth miała do mnie mały żal za spławianie jej przez ostatnie dziewięć dni. Chciałabym zasługiwać na jej przyjaźń.
- Chyba gdzieś się zgubiłam – wyszeptałam, gdy w ciszy zjadłyśmy obiad. – Chciałabym znów żyć.
- Nie rozumiem…
- Chcę się zmęczyć, pobrudzić, umordować, nałykać kurzu, spalić słońcem i zmoczyć przez deszcz. Chcę poczuć życie, jakbym je miała pod skórą.
- W takim razie chyba musisz powiedzieć o tym Thomasowi, nie uważasz? – zaproponowała równie cicho, wstawiając brudne naczynia do zlewu. Zapaliła kolejnego papierosa i usiadła z powrotem przy stole, przyglądając mi się uważnie ze zmarszczonym czołem.
- Chciałabym – westchnęłam. – Ale jak? Nie odzywa się, nie odbiera, nawet nie trafię do jego mieszkania... Co mam zrobić? Iść na mecz i mieć nadzieję, że mnie zauważy? – dodałam zniechęcona.
Odwróciła głowę w bok, by wypuścić z płuc powietrze przemieszane z dymem tytoniowym i z powrotem na mnie spojrzała.
- Właśnie tak – przytaknęła. – Pójdziesz na mecz, będziesz mu kibicować, a po spotkaniu zaczekasz na niego i wszystko sobie wyjaśnicie. Powinnaś zrobić to już dawno – rzuciła z wyrzutem.
Powinnam. Ruth kolejny raz miała rację, a ja kolejny raz walczyłam ze swoim uporem i urażoną dumą, by zrobić to, co do mnie należało. A raczej – chciałam zrobić wszystko, by nie mieć sobie nic do zarzucenia. Powiedzieć mu prawdę.
Rzuciłam wszystko na jedną szalę.
Dwa dni później, wykorzystując swoją przepustkę fotografa, by wejść do strefy przeznaczonej jedynie dla zawodników, ich rodzin i mediów, nie byłam już tak bardzo zdeterminowana. Musiałam zgubić pewność siebie gdzieś na drodze od mojego domu na stadion, przez co z każdą kolejną minutą utwierdzałam się w przekonaniu, że przyjście tutaj było największą głupotą, na jaką mogłam się odważyć. Przestępowałam z nogi na nogę, mokre dłonie kurczowo zaciskałam na za długich rękawach bluzy i drgałam niespokojnie za każdym razem, kiedy słyszałam męski głos, a potem mijał mnie ubrany w czerwony trykot zawodnik.
Przy szóstym razie nie mogłam mieć żadnych wątpliwości – ten śmiech musiał należeć do Thomasa. Gęsia skórka wystąpiła na moich ramionach, gdy zawtórował mu kobiecy głos. Zacisnęłam mocno oczy, odliczyłam do trzech i otworzywszy je, odwróciłam się.
- Henrike? - zatrzymał się w pół kroku, wyraźnie zaskoczony moją obecnością i – tak mi się wydawało – wytrącony z równowagi. Przeze mnie.
- Cześć – przywitałam się niepewnie. Nie wiedziałam, na co mogę sobie pozwolić w obecności jego towarzyszki.
- Cześć, jestem Lisa. - Brunetka wyciągnęła dłoń w moją stronę z ciepłym uśmiechem na ustach. Zrobiło mi się niedobrze, kiedy jej długie palce delikatnie objęły moją rękę. Była przepiękna.
- Heike – przedstawiłam się i zerknęłam na Thomasa z wyraźną dezorientacją w oczach.
- Heike jest fotografem, poznaliśmy się podczas benefisu. Była ze swoim narzeczonym – tłumaczył swojej towarzyszce. Nabierałam coraz większych podejrzeń, że ta kobieta – Lisa – jest kimś więcej niż tylko jego znajomą. - Henrike, to moja żona.
I wtedy cały mój świat upadł na moją głowę. Myślałam, że histeria, w jaką popadłam trzeciego dnia, była najgorsza. Ale nie wiedziałam, że mogę czuć się tak pusta, jak w tamtej chwili. Wpatrywałam się w ich dwójkę i wiedziałam, że nie mogłam zrobić już nic. Ogarnęło mnie przerażające poczucie bezsilności, które zżerało mnie od środka i nie zrobiłam nic. Po prostu się przyglądałam.
A potem odwróciłam się i uciekłam, nie przejmując się tym, co mogą pomyśleć. To już nie miało znaczenia, bo absurd osiągnął apogeum.
*
Opowiedziałabym ci, jak tamtego dnia nieprzypadkowo przedawkowałam leki nasenne i popiłam je ogromną ilością wina i jak – już zupełnym przypadkiem – moje nieprzytomne ciało znalazła Ruth. Nie było przypadkowości w tym, że trafiłam do szpitala dla wariatów. Cóż, kto by chciał mieć do czynienia z kimś takim, jak ja, zupełnie bez przypadku? Nikt. Nawet mój psychiatra się poddał, gdy po dwóch miesiącach terapii powiedział: Może życie nie jest dla każdego. Myślę, że to nie był przypadek.
Bo tak naprawdę nie ma przypadków – one występują tylko w gramatyce. W tym wszystkim musiał być jakiś cel. Nawet w nurcie Izary, która wyrzuciła moje połamane ciało na brzeg w okolicach Englischer Garten. Nareszcie byłam wolna.
EDIT: Z racji tego, że byłam o to dosyć mocno męczona przez nance, postanowiłam napisać i opublikować alternatywne zakończenie dla osób, którym nie odpowiada taki przebieg wydarzeń. Oto ono:
Opowiedziałabym ci, jak rozchwiana emocjonalnie byłam, kiedy przyszedłeś do mnie po kilku dniach i nie było w tym nawet krztyny przypadkowości. Chciałam zamknąć ci drzwi przed nosem, przypadkiem przytrzasnąć rękę, ale udało ci się przecisnąć, a potem zupełnie nie przypadkiem przycisnąłeś mnie do ściany i pocałowałeś, zupełnie inaczej niż do tej pory. Potem powiedziałeś coś, co było najlepszym, co mogłam usłyszeć: Spróbujmy. Nawet nie chciałam pytać, co z Lisą – twoje oczy, twoje ręce i twoje usta mówiły mi, że zrezygnowałeś z niej. Dla mnie.
Bo tak naprawdę nie ma przypadków i my też nimi nie byliśmy - one występują tylko w gramatyce. Chyba po prostu to było nam pisane i chociaż czasem mam wyrzuty sumienia z powodu twojej żony – teraz już byłej, to wiem, że bez ciebie jest szczęśliwsza, tak ja jestem szczęśliwsza z tobą u mojego boku. Nareszcie jestem wolna.
Uczeni wyliczyli, że jest tylko jedna szansa na bilion, by zaistniało coś tak całkowicie absurdalnego. Jednak magowie obliczyli, że szanse jedna na bilion sprawdzają się w dziewięciu przypadkach na dziesięć. Fakt, że nie znalazłam się w tych dziesięciu procentach potwierdził moje dotychczasowe przypuszczenia, że jestem pechowcem. Definitywnie.
Przełknęłam ślinę i przeprosiłam mojego towarzysza. Zacisnęłam palce jednej dłoni na materiale długiej sukienki, kiedy zaczęłam schodzić po schodach. Nerwowo wodziłam wzrokiem po gościach zgromadzonych zarówno przy stołach, jak i tych bawiących się na parkiecie. Pierwszy raz zdarzyło się, by czyjaś ręka na mojej talii i oddech na policzku wywołały u mnie tak niepożądaną reakcję, dlatego moim celem było unikanie mężczyzny, któremu nie potrafił odmówić mój partner, gdy ten poprosił mnie do tańca. Cholera by go...!
