Meri smętnie popatrzyła w okno. Z głośników jej odtwarzacza popłynął ciepły głos Powersa. Nie kolędy – nie mogła słuchać ich sama. Nie mogła. Za dużo wspomnień uderzało w okna jej duszy. „To nie miało być wyjątkowe” - śpiewał Thom, a ona potwierdzała, potakując głową. Nie miało być wyjątkowe. I rzeczywiście nie było.
Nie pamiętała momentu, w którym wszystko runęło niczym domek z kart, chociaż od dawna wiedziała, że jej życie i związek ze sportowcem są równie nietrwałe. Nigdy nie żałowała, ale oczekiwała od niego i przede wszystkim od siebie więcej. Znacznie więcej. Za dużo. O jedną kłótnię, o niepotrzebne słowa, o niewypowiedziane myśli. Trzasnęła drzwiami, zapominając o zabraniu czapki, a kiedy wróciła, jego część szafy była już pusta. I nie było nikogo, kto w tę śnieżycę poszedłby do apteki po witaminę C i leki na zbicie gorączki.
Sami to sobie zgotowali.
Bo Meri nie wiedziała, że on zaczął żałować swojej decyzji zaraz po tym, jak wrzucił torbę z ciuchami na tylne siedzenie swojego samochodu. Ale przecież nie mógł zawrócić. Oboje byli dumni.
Siedziała tak już parę godzin. Lampki na choince – jej jedyna ozdoba – niemrawo migotały w kącie pokoju, kakao już dawno wystygło w ściskanym w dłoniach kubku, a koc kilkanaście minut temu zsunął się z kolan na podłogę. Na początku bezmyślnie patrzyła w telewizor, goniąc wzrokiem uciekające obrazy. Gdy zmęczyła się, włączyła muzykę. Głosy Alisy i Thoma na przemian koiły jej zbolałą duszę. To nie miało być wyjątkowe, ale mogło być na swój sposób unikalne. Przecież oni tacy byli. I już na zawsze mieli być razem – każdy tak mówił. Jej przyjaciółka, jego koledzy z drużyny, nawet ci z innych reprezentacji, których zdążyła poznać. Wszyscy.
Łzy popłynęły po jej policzkach.
Nie łatwo było zapomnieć o ich pierwszych wspólnych świętach, bo nic nie przebiegało tak, jak nakazywała tradycja. Wszystko zaczęło się z samego rana, kiedy jego mama podała riisipuro. Szczęśliwy migdał powinien znaleźć się w jednej z porcji i dopiero pod sam koniec śniadania okazało się, że w ryżowej zupie mlecznej orzechów było znacznie więcej. Nikt nie chciał się przyznać do popełnienia występku dosypania, jednak każdy wiedział, że to on był za to odpowiedzialny. Zawsze miał w sobie coś z dziecka i nigdy z tego nie wyrósł.
Meri uśmiechnęła się z rozczuleniem, ocierając wilgotne policzki.
Kiedy w południe jego ojciec włączył telewizję, by obejrzeć transmisję z przemówienia burmistrza Turku, okazało się, że sygnał został zakłócony przez panujące w kraju zamiecie śnieżne. W to miejsce zdecydowali się włączyć płytę z kolędami, co okazało się być błędem – on po raz kolejny pochwalił się swoim talentem wokalnym, raniąc uszy wszystkich domowników i gości. Na sam koniec zauważono, że w domu zabrakło kawioru. Jego mama załamała ręce, babcia zaczęła wzdychać, a dziadek zakrzyknął, że bez ikry święta są nieważne. Na całe szczęście nie zabrakło glogi, która uspokoiła wszystkich zgromadzonych w niewielkim domu na obrzeżach Lahti. Dzięki temu po wigilijnej wieczerzy mogli usiąść przy skromnie – zgodnie z tradycją – ozdobionej choince i wręczyć sobie nawzajem prezenty. To wtedy życie Meri zostało wywrócone do góry nogami, a wszystko za sprawą pęku kluczy, który znalazła w niewielkim pudełeczku od niego.
To miało być ich mieszkanie. A teraz, dokładnie trzy lata później, siedziała w nim zupełnie sama, wciąż z zakatarzonym nosem, niemalże pustą lodówką i przeświadczeniem, że nie powinno jej tu być. Chciała należeć do jego świata, ale bez niego to nie miało sensu. Tęskniła mocniej, niż ktokolwiek mógł przypuszczać. Rozpadała się.
I wtedy w domu rozległo się donośne pukanie.
Odstawiając kubek na stół, podeszła do drzwi, nie przejmując się grającą w tle muzyką, wilgotnymi od łez policzkami i błyszczącymi oczami. Nie spodziewała się gości i była pewna, że to pomyłka.
Nacisnęła klamkę i zamarła.
- Meri… – zaczął, na co pokręciła głową. Nie potrafiła wydobyć z siebie nawet jednego słowa.
Zrobiła krok do tyłu, by wpuścić go do ich mieszkania i z nerwów obciągnęła rękawy grubego, zupełnie nieświątecznego swetra. Kiedy on przeszedł do salonu, ona udała się do kuchni, by zaparzyć dwie herbaty z miodem i poukładać myśli. Wrócił. Był obok.
Weszła do pokoju i postawiwszy kubki na ławie, stanęła pod ścianą, wzrok utkwiwszy w jego plecach. Wyglądał przez to samo okno, przez które niespełna dziesięć minut wcześniej ona obserwowała pokryty bielą świat. Byli tak bardzo do siebie podobni, że to ją aż bolało. Wiedziała, że nigdy nie znajdzie drugiej takiej osoby jak on.
- W tym tygodniu się wyprowadzę – szepnęła, bo nie chciała zakłócać panującej między nimi ciszy. Wbrew pozorom zupełnie jej ona nie przeszkadzała. Na swój sposób była nawet kojąca.
- O czym ty mówisz? - odwrócił się gwałtownie, szerzej otwierając oczy. Jego nozdrza zabawnie falowały i gdyby sytuacja była mniej poważna, na pewno roześmiałaby się. Mimo to, nie potrafiła powstrzymać uśmiechu.
- Przecież to twój dom – zaczęła wyjaśniać.
- Nasz, Meri – przerwał jej, podchodząc bliżej. Ujął jej policzki w swoje, zmuszając ją, by spojrzała mu w oczy. - Kocham cię. Nie powinienem był wychodzić, następnego dnia chciałem nawet wrócić, ale jechaliśmy do Engelbergu, potem Jani zwołał przedświąteczne zgrupowanie w Kuopio, a ja zapomniałem z domu ładowarki od telefonu. Nawet nie miałem jak do ciebie zadzwonić… Przepraszam.
- Ja ciebie też kocham, Ville – przyznała. - Dogadamy się jakoś, prawda?
- Oczywiście – potwierdził z uśmiechem. - W końcu znalazłem dzisiaj migdał w riisipuro.
Nie potrzebowała innych obietnic i deklaracji. Wierzyła w niego, w siebie i w magię świąt. W nich.
Trudno było Severinowi usiedzieć przy zastawionym tradycyjnymi potrawami stole, kiedy miejsce obok po raz pierwszy było puste. Pieczeń z gęsi nie smakowała tak, jak przed rokiem, bakalie z ciasta utknęły w gardle, a drewniany żłobek pod choinką wyciskał z oczu łzy. Louisa była niezwykle szczęśliwa, kiedy sklejała deski i pokrywała dach sianem.
Z hukiem odsunął krzesło od stołu i ignorując zaskoczone spojrzenie matki oraz zmarszczone czoło ojca, opuścił pokój. Pospiesznie wciągnął buty i założywszy kurtkę, wyszedł z domu. Ruszył przed siebie zaśnieżoną ulicą, z każdym krokiem próbując wyrzucić z głowy coraz głośniej rozbrzmiewającą w niej kolędę. Cicha noc, święta noc… To był jej ulubiony świąteczny utwór. Pamiętał, jak przed rokiem razem z Louisą piekł ciasteczka, a ona niemal przez cały wieczór śpiewała mu do ucha, rozkosznie się uśmiechając, kiedy próbował jej zawtórować.
W miarę jak zbliżał się do kościoła, za którym znajdował się cmentarz, śpiew rozbrzmiewał coraz głośniej i uświadomił sobie, że to nie tylko jego wyobraźnia podsuwała mu te wszystkie wspomnienia. Całe jego otoczenie nie pozwalało mu zapomnieć. Poczuł ścisk w gardle, bo to było zbyt wiele. Zdecydowanie zbyt wiele.
Popchnął ostrożnie furtkę i wszedł na cmentarz przy akompaniamencie skrzypiącego metalu. Po obu stronach wyślizganej ścieżki biegnącej do drzwi kościoła leżała gruba warstwa nietkniętego śniegu. Zaczął brnąć przez niego, zostawiając za sobą głębokie ślady i nie przejmując się, że z każdym kolejnym krokiem jego skarpetki stają się coraz bardziej mokre. Obszedł budynek, kryjąc się w cieniach pod rozświetlonymi oknami – czyjekolwiek towarzystwo było ostatnim, czego w tym momencie pragnął.