Wyminęłam kilka par wirujących w takt The Lady in Red i podeszłam do baru, przy którym kilku barmanów zręcznie nalewało alkohol do przeróżnej wielkości kieliszków i szklanek. Złożyłam zamówienie i usiadłam na wysokim krześle, zakładając nogę na nogę, wciąż mimowolnie spoglądając na gości przybyłych na benefis zorganizowany na cześć Udo Latteka, wieloletniego i zasłużonego trenera Bayernu Monachium. Gdybym nie została postawiona przed faktem dokonanym, pewnie właśnie w tej chwili siedziałabym na bujanej ławce w ogrodzie, owinięta grubym kocem, z kubkiem gorącego kakao i jedną z książek, które od kilku miesięcy prosiły, bym je przeczytała. Torsten, jako przedstawiciel największej w Niemczech agencji prasowej zajmującej się sportem z oddziałem właśnie w Monachium, miał niemalże obowiązek, by zdobyć zaproszenie i pojawić się na jednej z największych imprez związanych stricte z piłką nożną i lokalnym klubem. Kiedy stanął w progu mojego domu z bukietem fioletowych frezji, nie mogłam odmówić z dwóch powodów – kupił moje ulubione kwiaty i jako jego partnerka powinnam towarzyszyć mu podczas każdego oficjalnego wyjścia.
Więc byłam – ubrana w długą do ziemi pudrowo różową sukienkę, z włosami zaplecionymi dookoła głowy w warkocza i spiętymi z tyłu w eleganckiego koka, w butach na wysokim obcasie, z delikatnym makijażem – i gdyby nie otaczające mnie osobistości, przez które mimowolnie drżałam ze zdenerwowania, czułabym się niezwykle pięknie i komfortowo. Ujęłam w dłoń postawiony przede mną kieliszek wypełniony czerwonym płynem i uśmiechnąwszy się z lubością, uniosłam go do ust.
I wtedy absurd nabrał zdecydowanie większych rozmiarów.
- Kiepsko tańczysz. – Miejsce obok mnie zajął jeden z najlepszych napastników w historii niemieckiej piłki nożnej i z ironicznym uśmiechem podsumował naszą – krótką, bo krótką – wspólną przygodę na parkiecie.
Przełknęłam łyk alkoholu i uniosłam jedną brew, z konsternacją spoglądając na Müllera.
- Wiesz, jaka jest różnica między twoją opinią a winem? – Wymownie zerknęłam na naczynie w moim ręku. Mężczyzna niezmiennie twarzą wyrażał rozbawienie, chociaż nie wiedziałam, czy jego źródłem byłam ja, mój taniec czy zasłyszany od kolegi żart. – O wino poprosiłam.
Obiecałam sobie, że nie dam żadnemu mężczyźnie, poza Torstenem, na zawrócenie mi w głowie. Nawet komuś, kto tak fenomenalnie wyglądał zarówno w korkach, krótkich spodenkach i koszulce, jak i w idealnie skrojonym garniturze, białej koszuli i z muchą pod brodą.
- Twój partner...
- Torsten Wanke – sprostowałam, upijając kolejny łyk słodko-gorzkiego płynu, który przyjemnie drapał mnie w gardło. Korciło, by na raz opróżnić całe naczynie, jednak ani czas, ani miejsce nie były do tego odpowiednie.
- ...zostawił cię tu samą? – kontynuował Thomas, w międzyczasie bawiąc się pustym tumblerem, który pewnie jeszcze nie tak dawno wypełniony był pobrzękującymi kostkami lodu i jedną z najlepszych whisky. Na imprezach takich, jak ta, nie mogło zabraknąć dobrego i – przede wszystkim – drogiego alkoholu.
- Uciekłam mu – odpowiedziałam, zmrużywszy oczy, nie przestając sączyć wina. Nie liczyłam, ile kieliszków wychyliłam dotychczas, ale w końcu w głowie zaczęło mi przyjemnie szumieć. Minusem tej sytuacji był niewątpliwie fakt, że lada moment mogłam przestać panować nad tym, co mówiłam – tego jednak wolałabym uniknąć, by nie przysporzyć wstydu tak sobie, jak i Torstenowi.
- Uciekłaś? – zaśmiał się piłkarz. Musiałam przyznać, że miał naprawdę przyjemny dla ucha głos. Co prawda nie był z tych, które wywoływały dreszcze na całym ciele, ale z pewnością miło było go słuchać, niezależnie od tego, czy był to wywiad, czy zwykła rozmowa. – Buntowniczka.
- Raczej niezależna – wzruszyłam ramionami. Odstawiłam puste naczynie po alkoholu na ladę i wstałam. Musiałam mocno przytrzymać się krzesła, kiedy zakręciło mi się w głowie, co po raz kolejny zostało skwitowane kpiącym uśmiechem ze strony Müllera. Prychnęłam pod nosem i ścisnąwszy w dłoni niedużą torebkę, ruszyłam przed siebie, nie oglądając się na – w gruncie rzeczy – nieproszonego towarzysza.
- Zawsze taka jesteś? – usłyszałam koło ucha, kiedy wyszłam na taras, by zaczerpnąć świeżego powietrza i uporządkować myśli. Miałam nadzieję, że odpuści – nie byłam w pełni przekonana, jak zacznie reagować moje ciało, gdy mężczyzna znajdzie się ponownie tak blisko mnie, jak podczas naszego tańca.
Uniosłam brwi, zatrzymując się przy barierce. Położyłam na niej obydwie dłonie, palcami wolnej wystukując rytm piosenki, którą aktualnie grał zespół i spojrzałam, nieco zaskoczona pytaniem, na Thomasa.
- Jaka?
Wywrócił oczami, oparłszy się biodrem o balustradę i założył ręce na piersi.
- Niedostępna.
- Ach! – westchnęłam i kiwnęłam głową na potwierdzenie. – Zawsze.
Zamilkliśmy.
Nieznacznie uniosłam głowę i głęboko nabierając powietrza w płuca oraz powoli wypuszczając je przez nos, wpatrywałam się w ciemnogranatowe nocne niebo, po którym leniwie sunęły jasnoszare chmury, raz po raz odsłaniając jedną z gwiazd czy księżyc. Zdecydowanie chciałabym w tamtej chwili znaleźć się na powrót w swoim domu i z niego przyglądać się grze kolorów na firmamencie, z dala od piłkarza. Nawet z dala od Torstena. Zerknęłam kątem w bok i mimowolnie się zarumieniłam, gdy dostrzegłam uważne spojrzenie mężczyzny utkwione w mojej twarzy. Odwróciłam głowę w przeciwną stronę i jeszcze mocniej zacisnęłam jedną dłoń na barierce, a drugą na swojej torebce. Czułam się niezwykle niekomfortowo, zwłaszcza gdy poczułam jego dotyk na swoim nadgarstku.
- Nie pamiętam, jak masz na imię, ani czym się zajmujesz – zagadnął, a w jego głosie w dalszym ciągu wyczuwałam rozbawienie. Nie wiedziałam, co było źródłem tego dobrego humoru, ale odnosiłam dziwne wrażenie, że było to ściśle powiązane z moją osobą, co niekoniecznie mi się podobało.
Wyswobodziłam rękę z uścisku i gwałtownie odwróciłam się w stronę Müllera, marszcząc gniewnie brwi i mrużąc oczy.
- O co ci chodzi? – wycedziłam cicho.
- O ciebie mi chodzi. – Tym razem to on wzruszył ramionami. – Intrygujesz mnie.
- W takim razie masz problem, bo ja ani trochę nie jestem zainteresowana tobą – skłamałam. I chyba zabrzmiałam niezbyt wiarygodnie, bo Thomas jedynie prychnął. Wywróciłam oczami. – Heike.
- Heike? Heike od...?
- Od...
- Tu jesteś, kochanie! – Z potrzasku uwolnił mnie Torsten, który niespodziewanie pojawił się na balkonie. Objął mnie ramieniem w pasie i z czułością ucałował moją skroń. Mimowolnie nieco mocniej przylgnęłam do jego boku, odnajdując tam względny spokój. Mimo wszystko męczyło mnie dziwne poczucie winy, które starałam się schować gdzieś na dnie serca i umysłu. – Odwieźć cię do domu?
- Tak, poproszę – odpowiedziałam z wyraźną w ulgą głosie, co nie umknęło piłkarzowi, który tylko uniósł brwi, w ten sposób wyraźnie dając mi do zrozumienia, że to nie koniec naszej znajomości.
- Dziękuję, że zająłeś się moją narzeczoną. – Wanke zwrócił się do Müllera. Och, naiwny. – Dobranoc.
- To żaden problem, polecam się na przyszłość. – Miałam nadzieję, że do następnego razu nigdy nie dojdzie. – Dobranoc, Heike. Miło było cię poznać.
Za to ciebie niekoniecznie, mówił mój rozum. Serce wręcz przeciwnie – rwało się z powrotem na parkiet, od którego zaczął się cały ten absurd.