Za kościołem, z bladoniebieskiej kołdry nakrapianej czerwienią, złotem i zielenią w miejscach, gdzie padały na nią refleksy z witraży, wystawały rzędy ośnieżonych grobów.
Severin zagłębiał się coraz dalej i dalej, zostawiając ciemne ślady na śniegu, przystając na chwilę, by upewnić się, że nikt za nim nie idzie – a szczególnie żadne z jego rodziców. Zdawało mu się, że ciemność i cisza gęstnieją, ale po kilku sekundach zdał sobie sprawę, że umilkł śpiew kolęd, że cichną w oddali głosy i śmiechy ludzi, którzy opuścili kościół po nabożeństwie; teraz musieli już wyjść na plac pośrodku miasteczka. Ktoś zgasił światło w kościele.
Ten mrok rozświetlany jedynie przez niepełny księżyc też obudził kolejne wspomnienie.
Igrzyska Olimpijskie w Soczi nie były dla Severina tak udane, jak tego oczekiwał. Najpierw trzydzieste pierwsze miejsce na normalnej skoczni, później czwarte – chyba najbardziej pechowe – na skoczni średniej. Dopiero konkurs drużynowy częściowo spełnił jego marzenia o medalu olimpijskim, ale nawet on był nagrodą nieporównywalną z tym, co otrzymał po dekoracji. Spacerowali po spowitym ciemnością miasteczku, a Freund mocno zaciskał palce na drobnej dłoni Louisy, która – jak niemalże zawsze – obdarowywała go ciepłym uśmiechem za każdym razem, kiedy na nią spoglądał. To właśnie dzięki temu gestowi do głowy przyszedł mu nieco szalony pomysł, by zatrzymać się na środku uliczki, klęknąć przed ukochaną i poprosić ją o rękę. Nie miał pierścionka, ale miał medal i to wystarczyło. Zgodziła się.
Potarł mocno oczy, w ostatniej chwili powstrzymując przed popłynięciem gromadzące się w kącikach łzy. A potem dostrzegł perlisty marmurowy nagrobek. Napis na nim łatwo było odczytać, bo zdawał się lśnić w ciemności. Nie trzeba było przyklękać ani nawet podchodzić bardzo blisko, by odczytać wyryte w marmurze słowa. Mimo tego Severin kucnął przed grobem i delikatnie odgarnął lekki puch zasłaniający nazwisko i datę urodzenia Louisy. Nie miał peonii, które były ulubionymi kwiatami jego żony, ani też świeczki, by postawić pod tablicą, ale czuł, że nie była na niego zła z tego powodu. Prawdę mówiąc – nigdy nie była. I za to ją podziwiał.
Łzy popłynęły, zanim zdołał je ponownie powstrzymać, gorące, lecz natychmiast zamarzające na policzkach. Ale cóż za sens ocierać je albo udawać, że nie płyną? Pozwolił im cieknąć, zacisnąwszy mocno wargi i patrząc na gruby kożuch śniegu ukrywający przed nim miejsce, w którym spoczywało ciało jego ukochanej. Sensu jego życia.
Usłyszał skrzypnięcie furtki, a potem szelest śniegu. Przypuszczał, że rodzice znajdą go prędzej czy później. Ojciec położył na nagrobku nieduży bukiet kwiatów i postawił zapaloną świeczkę, a mama kucnęła obok i chwyciła go za rękę, ściskając ją mocno. Severin nie był w stanie na nią spojrzeć, ale odwzajemnił uścisk, oddychając szybko i głęboko, by się uspokoić, by odzyskać panowanie nad sobą.
- Dziękuję – wyszeptał, unosząc do ust dłoń kobiety i składając na niej delikatny pocałunek. Tylko w ten sposób mógł wyrazić, jak bardzo był wdzięczny za ich pojawienie się obok niego. Wydawało mu się, że nie potrzebował niczyjego towarzystwa, ale dopiero oni uświadomili mu, w jak ogromnym był błędzie. Dzięki nim czuł się potrzebny, wiedział, że nie jest sam i w dalszym ciągu ma dla kogo walczyć.
Gdy się wyprostował, zapragnął natychmiast wrócić do domu. Objął mamę ramieniem, poklepał ojca po barku, po czym odwrócili się w milczeniu i odeszli, brnąc przez śnieg. Zaczynał w swoim życiu kolejny rozdział. Wiedział, że potrzebne było jeszcze dużo czasu, by rozpocząć żyć na nowo, ale to był całkiem niezły początek.
Przy wyjściu z cmentarza odwrócił się i obrzuciwszy grób ostatnim spojrzeniem, powiedział cicho:
- Wesołych Świąt, kochanie.
- Prosiłam cię, Tom – fuknęła Tove, zatrzaskując za nim drzwi. Skoczek z trudem wczołgał się w głąb mieszkania i zrzucił z ramienia torbę ze sprzętem, która upadła z hukiem na podłogę. Kobieta skrzywiła się. – Powtarzałam, żebyś przyjechał wcześniej, bo w Wigilię przyjeżdża do nas cała rodzina. Jak głupi potakiwałeś, a i tak po powrocie z Engelbergu zatrzymałeś się u Vilberga. Rozumiem, że ci przykro z powodu Turnieju Czterech Skoczni, ale to nie koniec świata ani powód, żeby zostawiać mnie z tym burdelem tuż przed świętami.
Hilde wymruczał coś pod nosem, ściągając z głowy czapkę. Odwiesił kurtkę na wieszak, buty odstawił pod ścianą i dopiero spojrzał na Tove.
- Co mówiłaś?
Ręce dosłownie jej opadły. Wzniosła oczy ku górze i głośno jęknęła „dlaczego?”.
- Bo mnie kochasz.
Zmroziła go wzrokiem, a on pocałowawszy ją przelotnie w usta, ruszył do kuchni, uśmiechając się czarująco.
- Tove, nie denerwuj się – poprosił. – Jutro Wigilia, wyluzuj trochę i zacznij się cieszyć z tego, że masz takie cudowne towarzystwo.
Warknęła na niego ostrzegawczo, a że skoczek nic sobie z tego nie robił, a wręcz przeciwnie – radośnie podśpiewywał razem z Mariah Carey, że Święty Mikołaj jedzie do miasta, westchnęła z irytacją.
- Tomie Andre Hilde – zaczęła poważnie – ja natomiast proponuję, żebyś przestał mnie denerwować, bo są święta, skończył zglądać mi po kuchni i poszedł po choinkę. Nie wiem, czy wiesz, ale dla mnie święta są pierońsko ważne i chcę je spędzić w uroczystej, ciepłej i rodzinnej atmosferze. Może też będzie dla ciebie nowością fakt, że za kilku miesięcy MY stworzymy prawdziwą rodzinę. Czy ja się mam tu zaharować na śmierć? Jutro Wigilia, w domu nadal burdel na kółkach, choinka nawet nie jest kupiona. Zaczynam żałować, że zdecydowałam się zaprosić ich wszystkich, bo choć chciałam zabłysnąć, to widzę, że…
Urwała, bo Tom pospiesznie do niej podszedł, wymruczał cicho, żeby przestała płakać i delikatnie ją pocałował.
- Przepraszam - powiedział, wycierając jej oczy rękawem. - Zrób, co masz do zrobienia, a ja idę po drzewko. Potem posprzątam i jeszcze wieczorem ubierzemy choinkę. To będą najpiękniejsze święta w twoim życiu. Obiecuję.
Skoczek pospiesznie ponownie się ubrał i wyszedł z mieszkania, na środku pokoju zostawiając rozrzucone narty, buty i walizkę. Tove przeklęła siarczyście pod nosem i zabrała się za sprzątanie, zaczynając od wyniesienia sprzętu do drugiego pokoju. Następnie zabrała jego torbę do sypialni i zaczęła ją rozpakowywać. Nie spodziewała się, że posegregowanie jego brudnych skarpet, koszulek, które na pewno należały do kolegów z drużyny i innych niezidentyfikowanych przedmiotów zajmie jej tyle czasu. Skończyła porządkować sypialnię akurat w momencie, kiedy trzasnęły drzwi wejściowe.
- Jestem! - usłyszała, więc z przyzwyczajenia wytarła dłonie w legginsy i wyszła z pokoju.
Tom wtoczył się do domu z piękną, zieloną pachnącą choinką, dumny jak gdyby właśnie zdobył Kryształową Kulę bądź wygrał Turniej Czterech Skoczni. Z triumfującym uśmiechem wmaszerował do salonu, a że zrobił to niesamowicie nieudolnie, bo strącił świerkiem ze stołu wszystkie ozdoby, bombki się porozbijały, Tove się załamała, a on roześmiał, to już inna sprawa.