I miał nabrać jeszcze większych rozmiarów.
Opowiedziałabym ci, jak przypadkowo trafiło mi robić zdjęcia podczas twojego meczu, chociaż nie zajmowałam się fotografowaniem piłkarzy i jak również zupełnym przypadkiem nie potrafiłam oderwać wzroku od twojej sylwetki, która z ogromną gracją – w moim mniemaniu – biegała od jednej bramki do drugiej, krok za krokiem, piłka przy nodze, podanie, odbiór dośrodkowania, strzał, zwycięstwo. Nieprzypadkowo byłam zachwycona twoją grą, ale też występem całego Bayernu i wtedy wszystko zaczęło się zmieniać. Mogłabym powiedzieć, że nareszcie.
Do naszego związku wkradła się rutyna. W każdy poniedziałek Torsten dzwonił do mnie o 20:25 – dokładnie minutę po tym, jak z kubkiem gorącego kakao włączałam laptopa i minutę przed odpaleniem kolejnego odcinka Gry o Tron. We wtorki jedliśmy kolację w jednej z restauracji, a potem spacerowaliśmy ulicami Monachium, za każdym razem odkrywając inne miejsce. Środy poświęcone były wygłupom w mojej kuchni – czasem gotowaliśmy obiad, innym razem piekliśmy ciasto. Wszystko było wspaniale, bo przecież w każdym związku wspaniale wygląda mniej więcej tak samo. A potem – właśnie w jedną z takich śród – absurd przypomniał sobie o moim istnieniu i wszystko zaczęło się pieprzyć, co jest, paradoksalnie, dużo ciekawsze, bo u każdego wszystko zaczyna się pieprzyć odrobinę inaczej.
Po raz ostatni przekręciłam w zamku klucz i nacisnąwszy klamkę, otworzyłam drzwi. Przepuściłam Torstena jako pierwszego, żeby już dłużej nie męczył się z reklamówkami z zakupami i weszłam do domu zaraz za nim. Fritz zeskoczył z szafki na buty i przeciągnąwszy się, otarł się o nasze nogi, mrucząc i miaucząc, by tylko skupić na sobie naszą uwagę. Zostawiłam kurtkę na wieszaku i kucnęłam przy kocie, by go podrapać, gdy tymczasem Wanke wypakowywał na kuchenny stół wszystkie składniki, które były nam tego dnia potrzebne do przygotowania jednego z tradycyjnych gruzińskich dań.
Fritz potrząsnął głową i prychnął, nim uniósł wysoko ogon i z dumą przeszedł do salonu, gdzie wskoczył na jeden z foteli i zwinął się w kulkę. Wyprostowałam się i podeszłam do Torstena. Ucałowałam jego policzek, na co uśmiechnął się ciepło i zaczęliśmy przyrządzać potrawę. Chaczapuri nie wymagało posiadania zbyt wielkiego talentu do gotowania, za co byłam niezwykle wdzięczna, bo chociaż pichcić lubiłam, to nie zawsze wszystko wychodziło mi tak, jak bym chciała. Kiedy ja ugniatałam ciasto, mój mężczyzna robił farsz, mieszając ser ze szpinakiem – odetchnął z ulgą, gdy przypadła mu najłatwiejsza praca, bo jeśli ja miałam dwie lewe ręce w kuchni, to on miał ich co najmniej pięć.
Przykryłam ścierką miskę z wyrobioną masą, by wyrosła, a Torsten do lodówki wstawił talerz z gotowym nadzieniem.
- Przebiorę się – zakomunikowałam, gdy dokładnie umyłam ręce, pozbywając się mąki spod paznokci i spomiędzy palców.
- Skorzystam z twojego komputera, dobrze? – zawołał za mną dziennikarz, gdy byłam już na schodach prowadzących na piętro.
Odkrzyknęłam zgodę i przeszłam do swojego pokoju. Z szafy wyjęłam ulubioną czerwoną sukienkę, na którą pospiesznie zmieniłam ciemne jeansy i koszulkę, włosy rozpuściłam, przeczesałam szczotką i ponownie związałam – tym razem wysoką kitkę zastąpiłam luźnym warkoczem. Przejrzałam się w lustrze i uśmiechnąwszy się do swojego odbicia, aprobując mój nowy wygląd, zeszłam z powrotem do salonu.
Torsten ze zmarszczonym czołem przeglądał coś na laptopie. Podeszłam do niego i objęłam go od tyłu, brodę opierając na jego ramieniu. Dzięki temu zauważyłam, że przeglądał zdjęcia z ostatniego meczu Bayernu, na którym zastępowałam redakcyjną koleżankę. Mimowolnie zesztywniałam.
- Chcesz mi o czymś powiedzieć, Heike? – zapytał cicho mężczyzna, pospiesznie przewijając do fotografii, które tak diametralnie zmieniły jego humor.
Fritz machnął ogonem i zastrzygł uszami.
Wanke w dalszym ciągu naciskał strzałkę wstecz. Wyprostowałam się i zacisnęłam dłonie na materiale sukienki, z przerażeniem wpatrując się w zbliżenia na piłkarzy. A przede wszystkim na tego jednego. Thomas biegł, Thomas złościł się za niedokładne podanie, Thomas dawał kolegom wskazówki, który jak powinien zachowywać się na boisku, Thomas strzelał gola, Thomas cieszył się razem z drużyną z odniesionego zwycięstwa. Wreszcie Thomas, który uśmiechał się w stronę mojego obiektywu w sposób, w jaki nie powinien uśmiechać się mężczyzna do zaręczonej kobiety.
Przełknęłam nerwowo ślinę i potrząsnęłam gwałtownie głową.
- Nie mam o czym ci mówić, Tor – zaprzeczyłam, chociaż nie wyszło mi to zbyt przekonująco. Chrząknęłam. – Ruth poprosiła, bym ją zastąpiła.
- Nie kłam, Heike – poprosił.
Wstał z miejsca i odwrócił się tyłem do śmiejącego się z ekranu komputera Müllera. Tym samym staliśmy twarzą w twarz, blisko siebie. Zbyt blisko, bo mógł zobaczyć każdą moją emocję; nie tylko te wymalowane w moich oczach, ale też każdą, którą zdradzało ułożenie moich ust. Zacisnęłam powieki.
- Nie kłamię – powiedziałam cicho. – Czemu taki jesteś?
- Widziałem – uśmiechnął się gorzko, zupełnie bez cienia rozbawienia. – Wiesz, jak na niego patrzyłaś na benefisie? Z pasją. Tak, jak jeszcze nigdy nie spojrzałaś na mnie.
Otworzyłam oczy i zagryzłam wargę. Tym razem nie miałam śmiałości zaprzeczyć, bo wiedziałam, że to i tak nie miałoby najmniejszego sensu – nie potrafiłabym utaić prawdy tak, by Torsten mi uwierzył. A przyznać się? To wykraczało poza szczątki mojej odwagi i pewności siebie. Pozostało mi jedynie milczenie. Zbyt wymowne, bo mój narzeczony pokręcił głową z krzywym uśmiechem.
Zrobił krok w moją stronę i pogłaskał mnie po policzku. Jeszcze kilka minut wcześniej uznałabym to za przejaw czułości, ale teraz jego dotyk palił moją skórę. Miałam ochotę się rozpłakać. Przełknęłam ślinę, jednak tkwiąca w gardle gula nie zniknęła, a wręcz urosła do niewyobrażalnych rozmiarów.
Fritz miauknął przeciągle.
- Nawet nie potrafię się na ciebie złościć – westchnął, kciukiem muskając moją dolną wargę. – Ale nie potrafię też tego zignorować. Nie chcę codziennie zastanawiać się, czy i kiedy odejdziesz.
- Torsten, nie musi tak być... – spróbowałam jeszcze raz, unosząc błagalne spojrzenie na mężczyznę.
Tym razem prychnął, wyraźnie zirytowany moimi słowami. Zabrał rękę i się cofnął, a ja mimowolnie zadrżałam, bo traciłam jeden z najbardziej stabilnych elementów w moim życiu. Zawsze wiedziałam, że cokolwiek by się nie działo – niepowodzenie w pracy, wypadek, strata kogoś – on będzie obok. Teraz ten filar upadał, kamień po kamieniu.
- Czy ty się słyszysz? – fuknął. – Nie zmuszę cię, żebyś pragnęła mnie tak, jak pragniesz jego.
- Ale to ciebie kocham, Tor!