Wigilia to był istny chaos. Do domu rodziców Tove zjechała się potężna ekpia – jej starsza siostra, Frida z mężem i synem, dziadkowie, a także rodzice Toma, Terje z rodziną i Truls. Łącznie troje małych dzieci, sześcioro dużych bachorów oraz czworo normalnych ludzi, czyli one – kobiety krzątające się w kuchni i przygotowujące kolację.
- Ciociu, a wujek Tom opowiedział mi, jak się poznaliście.
Frida parsknęła śmiechem, a jej babcia spojrzała na nią dziwnie. Prawdopodobnie jako jedyna ze zgromadzonych w kuchni osób nie wiedziała, jak wielkim IQ wykazał się jeden z braci Hilde. Tove zmierzwiła włosy syna swojej siostry i uniosła brwi na widok narzeczonego, który wkroczył do kuchni z szerokim uśmiechem.
- Podobno całowaliście się pod skocznią!
Cała rodzina z trudem tłumiła śmiech, szczególnie kiedy skoczek podszedł do zaczerwienionej ze wstydu kobiety i objął ją ramieniem, oznajmiając wszystkim, że pokochał ją od razu (co niewątpliwie było zwykłą bajeczką), a ona, patrząc na to wszystko, zaczęła zastanawiać się, czy to dobry moment, by dzielić się ze wszystkim dobrymi (albo i nie – zależnie od punktu widzenia) wiadomościami.
- Mamo, biją dzwony! – Do kuchni wpadły córki Terjeia, dając rodzinie znak, że nadszedł czas, by rozpocząć wieczerzę wigilijną.
Tove zadowolona z faktu, że wszystko było idealnie, zaprosiła rodzinę do stołu wigilijnego. Choinka mieniła się kolorami małych lampek, a dzieci wpatrywały się w nią niemal cały czas.
Wtedy właśnie światełka na drzewku zgasły, tata Hilde wzniósł oczy ku górze, najmłodsi zaczęli się śmiać, a ona opadła ciężko na krzesło i ukryła twarz w dłoniach. Od weekendu wszystko zdawało się mówić, że to nie będą najlepsze święta, chociaż Tom obiecywał coś zupełnie innego.
Kiedy już udało się naprawić awarię z lampkami, można było zacząć kolację. Posiłek upłynął we względnym spokoju, chociaż nie brakowało głupich żartów, którymi wymieniali się mężczyźni czy pełnych politowania spojrzeń, którymi obdarzały ich kobiety. Dzieci nieświadome, o czym rozmawiają dorośli, popijały julebrus i rozprawiały o prezentach, jakie chciałyby znaleźć pod choinką.
Zgodnie z tradycją, po uprzątnięciu ze stołów wszystkich talerzy i opróżnieniu dwóch butelek aquavitu, zgromadzili się dookoła choinki. Tom jako pierwszy zaczął śpiewać kolędy, przez co Tove nie potrafiła ustać ze śmiechu. Chociaż skoczkiem był nie najgorszym, to z pewnością nie posiadał talentu muzycznego. Jedyną osobą, która biła go na głowę, był jego starszy brat, dlatego kiedy wzięli się pod ramię i postanowili na dwa głosy odśpiewać „Hej Mitt Vinterland”, postanowiła im przerwać.
- Jestem w ciąży.
Dzieci ucichły, babcia zemdlała, rodzina zamarła, a Tom uśmiechnął się szeroko.
- Tove?
- Co?
- Kocham cię.
- …Wszystkie wyjścia awaryjne są zaznaczone właściwymi znakami < exit >. Samolot posiada osiem wyjść awaryjnych. Dwa przez drzwi w przedniej części samolotu. Cztery wyjścia awaryjne przez drzwi w części środkowej oraz dwa w ostatniej części samolotu. Podświetlana ścieżka w podłodze pozwoli państwu odnaleźć drogę do wyjścia. Jeżeli ciśnienie w samolocie spadnie, maski tlenowe spadną z paneli…
Anke wyjrzała przez okno na pogrążony we mgle krajobraz i mocniej zacisnęła palce na materiale sukienki. Czuła się kompletnie wypruta z energii. Plecy bolały ją przy każdym ruchu i nawet młodsza siostra czasami zwracała jej uwagę, że była dla niej nieprzyjemna. Szczególnie po kilku godzinach spędzonych na lotnisku w oczekiwaniu na swój samolot, kiedy zadzwoniła, by czas szybciej płynął. Głowa kołysała jej się niebezpiecznie na boki, kiedy próbowała skupić uwagę na słowach wydobywających się z małych głośniczków. Ton głosu stewardessy był na swój sposób usypiający i marzyła tylko o tym, żeby wreszcie znaleźć się w powietrzu. Żeby móc zamknąć oczy i zdrzemnąć się przez te kilka godzin.
- Życzymy miłej podróży – zaćwierkotał jeszcze głos stewardessy, po czym uszy Austriaczki wypełnił szum rozmów, chowania pakunków w odpowiednie miejsca i pracy silnika, który czekał w gotowości na start.
Nie wiedziała, czego ma się spodziewać po dotarciu na miejsce. Kiedy oznajmiła Thomasowi, że na święta wraca do kraju i zaczęła czerpać z tego wreszcie trochę radości, która nieśmiało przebijała się przez góry strachu, zaczęły pojawiać się wątpliwości. Bała się, że jej przeczucie okaże się złudne. Kiedyś obiecywali sobie mnóstwo rzeczy, ale minęło wiele miesięcy i nie była pewna, czy może wymagać od niego, by chociaż dotrzymał jednej z nich.
Stewardessa przemknęła wąskim przejściem między rzędami, klikając czymś zawzięcie w dłoni. Anke zamknęła piekące zmęczeniem oczy i po chwili poczuła, jak samolot rusza powoli na pas startowy, następnie zwiększa gwałtownie prędkość, by wreszcie unieść się w górę. Poczuła jeszcze dobrze znaną nieważkość w żołądku, a potem pozwoliła wszystkim swoim zmartwieniom ulecieć gdzieś w przestrzeń i zasnęła.
Na niebie już dawno zalśniła pierwsza gwiazdka, kiedy samolot wylądował na lotnisku. Mocno zaciskając dłoń na rączce walizki, przeciskała się przez napierający na nią tłum ludzi.
- Anke! - usłyszała znajomy głos i odwróciła się w stronę, z której dobiegał. Stanęła jak wryta, nie dowierzając własnym oczom.
- Jesteś – wykrztusiła przez ściśnięte gardło, gdy się do siebie zbliżyli. Wpatrywali się w siebie przez kilka długich sekund, a potem niezręcznie się objęli.
- Obiecałem, pamiętasz?
Właśnie dzięki tym słowom i rozbrzmiewającej w lotniskowych głośnikach świątecznej piosence Meghan Trainor zrozumiała, że dobrze zrobiła.
- Zabierz mnie do domu, Thomas.
Ich spojrzenia się spotkały i trwały obok siebie przez całą drogę z lotniska do mieszkania Morgensterna. Od progu czuć było świąteczną atmosferę. W kącie salonu choinka wesoło mrugała dziesiątkami kolorowych lampek, a w powietrzu roznosił się zapach pierników. Kiedy odwiesili kurtki, a Anke zostawiła swoją walizkę w pokoju gościnnym, Morgenstern poczęstował ją grzanym winem. Było idealnie, dokładnie tak, jak przed rokiem.
Nagle jej komórka zaczęła tańczyć na wąskim stoliku przy ścianie. Niechętnie po nią sięgnęła i spojrzała na wyświetlacz. „No tak”, pomyślała z przekąsem, „pora na sprawozdanie z dnia”.
- Cześć, mamo – rzuciła do słuchawki. Thomas posłał jej znaczące spojrzenie i siadł obok, wwiercając w nią swój wzrok. Machnęła niecierpliwie ręką, żeby przestał.
- Nie mogłam wytrzymać – powiedziała szybko jej mama. Jej podniesiony głos zadźwięczał Anke w uchu.
- Słucham?
- Nie mogłam wytrzymać. Otworzyłam twoje wyniki.
Poczuła jak jej serce rzuca się w szaleńczy bieg. Posłała Morgensternowi płochliwe spojrzenie, po czym odsunęła się na sam koniec łóżka. Była pewna, że wyraźnie słyszał obie strony tej rozmowy.
- No i? – wykrztusiła wreszcie.
- Nic nie znaleźli! Nie znaleźli komórek nowotworowych. – Oparła głowę o lewą dłoń i zamknęła na moment oczy. – Dali ci co prawda skierowanie na konsultacje u onkologa, ale to czysta formalność. – Wzięła głęboki oddech, po czym powoli wypuściła powietrze. Serce dudniło. W głowie dudniło. Nawet pod powiekami coś wybijało rytm. – Anke, słyszysz?