- Naprawdę? – zapytał, wyraźnie mi nie wierząc. Znów. – Przecież ty mnie nigdy nie kochałaś, Heike. Byliśmy, bo ty czułaś się pewnie, a ja byłem gotowy ci nieba przychylić...
- Nic nie wiesz – przerwałam mu cicho.
To nie tak, to wszystko nie tak miało wyglądać.
Wanke westchnął przeciągle i wyminął mnie. Podążyłam jego śladem i z narastającą paniką obserwowałam, jak wiązał sznurówki butów i zakładał kurtkę.
- Jeszcze możemy to naprawić. – Chwytałam się ostatniej deski ratunku, bo przerażała mnie świadomość, że rutyna miała zniknąć z mojego życia razem z mężczyzną, który był dla mnie wszystkim, mimo że to nie była miłość. Dlaczego? Bo przed miesiącem moje serce uroiło sobie jakiś zupełnie nieprawdziwy obraz Thomasa.
Dziennikarz pokręcił przecząco głową i położył rękę na klamce. Już miał wychodzić, jednak odwrócił się po raz ostatni i ponownie westchnął.
- Miło było być z tobą, Heike, ale... – zawiesił na moment głos, a ja wstrzymałam powietrze. - ...nie dzwoń do mnie. Zapomnijmy, bo nie chcę być twoim ładnym wspomnieniem, ogrzewającym cię w zimie życia.
Nigdy, pomyślałam, gdy drzwi za nim się zatrzasnęły, a z moich oczu popłynęły pierwsze łzy.
Fritz otarł się o moje nogi i spojrzał na mnie z wyrzutem. Nawet mój kot był przeciwko mnie.
I dzięki temu urodziła się we mnie myśl, że prawdziwe związki nie rozpadają się tak łatwo. Są jak cenny wazon, który tłucze się, a potem skleja z kawałeczków, znowu tłucze i znowu skleja, tak długo, aż kawałki przestaną do siebie pasować. To musiało oznaczać, że narzeczeństwo mogło doprowadzić do największego błędu w naszych życiach – małżeństwa. I nie żałowałam tego, że nie stanę z Torstenem na ślubnym kobiercu, a tego, że zostawił mnie tak nagle, zupełnie nie przygotowując mnie do samodzielnego funkcjonowania. Jak miałam poradzić sobie teraz z każdym dniem, nie mając żadnego planu na jego przebieg i osoby, która kierowałaby mną w wątpliwych sytuacjach?
Odtrąciłam nogą Fritza, który – obrażony – wrócił z powrotem na swój fotel, a sama poszłam do swojego pokoju, zupełnie zapominając o ssącym bólu żołądka – z głodu. Pospiesznie zdjęłam sukienkę i zwiniętą w kulkę rzuciłam gdzieś w kąt, a z szafy wyjęłam spodnie i koszulkę do biegania. Pospiesznie się przebrałam, na głowę nałożyłam czapkę, na nogach zawiązałam adidasy i wkładając słuchawki do uszu, wybiegłam z domu, by otrząsnąć się z raz po raz obezwładniającego mnie poczucia pustki.
Odkąd pamiętałam, jogging był moim codziennym rytuałem, niezależnie od panującej za oknem pogody czy miejsca, w którym przebywałam. Wakacje z Torstenem, wyjazd służbowy, kilka dni spędzonych w rodzinnym domu – zawsze dzień rozpoczynałam bądź kończyłam kilkukilometrową przebieżką. Włączając ulubioną muzykę i przemierzając ulicę, wierzyłam w to, że jestem wolna, nic mnie nie ogranicza, że mogę robić wszystko. Spełniać marzenia, być szczęśliwą, żyć każdym dniem tak, jakby był moim ostatnim i nie przejmować się tym, co miało nadejść. Wszystko traciło na znaczeniu, kiedy nogi równomiernie uderzały o chodnikowe płyty, a w płucach zaczynało palić.
Narzucając sobie szaleńcze tempo, biegłam jedną z głównych alejek parku, w uszach dźwięczała mi melodia jakiejś piosenki i z każdym kolejnym krokiem uwalniałam swoją głowę od ciążących mi myśli. Zapewne dryfowałabym daleko od Monachium, gdyby na mojej drodze nagle nie stanęła jakaś postać. Nie zdążyłam jej wyminąć i trąciłam mężczyznę, wytracając nie tylko prędkość, ale też równowagę. Zachwiałam się i tylko dzięki jego silnej dłoni zaciśniętej na moim ramieniu nie potłukłam sobie kolan.
- Ach, to tylko ty – usłyszałam znajomy głos, gdy tylko wyjęłam słuchawki z uszu. Zmarszczyłam czoło i spojrzałam gniewnie na Thomasa, wyrywając odsuwając się od niego na bezpieczną odległość. Zazgrzytałam zębami z poirytowania. Czemu, mając do wyboru półtora miliona mieszkańców miasta, wpadłam akurat na tego, którego chyba powinnam unikać?
- Może jakieś przepraszam, co? – zapytałam oschle. Czy ja naprawdę muszę uczyć tego piłkarzyka podstawowych zasad kultury osobistej?
- Sorry, maleńka – rzucił od niechcenia, uśmiechając się tylko jednym kącikiem ust.
- Maleńka to jest zawartość twoich spodni! - odgryzłam się.
- Masz rentgen w oczach?
- Czyli potwierdzasz moją tezę?
Jeden zero dla mnie. Mimowolnie spojrzałam na niego triumfalnie i zawiodłam się sromotnie, bo piłkarz zamiast się obrazić, był wyraźnie rozbawiony moimi przytykami. Więc chyba wciąż remis...
- Na benefisie nie byłaś na mnie taka cięta – zauważył, zakładając ręce na piersi i unosząc jedną brew.
- Na benefisie byłam szczęśliwa narzeczoną – odparłam i od razu pożałowałam swoich słów, bo oczy mężczyzny rozbłysły nieodgadnionym blaskiem. Miałam ochotę sprzedać sobie soczystego kopniaka w tyłek i wystrzelić się na Słońce.
- Półtora miesiąca i takie zmiany? – Zagwizdał z podziwem, ale gdy tylko zauważył moje spojrzenie, które mogłoby zabijać – a przynajmniej ja bym chciała, żeby Thomas padł trupem – szybko się zreflektował. – Kawa?
- Wino – odpowiedziałam bez chwili zastanowienia. – Jak najwięcej wina.
Nawet przez myśl mi nie przeszło, by wrócić do siebie i przebrać się w coś bardziej eleganckiego niż obcisłe legginsy i przepocona koszulka. W milczeniu podążyłam za piłkarzem, który niczym prawdziwy dżentelmen przepuścił mnie w drzwiach i kazał mi czuć się niczym u siebie w domu, co od razu wykorzystałam, zrzucając adidasy w hallu i bez skrępowania przechodząc do sąsiedniego pomieszczenia, który okazał się być – tak jak przypuszczałam – salonem. Z zaciekawieniem przyjrzałam się każdemu z trzech zdjęć stojących na kominku, przeczytałam tytuł niemalże każdej płyty ustawionej na półce obok telewizora, by na końcu usiąść na sofie, podciągnąć nogi pod brodę, objąć je ramionami i oprzeć policzek na kolanie.
Po chwili dołączył do mnie Müller, stawiając na stoliku przed nami dwa kieliszki i butelkę czerwonego półsłodkiego wina. Zapamiętał.
Usiadł obok i spojrzał na mnie z nieodgadnionym wyrazem. Westchnęłam i chrząknęłam, by pozbyć się nieprzyjemnej suchości w gardle. Thomas uniósł brwi, na co wywróciłam oczami i oboje parsknęliśmy śmiechem.
- Henrike – powiedziałam, gdy tylko się uspokoiliśmy.
- Słucham?
- Heike od Henrike – wyjaśniłam, przypominając mu naszą rozmowę sprzed ponad miesiąca, którą przerwał nam Torsten. Zabawne, chciałam pozbyć się go z zaprzątających moją głowę myśli, a on i tak się w nich pojawiał. Zawsze był uparty, zupełnie jak ja.
- Żartujesz? – roześmiał się mężczyzna, a ja tylko się skrzywiłam.
- Daruj sobie. Nie moja wina, że rodzice byli niezrównoważeni psychicznie.
- A jak mieli na imię? Lars i Helga?