- T-tak.
- Nie masz pojęcia, jak bardzo się cieszę! – pisnęła jeszcze do słuchawki mama, po czym życząc córce bardzo wylewnie wesołych świąt i zastrzegając, by się często odzywała, rozłączyła się.
Anke siedziała przez chwilę bez ruchu z telefonem przytkniętym do ucha, wpatrując się w swoje skarpetki. Wiedziała, ale nie wierzyła. Usłyszała, ale nie przyjęła jeszcze do wiadomości. Na jej twarzy zastygł przedziwny grymas, jakby nie mogła się zdecydować, czy wybuchnąć śmiechem czy płaczem.
Ciche chrząknięcie przypomniało jej, że nie jest w pokoju sama. Rzuciła Thomasowi przez ramię wystraszone spojrzenie. Z jego miny nie wynikało nic dobrego.
- Chcesz mi coś powiedzieć? – zapytał niskim głosem, wyraźnie starając się zachować spokój.
Potrząsnęła przecząco głową.
- W porządku. Pozwól, że w takim razie zmodyfikuję trochę moje pytanie. Jaki, kurwa, nowotwór?
Nie była w stanie wypluć z siebie nawet jednego słowa, więc wzruszyła tylko ramionami. To rozjuszyło go jeszcze bardziej. Zerwał się na równe nogi i natychmiast wpadł na pufę, o mało nie wywijając w powietrzu salta.
- Jak mogłaś mi nie powiedzieć? – sapnął, opierając się rękami o ścianę. – Jak mogłaś, Anke.
- Nie chciałam… - zaczęła, ale przerwał jej niecierpliwie.
- Tak, wiem. Twoja niezależność. Twoja samodzielność. Jeszcze, nie daj Boże, zacząłbym cię wspierać.
W jej oczach zaczęły wzbierać łzy. Zacisnęła zęby i chwyciła się kolan, z całych sił wpijając paznokcie w skórę.
- Nie żyjesz w odosobnieniu, Anke! – krzyknął i odwrócił się w jej kierunku. Jej policzki płonęły żywym ogniem. – To nie jest TYLKO twoje życie. Czy ty wiesz… Czy ty zdajesz sobie sprawę… - Uderzył pięścią w stojący przede nią stolik.
- Nie chciałam ci zwalać na głowę własnych problemów – powiedziała przez ściśnięte gardło.
Patrzyła mu prosto w roziskrzone oczy. Przez chwilę miała wrażenie, że się odwróci i wymaszeruje z mieszkania, zatrzaskując za sobą drzwi, bądź – co gorsza – wyprosi ją za nie, ale nagle załapał ją za brodę i przyciągnął jej twarz do swojej. Ich usta złączyły się w gwałtownym pocałunku. Chwyciła się kurczowo thomasowych ramion, żeby utrzymać równowagę. Miała wrażenie, że zaraz zabraknie jej tchu, kiedy oderwał się ode niej i sapnął prosto w twarz:
- Nigdy więcej tego nie rób. Wytrzymałem rok, dłużej nie dam rady. Nie potrafię bez ciebie żyć.
Pogłaskała go po policzku i uśmiechnęła się. W święta marzenia się spełniają.
- Nie musisz - wychrypiała. - Przecież nie musisz.
Zdążyła wyjąć z piekarnika upieczony chleb, kiedy w mieszkaniu rozległo się donośne pukanie. Odłożyła pieczywo na stół i przykryła ścierką, w którą wcześniej wytarła dłonie, i podeszła do drzwi wejściowych. Otworzyła je, nie patrząc przez wizjer, kto przyszedł i pożałowała tej decyzji.
- Wesołych Świąt, Branka.
- Jurij… - westchnęła. - Nie powinieneś wypoczywać w domu przed Turniejem Czterech Skoczni?
Skoczek wzruszył ramionami.
- Nie wyjaśniliśmy sobie wszystkiego.
- Nie mam ci nic więcej do powiedzenia.
- Chcę być z tobą, Branka. - Wreszcie to powiedział, zrzucił z siebie ten ciężar. Czuł się o niebo lepiej. – Dlatego przyszedłem.
- Nie żartuj, Jurij – prychnęła, opierając dłonie na biodrach.
- Wiesz, jak długo się już znamy? - zapytał.
- Cztery lata z wieloma dziurami pośrodku – odparła bez wahania, czym zaskoczyła skoczka.