- Jakbyś zgadł... – mruknęłam, a on zaśmiał się jeszcze głośniej. Za chwilę i ja do niego dołączyłam, bo to rzeczywiście było dosyć zabawne. Albo próbowałam poprawić sobie humor, co dzięki towarzystwu napastnika – paradoksalnie – szło mi jak na razie całkiem nieźle. – Nalejże tego wina!
Raz po raz wymienialiśmy między sobą złośliwości, które były przejawem radosnego przekomarzania się. Przez te kilka godzin mogłam wykorzystywać na nim swoją ciętą ripostę i poćwiczyć asertywność, kiedy po pięciu opróżnionych butelkach wina (miałam ochotę na więcej, jednak nie znalazłam więcej w thomasowym barku; możliwe, że pozostałe zapasy alkoholu ukrył w miejscu, do którego jeszcze nie otrzymałam dostępu...) stał się nazbyt odważny. I dzięki temu nie myślałam o kolejnym dniu, który miał być zupełnie innym czwartkiem niż każdy w przeciągu ostatnich dwóch lat.
Potrzebowałam tego.
Opowiedziałabym ci, jak coś nieprzypadkowo odpierdalało we mnie szopkę pod tytułem tęsknię, kiedy nie widzieliśmy się dłużej niż kilka dni. Spotykaliśmy się coraz częściej i coraz mniej przypadkiem, co było dobre. Przypadkiem też z każdym kolejnym dniem oszukiwałam się coraz bardziej. Odmawiałam uwierzenia w to, co było prawdziwe i wierzyłam w to, co było nieprawdziwe. Dlatego wszystko spierdoliło się na amen. Nie przypadkiem. I nareszcie.
Starając się jak najmniej poruszyć kołdrą i materacem oraz nie narobić zbyt dużego hałasu, wstałam z łóżka i sięgnęłam po przewieszoną przez obrotowe krzesło koszulę. Ubrałam ją, dokładnie zapięłam prawie wszystkie guziki i podwinęłam rękawy. Rozejrzałam się uważnie po pokoju w poszukiwaniu swoich fig i schyliłam się, kiedy zauważyłam je pod łóżkiem. Założyłam bieliznę i wyszłam z pomieszczenia, ostrożnie zamykając za sobą drzwi, by nie obudzić śpiącego w moim łóżku mężczyzny.
Przeszłam do kuchni i zabrawszy z blatu paczkę mentolowych westów wraz z zapalniczką, wyszłam na balkon. Mimowolnie zadrżałam, kiedy rześkie powietrze musnęło moje gołe nogi i wdarło się pod za dużą koszulę, jednak nie zdecydowałam się na powrót do mieszkania. Wyjęłam jednego papierosa z opakowania, wsunęłam go między spierzchnięte wargi i odpaliłam, drżącą dłoń kurczowo zaciskając na plastiku. Mocno zaciągnęłam się nikotyną, a następnie powoli wypuściłam powietrze z płuc, z zafascynowaniem przyglądając się kłębom dymu unoszącym się przed moją twarzą.
Kiedy wiatr zadął nieco mocniej i w szaleńczym tańcu porwał tytoniowe smugi, spojrzałam w dół na oświetloną pojedynczymi latarniami ulicę. Miasto, które za dnia tętniło życiem, późną nocą – a może wczesnym rankiem? – zdawało się być opustoszałe. Po osiedlu nie kręcił się nawet kulawy pies, któremu każdego dnia sąsiadka z parteru rzucała plaster szynki. Wszędzie cisza. Cisza od czasu do czasu przerywana przez silnik samochodu, który szybko mijał mój blok, jakby bał się zakłócić ten nietypowy spokój.
Za to on nie miał najmniejszych skrupułów.
- Trujesz nas – usłyszałam za plecami fuknięcie.
Zerknęłam przez ramię na opartego o framugę Thomasa i uniósłszy jedną brew, uśmiechnęłam się kpiąco. Próbowałam ukryć jak bardzo działał na mnie ubrany jedynie w nisko opuszczone na biodrach jeansy, jednak chyba w jakiś sposób się zdradziłam, o czym powiedział mi tak dobrze znany błysk w jego oczach. Oboje to jednak zignorowaliśmy.
- Może nie umrzesz – odparłam i ostentacyjnie zaciągnęłam się mocno nikotyną, by następnie wydmuchnąć dym prosto w twarz mężczyzny. Słyszałam, że taki gest oznacza pożądanie, ale obawiałam się, że nikt nie zdążył powiedzieć o tym Müllerowi.
Skrzywił się i zbliżywszy się do mnie, bezceremonialne wyrwał mi papierosa z ręki, zgasił na balkonowej balustradzie i wyrzucił prosto na ciągnący się w dole chodnik. Wywróciłam oczami.
- Znów zaczynasz?
- Rozmawialiśmy na ten temat, Heike. Powiedziałem, że masz nie palić.
- Chuj mnie obchodzi, co powiedziałeś – odparłam buńczucznie. – Nie jesteś moim facetem, żeby za mnie decydować. Jestem już dużą dziewczynką i to moja sprawa, co robię. Nie kontroluj mnie.
Zbliżył usta do mojego ucha, na co mimowolnie zadrżałam. Spróbowałam go od siebie odepchnąć, jednak z góry skazana byłam na porażkę – był dla mnie za silny, a też sama – prawdę mówiąc – nie chciałam być zbyt daleko od niego. Uzależnił mnie od siebie, chociaż obiecaliśmy sobie, że nie będzie łączyło nas nic prócz przygodnego seksu.
- Przecież to lubisz, Henrike – wyszeptał, składając krótki pocałunek na mojej szyi. Zmrużyłam oczy i odchyliłam głowę, domagając się więcej czułości, co Thomas skwitował krótkim śmiechem. - O tym właśnie mówię – dodał i korzystając z mojego rozkojarzenia, wyjął z mojej ręki paczkę papierosów i również wyrzucił ją na ulicę.
- Pierdol się – fuknęłam, odsuwając się od niego najbardziej, jak to było możliwe.
- Wolałbym ciebie.
- Kiepskie to było, Müller – wywróciłam oczami.
Zrobił krok w tył i zabrawszy dłonie z barierki, wcisnął je głęboko do kieszeni spodni. Znów przyglądał mi się w sposób, od którego po całym moim ciele rozchodziło się ciepło, ściskało mnie w podołku, a na ramionach i nogach pojawiała się gęsia skórka. Nie potrafiłam się na niego gniewać. Z każdym kolejnym dniem coraz mocniej uświadamiałam sobie, że nie nadaję się do takiej relacji, jaka łączyła naszą dwójkę. Zbyt szybko się przyzwyczajałam, zbyt szybko zaczynało mi zależeć, w moim przypadku wszystko działo się zbyt szybko. Westchnęłam i spróbowałam wyminąć Thomasa. Zatrzymał mnie, palcami oplatając mój nadgarstek i przyciągnął mnie do swojej piersi, a potem pocałował mnie z pasją, której wyraźnie brakowało w moim związku z Torstenem.
- Chodźmy spać, Heike – wyszeptał, gdy nasze języki przerwały toczyć zaciętą walkę i oparł swoje czoło o moje.
Przytaknęłam, nie mogąc wykrztusić nawet jednego słowa i pozwoliłam mu poprowadzić się do mojej sypialni. Odłożyłam zapalniczkę na szafkę nocną i wdrapałam się na łóżko, mocno przylegając do boku piłkarza. Oparłam policzek na jego piersi i zasnęłam niedługo po tym, jak jego ramię ciasno oplotło mnie w talii.
Kiedy się obudziłam, nie było go obok. Zimne prześcieradło i poprawiona poduszka sprawiły, że na moim ciele pojawiła się gęsia skórka. Ledwo zdążyłam otworzyć oczy i zacząć trzeźwo myśleć, a już za nim tęskniłam. Przeszłam do kuchni, by zaparzyć kawę i przyłapałam się na zerkaniu przez ramię, by sprawdzić, czy za mną nie idzie, czy nie stoi oparty o framugę, czy nie siedzi przy stole. Brakowało mi jego natrętnej osoby, jego złośliwości i marudzenia. Czułam się niczym głupia nastolatka – szalałam za mężczyzną, który był dla mnie całym światem i dla którego ja znaczyłam tyle, co nic. Jedno wielkie, soczyste nic. Nienawidziłam tego uczucia. Kochałam i nienawidziłam jednocześnie i to z każdą kolejną minutą roztrzaskiwały moje serce na coraz drobniejsze kawałki.
Nigdy nie przypuszczałam, że miłość – chyba musiałam się w końcu do tego przed sobą przyznać – może być tak destrukcyjna.
Byłam rozchwiana emocjonalnie i nie zachowywałam się jak przystało na dwudziestoczteroletnią kobietę, silną i niezależną, do niedawna zaręczoną. Wystarczyły niecałe trzy miesiące bym zgubiła gdzieś po drodze siebie, tę, którą byłam dotychczas, i na to miejsce bezczelnie wkradło się to ja, którym byłam i którego nie potrafiłam znieść równie mocno, co lubiłam. Podobała mi się osoba, która patrzyła na mnie z lustrzanego odbicia: pewna siebie, uśmiechnięta, z błyszczącymi oczami – ale tylko wtedy, kiedy on był blisko i nie znikał bez słowa. Gdy obok mnie była jedynie pustka, czułam się zagubiona we własnym świecie, potykałam się o swoje nogi, z rąk wypadały mi talerze, a sińce pod oczami świadczyły o nieprzespanych nocach.
To było niezdrowe i – nawet gdybym chciała – nie potrafiłam się od tego uwolnić.
Nie przypuszczałam, że absurd wciąż gdzieś się czaił i czekał na odpowiedni moment, by zaatakować.
- Dlaczego wciąż z nim jesteś? - dopytywała Ruth, wypalając kolejnego z rzędu papierosa. Wyciągnęłam rękę po leżącą między nami paczkę i zawahałam się. Odkąd Thomas wyszedł z mojego mieszkania przed dziewięcioma dniami, miałam dużo czasu, by pomyśleć.
Dziewięć dni.
Nie myślałam, że uda mi się wytrzymać chociaż jeden dzień bez rozmowy z nim. Myślałam, że z biegiem czasu każda kolejna sekunda będzie ranić mnie mniej niż poprzednia, ale byłam w ogromnym błędzie. Byłam zagubiona bez niego, pozbawiona oparcia i pewności siebie.
To był długi czas. Długi i niezwykle trudny, a najgorszy był dzień trzeci. Wtedy zaczęło do mnie to wszystko docierać. Po raz pierwszy z moich oczu popłynęły łzy i w żaden sposób nie potrafiłam tego zatrzymać. Dzień trzeci był dniem, w którym spojrzałam w lustro na moją opuchniętą twarz, ledwo otwierając podkrążone oczy. Potem upadłam na podłogę i błagałam Boga, by cały ten ból zniknął. Trzeciego dnia nie mogłam się powstrzymać i zadzwoniłam do niego. Powtarzałam sobie, że jeśli odbierze, powiem mu, co do niego czuję i poproszę, by już więcej nie wychodził z mojego domu. Zamiast tego po dwóch sygnałach przekierowało mnie na pocztę głosową, co oznaczało, że odrzucił połączenie.
Później wcale nie było lepiej, chociaż na początku piątego dnia zabrakło mi łez, a szóstego w końcu wzięłam prysznic. Ósmego zdecydowałam się włączyć radio i tak doczekałam dnia dziewiątego. Dnia, w którym w końcu otworzyłam drzwi, gdy po raz kolejny w wizjerze zobaczyłam zatroskaną twarz przyjaciółki.
I jedynym, co od niej usłyszałam, było to cholerne pytanie. Dlaczego.
Znów.
Cofnęłam dłoń po raz kolejny przyrzekając sobie, że z tym skończę. Ruth uniosła brwi, jednak nie skomentowała tego nawet jednym słowem – byłam jej wdzięczna, bo nie potrafiłam wyjaśnić, czemu nagle zrobiło mi się niedobrze na myśl o papierosie między moimi wargami.
- Nie jestem z nim – sprostowałam, podciągając kolana pod brodę i obejmując je szczelnie ramionami. – To po prostu... Nie wiem, Ruth. Serce nie sługa, nie? Próbowałam go przy sobie trzymać, bo myślałam, że też to poczuje... Chcę umrzeć.
- Najpierw zjesz zupę, Heike – usłyszałam i zaskoczona spojrzałam na przyjaciółkę, która uśmiechnęła się szeroko niczym wariatka i zgasiwszy peta w popielniczce, wstała. Poprawiwszy legginsy, przeszła z pokoju do kuchni, śmiejąc się głośno z mojej miny.
Wywróciłam oczami i poszłam w jej ślady, by zająć miejsce przy kuchennym stole, jedną stopę opierając na siedzeniu taboretu. Przyglądałam jej się, jak krzątała się po pomieszczeniu, stawiała na ogniu garnek z obiadem, rozkładała dwa talerze i sztućce, wlewała wodę do czajnika elektrycznego i go włączała i zatęskniłam za czasami, kiedy nie miałyśmy przed sobą żadnych tajemnic. Z każdą minutą znów było między nami coraz lepiej, ale wiedziałam, że Ruth miała do mnie mały żal za spławianie jej przez ostatnie dziewięć dni. Chciałabym zasługiwać na jej przyjaźń.
- Chyba gdzieś się zgubiłam – wyszeptałam, gdy w ciszy zjadłyśmy obiad. – Chciałabym znów żyć.
- Nie rozumiem…
- Chcę się zmęczyć, pobrudzić, umordować, nałykać kurzu, spalić słońcem i zmoczyć przez deszcz. Chcę poczuć życie, jakbym je miała pod skórą.
- W takim razie chyba musisz powiedzieć o tym Thomasowi, nie uważasz? – zaproponowała równie cicho, wstawiając brudne naczynia do zlewu. Zapaliła kolejnego papierosa i usiadła z powrotem przy stole, przyglądając mi się uważnie ze zmarszczonym czołem.
- Chciałabym – westchnęłam. – Ale jak? Nie odzywa się, nie odbiera, nawet nie trafię do jego mieszkania... Co mam zrobić? Iść na mecz i mieć nadzieję, że mnie zauważy? – dodałam zniechęcona.
Odwróciła głowę w bok, by wypuścić z płuc powietrze przemieszane z dymem tytoniowym i z powrotem na mnie spojrzała.
- Właśnie tak – przytaknęła. – Pójdziesz na mecz, będziesz mu kibicować, a po spotkaniu zaczekasz na niego i wszystko sobie wyjaśnicie. Powinnaś zrobić to już dawno – rzuciła z wyrzutem.
Powinnam. Ruth kolejny raz miała rację, a ja kolejny raz walczyłam ze swoim uporem i urażoną dumą, by zrobić to, co do mnie należało. A raczej – chciałam zrobić wszystko, by nie mieć sobie nic do zarzucenia. Powiedzieć mu prawdę.
Rzuciłam wszystko na jedną szalę.
Dwa dni później, wykorzystując swoją przepustkę fotografa, by wejść do strefy przeznaczonej jedynie dla zawodników, ich rodzin i mediów, nie byłam już tak bardzo zdeterminowana. Musiałam zgubić pewność siebie gdzieś na drodze od mojego domu na stadion, przez co z każdą kolejną minutą utwierdzałam się w przekonaniu, że przyjście tutaj było największą głupotą, na jaką mogłam się odważyć. Przestępowałam z nogi na nogę, mokre dłonie kurczowo zaciskałam na za długich rękawach bluzy i drgałam niespokojnie za każdym razem, kiedy słyszałam męski głos, a potem mijał mnie ubrany w czerwony trykot zawodnik.
Przy szóstym razie nie mogłam mieć żadnych wątpliwości – ten śmiech musiał należeć do Thomasa. Gęsia skórka wystąpiła na moich ramionach, gdy zawtórował mu kobiecy głos. Zacisnęłam mocno oczy, odliczyłam do trzech i otworzywszy je, odwróciłam się.
- Henrike? - zatrzymał się w pół kroku, wyraźnie zaskoczony moją obecnością i – tak mi się wydawało – wytrącony z równowagi. Przeze mnie.
- Cześć – przywitałam się niepewnie. Nie wiedziałam, na co mogę sobie pozwolić w obecności jego towarzyszki.
- Cześć, jestem Lisa. - Brunetka wyciągnęła dłoń w moją stronę z ciepłym uśmiechem na ustach. Zrobiło mi się niedobrze, kiedy jej długie palce delikatnie objęły moją rękę. Była przepiękna.
- Heike – przedstawiłam się i zerknęłam na Thomasa z wyraźną dezorientacją w oczach.
- Heike jest fotografem, poznaliśmy się podczas benefisu. Była ze swoim narzeczonym – tłumaczył swojej towarzyszce. Nabierałam coraz większych podejrzeń, że ta kobieta – Lisa – jest kimś więcej niż tylko jego znajomą. - Henrike, to moja żona.
I wtedy cały mój świat upadł na moją głowę. Myślałam, że histeria, w jaką popadłam trzeciego dnia, była najgorsza. Ale nie wiedziałam, że mogę czuć się tak pusta, jak w tamtej chwili. Wpatrywałam się w ich dwójkę i wiedziałam, że nie mogłam zrobić już nic. Ogarnęło mnie przerażające poczucie bezsilności, które zżerało mnie od środka i nie zrobiłam nic. Po prostu się przyglądałam.
A potem odwróciłam się i uciekłam, nie przejmując się tym, co mogą pomyśleć. To już nie miało znaczenia, bo absurd osiągnął apogeum.
Opowiedziałabym ci, jak tamtego dnia nieprzypadkowo przedawkowałam leki nasenne i popiłam je ogromną ilością wina i jak – już zupełnym przypadkiem – moje nieprzytomne ciało znalazła Ruth. Nie było przypadkowości w tym, że trafiłam do szpitala dla wariatów. Cóż, kto by chciał mieć do czynienia z kimś takim, jak ja, zupełnie bez przypadku? Nikt. Nawet mój psychiatra się poddał, gdy po dwóch miesiącach terapii powiedział: Może życie nie jest dla każdego. Myślę, że to nie był przypadek.
Bo tak naprawdę nie ma przypadków – one występują tylko w gramatyce. W tym wszystkim musiał być jakiś cel. Nawet w nurcie Izary, która wyrzuciła moje połamane ciało na brzeg w okolicach Englischer Garten. Nareszcie byłam wolna.
EDIT: Z racji tego, że byłam o to dosyć mocno męczona przez nance, postanowiłam napisać i opublikować alternatywne zakończenie dla osób, którym nie odpowiada taki przebieg wydarzeń. Oto ono:
Opowiedziałabym ci, jak rozchwiana emocjonalnie byłam, kiedy przyszedłeś do mnie po kilku dniach i nie było w tym nawet krztyny przypadkowości. Chciałam zamknąć ci drzwi przed nosem, przypadkiem przytrzasnąć rękę, ale udało ci się przecisnąć, a potem zupełnie nie przypadkiem przycisnąłeś mnie do ściany i pocałowałeś, zupełnie inaczej niż do tej pory. Potem powiedziałeś coś, co było najlepszym, co mogłam usłyszeć: Spróbujmy. Nawet nie chciałam pytać, co z Lisą – twoje oczy, twoje ręce i twoje usta mówiły mi, że zrezygnowałeś z niej. Dla mnie.
Bo tak naprawdę nie ma przypadków i my też nimi nie byliśmy - one występują tylko w gramatyce. Chyba po prostu to było nam pisane i chociaż czasem mam wyrzuty sumienia z powodu twojej żony – teraz już byłej, to wiem, że bez ciebie jest szczęśliwsza, tak ja jestem szczęśliwsza z tobą u mojego boku. Nareszcie jestem wolna.
Mam wiele słów na swoje usprawiedliwienie, ale przytoczę tylko kilka najważniejszych. Wypaliłam się. Brakuje mi czasu. Nie wiem, kiedy pojawi się nowy rozdział na Transatlantycznych, którzy teraz są moim priorytetem, nie mam też pojęcia, kiedy uda mi się napisać chociaż jedno zdanie do Team Yavbou. Nie chcę popełnić tych samych błędów, co w zeszłym roku, dlatego każdą wolną chwilę poświęcam nauce i pod wieczór nie mam już sił, by otworzyć Worda i pomyśleć nad rozdziałem. Sił ani chęci. Mam nadzieję, że uzbroicie się w cierpliwość i będę miała do kogo wracać z nową częścią któregokolwiek z moich opowiadań. Na pocieszenie zostawiam wam Thomasa i Heike, których męczyłam ponad dwa miesiące. Powinnam już spać, bo powieki podtrzymuję zapałkami, ale obiecałam sobie, że w końcu skończę tego oneparta. I jest.
Trzymajcie się ciepło i nie zapomnijcie o mnie. See ya! <3
Trzymajcie się ciepło i nie zapomnijcie o mnie. See ya! <3
Adka, ale nie wydaje mi się, żebyśmy się dogadywały na takiego Thomasa, nie?
OdpowiedzUsuńTak zupełnie serio - to jest chyba mój najulubieńszy i twój najlepsiejszy part!
Usuń(Dragan oczywiście poza konkurencją)
Kocham Cię bardzo za to dodatkowe zakończenie. Pierwsze było cudowne, ale drugie jest awww. Dziękuję, Adka. I wiesz, że ja nie zamierzam czekać - nigdzie Cię nie puszczę :*
UsuńSzczerze? Poszłaś na łatwiznę kończąc to w ten sposób. Gryzie mi się to z tak dobrze poprowadzonym partem. Bo czyta się mega, pomysł jest bardzo fajny i spójny. Kończy się tym, że okej Müller jest chujem widziałam , że to sie zmieni. A potem pfff znowu proba samobojcza takie to oklepane. Ja rozumiem ze z Nance lubicie takie zakończenia, ale tu go chyba nie potrzeba. Frajern, Arroganz Arena niby ich nie lubię ale naprawdę fajnie mi się to czytało. Dziękuję. Jakbyś miała jakieś wątpliwości do tego czy będę i czy poczekam to możesz ie przestać mieć :P
OdpowiedzUsuńEej, co z moimi zakończeniami, ja jestem ckliwa strasznie! :D
UsuńThomas jest zdecydowanie mój ulubiony
Usuńmnie się bardzo podobało i wolę to pierwsze zakończenie, które jest tutaj absolutnie naturalne i dopasowane do całej treści. więcej powiem może w weekend. anyway, dobra robota.
OdpowiedzUsuńjuż to mówiłam, ale powiem raz jeszcze: bardzo dobry tekst. może nie do końca "przyjemny" z uwagi na klimat, ale jednak czytało mi się go naprawdę świetnie i szybko. nie wiem, na ile to wynika z mojej miłości do piłki nożnej i z ubolewania nad tym, iż rzadko kto dziś o niej pisze w porządny sposób, a na ile z Twojego talentu. chyba po części z jednego i z drugiego.
Usuńjak z reguły nie lubię narracji pierwszoosobowej z uwagi na jej mocno ograniczający swobodę charakter, tak wydaje mi się, że tutaj była najsensowniejszym zabiegiem, bo dzięki niej najłatwiej jest zrozumieć Heike i jej sposób myślenia. chociaż, nie powiem, w pewnym momencie byłam nieco zaskoczona biegiem wydarzeń - może dlatego, że na początku, przy tym jej ostrym humorze i dosyć bezpośrednim rozmawianiu z Thomasem utworzył mi się w głowie obraz postaci, do której nijak nie pasowała mi ta późniejsza niestabilność. ale to chyba kwestia pierwszego wrażenia, albo raczej pewnego rodzaju gry z jej strony, próby udawania twardzielki i przykrycia niezwykłej wrażliwości. a może ta wrażliwość wyszła z niej dopiero później? sama nie wiem. największą wadą jednopartów jest to, że mam stanowczo za mało czasu, by na serio poznać bohatera i go zrozumieć, choć z drugiej strony są takie opowiadania, w których mimo pokaźnych rozmiarów ta sztuka również mi się nie udaje. więc to pewnie żadna reguła.
ogólnie wszystko wydaje mi się tutaj bardzo na miejscu. przemyślenia Heike w zupełności rozumiem i w większości podzielam - szczególnie to o łatwości rozpadających się związków. wydaje mi się, że ona po prostu żyła w swojego rodzaju przyjemnej i na pewno wygodnej, ale zdecydowanie dalekiej od prawdy ułudzie. i że prędzej czy później to i tak by się rozpadło, nawet gdyby nie poznała Muellera, Muellera, który wydał mi się tutaj diabelnie rzeczywisty i którego z jakiegoś powodu zawsze widziałam właśnie w takiej wersji - jako drania, jako cwaniaka, jako typa grającego na dwa fronty. nie wiem, dlaczego tak mi to do niego pasuje, ale kiedy miałam chwilową wizję na reprezentację Niemiec, wyobrażałam go sobie w bardzo podobnym wcieleniu. ode mnie wielka okejka za to.
i cóż? ja ogólnie byłam zachwycona. w moim odczuciu wszystko było bardzo spójne i zdecydowanie nie zgadzam się ze stwierdzeniem, jakoby zakończenie (to pierwsze, bo zamierzam się odnosić do niego - dlatego, że było pierwsze, i dlatego, że uważam je za o niebo bardziej w tym przypadku odpowiednie) okazało się naciągane czy przeszarżowane. w żadnym razie. Heike mniej więcej od połowy jednoparta imo nas na to szykuje - jej sposób funkcjonowania, przywiązanie do Thomasa i duża emocjonalność wydają się dosyć niezdrowe. poza tym... no halo, stworzyłam Chloe i Lorraine. czystą hipokryzją z mojej strony byłoby krytykować taką końcówkę. dla mnie jak najbardziej odpowiednie i właściwe poprowadzenie historii. w Heike od początku była jakaś niestabilność i wydaje mi się, że tak po prostu musiało być. zresztą nic się nigdy nie dzieje bez przyczyny.
brawo. i strasznie Ci za to dziękuję, bo naprawdę niewiele jest dziś dobrych tekstów o futbolu. szapo ba, jak to Francuzi mówią.
Ojej. Totalnie mnie zatkało po przeczytaniu tego jednoparta i do tej pory nie wiem, co powiedzieć. Szczena mi opadła i dynda wesoło gdzieś w okolicach kolan, bo to, czego dokonałaś powyżej jest po prostu… łał. I głupio mi, bo nie potrafię odnaleźć żadnych sensownych słów na określenie tego, co powyższa treść ze mną zrobiła. Można powiedzieć, że mnie zniszczyła. Albo pochłonęła do tego stopnia, że po przeczytaniu siedziałam przez kilka-kilkanaście minut i gapiłam się w ekran laptopa zastanawiając się, co się właśnie wydarzyło.
OdpowiedzUsuńI chyba pierwszy raz w życiu zdałam sobie sprawę z tego, że uwielbiam wpadać w takie stany, gdy odcinam się od całego świata i przeżywam tylko to, co właśnie przeczytałam. Łał… Jakimś cudem, Adka, Ty dość często wprowadzasz mnie w ten stan. Cholera, niesamowita jesteś. Tak cudownie niesamowita, że mam ochotę wywalić Ci wszystkie książki, powiedzieć, żebyś waliła studia i pisała, pisała, pisała. Oczywiście tego nie zrobię, ale… No wiesz. Uwielbiam Cię czytać. Uwielbiam to, że Twoje teksty płyną emocjami i uwielbiam, że odczuwam je wszystkie co do jednej. Adka, pisać powinnaś. Książki wydawać. Sławę i chwałę zbierać. Nosz cholera. Jak kiedyś nie zrobisz czegoś ze swoim potężnym talentem, to dostaniesz szlaban na imprezy w Gołębiu. I Krafter będzie innym mówił, że są „cute”. Zrozumiano?
Okej, to może teraz trochę o treści…
Cóż. Nie powiem, uwielbiam historie o niezdrowej, wręcz toksycznej miłości. To uzależnienie, które łączy dwie osoby jest naprawdę fascynujące, bo jak można kochać kogoś aż do bólu? Może nie mam podstaw do wypowiadania się na ten temat, ale samo wyobrażenie boli. I tutaj mamy przykład takiej chorej miłości, która uwydatniła się dopiero wtedy, gdy zabrakło tej drugiej osoby. Osoby, która przez cały czas uzależniała od siebie, niejako bawiąc się czyimś kosztem. Taka zbrodnia na uczuciach to chyba najgorsza z możliwych zbrodni dokonanych na osłabionym miłością człowieku. A uczucie, które zaczęło powstawać w Heike, bo jakoś nie potrafię napisać, że w Thomasie również, zaczęło pojawiać się tak znikąd. Bo co on takiego zrobił? Nic. Po prostu się pojawił i samym tym wywrócił wszystko do góry nogami. I najgorsze jest to, że nie można go za nic winić, więc Heike zaczęła szukać winy w samej sobie. Tak mi się przynajmniej wydaje. I zaczęli spadać i spadać… Aż w końcu zawiśli kilka centymetrów nad ziemią. On się wyratował, a jej się nie udało.
Sama nie wiem, które zakończenie wolę. Nie wydaje mi się, aby to pierwsze zepsuło całość i tu nie pasowało, bo jeśli przeanalizuje się dokładnie stany po których przeskakiwała Heike, samobójstwo staje się jak najbardziej rzeczywistym wyjściem. Z kolei drugie zakończenie… Nie. Przeczytałam je jeszcze raz, wgłębiając się w treść i to, co działo się z Heike i myślę, że happy end tu nie pasuje. Dlatego opcję numer jeden kupuję w całości i jej się trzymam.
Pięknie to napisałaś. Pięknie. Wprowadziłaś mnie w totalne otępienie, ale jak już napisałam – lubię to. Jeszcze w tej chwili poleciało mi „You ruin me” The Veronicas i to tak totalnie przypasowało do treści, że zaraz chyba usiądę i przeczytam wszystko już chyba czwarty raz. O Tobie, Adka, i o Twoim pisaniu nie da się zapomnieć. Wręcz przeciwnie. Na Was można czekać całymi latami (mam nadzieję, że nie będzie takiej potrzeby) i potem napawać się tymi spędzonymi z Wami minutami.
Powodzenia na studiach, ucz się pilnie. Pamiętaj, że jesteś mega zdolniacha i ze wszystkim sobie poradzisz. Ja Ci to mówię i tak jest! No. Trzymaj się. Buziaczki, uściski i wszystko, co najlepsze. <3
O mój Boże.
OdpowiedzUsuńZacznę od końca. Fajnie, że dałaś nam do wyboru dwa zakończenia. Ale do tej historii jakoś nie pasuje mi to drugie. Nie umiem myśleć o Heike i Thomasie jako o ludziach sobie przeznaczonych. Wiem, że to dla niej będzie tragiczne w skutkach, ale chyba tak odebrałam tę historię. Nie wszyscy bohaterowie mogą żyć długo i szczęśliwie.
I ja chyba trochę lubię takie historie. Ten typ zależności.
Coś w tym jest, że dla przelotnej znajomości, kilku chwil, paru drobnych uniesień jesteśmy w stanie zrezygnować z całego dotychczasowego życia. Tak jak Heike dla Thomasa. Przecież była "szczęśliwą" narzeczoną, miała życie zaplanowane w detalach od poniedziałku do niedzieli i tak pięknie wyglądała w czerwonej sukience. A ona zostawiła to wszystko, by go mieć. Mieć go chwilami i z każdą kolejną tak piekielnie się od niego uzależniać, tak niewiele o nim wiedząc. Swoją drogą przerażające, jak bardzo można się zmienić w stosunkowo krótkim czasie. Przecież Henrike była niezależna. Była pewna siebie i rzucała ripostami na każdą słowną zaczepkę. Aż tu wraz ze zmniejszającym się dystansem między nią a Thomasem, zaczęła tracić to wszystko na rzecz... no właśnie, czego? Mimo, że to tak krótko trwało, to wydaje mi się, że możemy powiedzieć, że miłości.
Kurczę, Heike miała pecha. Miała pecha, że poczuła tę miłość właśnie do Thomasa, a nie do mężczyzny, który przychyliłby jej nieba. Swoją drogą, ludzie lubią to robić - odrzucać tych, którzy kochają ich ponad wszystko, a podążać za tymi, dla których są niczym.
Ta historia chyba będzie należała do moich ulubionych. Jest taka słodko-gorzka. Słodka, bo mimo wszystko Heike miała swoje szczęśliwe momenty. Takie prawdziwie szczęśliwe, a nie jedynie stabilne, jak w czasie swojego narzeczeństwa. Gorzka... Wiadomo.
Wow, Adka, nie dość, że studiujesz hiper-super-trudny kierunek, to jeszcze tak genialnie piszesz. Skąd ty się wzięłaś, dziewczyno?!
To jest takie och ach, że nie wiem co napisać. Pochłonęłam całą tę historię jednym tchem i domagam się więcej dzieł w Twoim wykonaniu.
OdpowiedzUsuń♥