- Jak brokat nadjedzony przez mole?
- Jak dwoje ludzi, którzy nigdy nie chcieli wziąć na siebie żadnej odpowiedzialności – którzy chcieli mieć wszystko i nic nie dawać – odpowiedziała poważnie, poprawiając opadające na twarz włosy. Obciągnęła rękawy pobrudzonej mąką koszulki i westchnęła. „Byłam samolubna”, chciała powiedzieć, ale zdawała sobie sprawę, że przyznanie się do błędu, będzie najgorszym krokiem z możliwych do podjęcia.
- Kochasz mnie?
Kiedy Jurij tak uporczywie wpatrywał się w jej twarz, domagając się jakiejkolwiek odpowiedzi, przypomniała sobie, co zaledwie kilka dni wcześniej odpowiedziała mamie na to samo pytanie.
- Chcę mu powiedzieć, że go kocham, że jest wszystkim, czego pragnę. Że go sobie biorę i że mu się oddaję. Że chcę przy nim być, że będę się z nim dzieliła, mnożyła, dodawała i odejmowała, że będę podnosiła nas obydwoje do potęgi i wyciągała z nas średnią. Że jest moją siłą nadającą prędkość, zrywem, masą i wektorem ruchu. Reakcją łańcuchową, cząsteczką, jądrem komórkowym, obwodem zamkniętym, wzrostem, przydawką, dopełnieniem i mianownikiem - że jest definicją wszystkiego, co wiem. Ale widzę w nim Neję i to boli najmocniej na świecie.
Niepewnie uniosła głowę i odwzajemniła spojrzenie. Ścisnęła usta, ściągnęła brwi, zmarszczyła czoło. Miała dwa wyjścia: nie – i wtedy będzie mogła zatrzasnąć mu drzwi przed nosem, a po świętach pociągnąć za sobą walizkę pełną wspomnień, wsiąść do samolotu i rozpocząć nowe życie gdzieś na wschodzie – i tak – a wtedy zostanie w kraju i z każdym kolejnym dniem będzie uczyła się jak żyć z ojcem jej zmarłej córki przy boku.
Co wybrać?
- Wiesz, śmierć jest podobna do złodzieja torebek. Okrada cię ze wszystkiego, by potem z łaski oddać co nieco, budząc w tobie jednocześnie zdumienie i nadzieję. Chyba dlatego mi cię zesłała. Wiedziała, że odbierze mi to, co miałam najcenniejszego i zostawi na pocieszenie ciebie, mającego w sobie cząstkę Neji. Nie chcę tego. Nic od niej nie chcę. Nie chcę mieć z tobą nic wspólnego, Jurij. Bo to kurewsko boli, kiedy w twoich oczach widzę moją córkę, a nie mam siły cierpieć. Umieram. Daj sobie spokój. Uroiłeś sobie w głowie dziwny obraz nas. Nas nigdy nie było i nie będzie, bo to, co kiedykolwiek nas łączyło, zniknęło. To Neja była tym połączeniem, tylko ona. Nie miej wyrzutów sumienia, wróć do domu, skacz najlepiej jak umiesz i zapomnij o mnie, bo to nie ma najmniejszego sensu.
- Nie wierzę ci. - Nie odstraszył go chłód w głosie kobiety. Właściwie to nawet nie był zły. Sam podjął decyzję o tym, że będzie walczył i to też miał zamiar robić. Rzucił wszystko, ponieważ czuł, że to jest prawidłowe działanie. Nie chciał się poddać przy pierwszej lepszej przeszkodzie, wierzył, że pewnego dnia Branka się obudzi z długiego snu i ujrzy jego prawdziwe oblicze, a wtedy będzie mógł to uznać za swoje wielkie zwycięstwo. To był jego główny cel. Był gotowy zrezygnować ze skoków, aby tylko udowodnić jej, że na nią zasługuje. - Pozwól mi walczyć.
- Rób co chcesz – wzruszyła ramionami. - Mam jeszcze dużo roboty, mógłbyś…
- Zostanę – zadeklarował. - Pomogę ci.
I tak zrobił. Nie kręcił się niepotrzebnie po kuchni, dokładnie pamiętał, gdzie były które przyprawy i podawał w odpowiedniej kolejności. Zagniatał ciasto na drugi bochen chleba, uważnie jej się przypatrując, co kwitowała wywróceniem oczami. Była zirytowana jego zachowaniem i obecnością, ale musiała przyznać, że gdyby nie Jurij, nie zdążyłaby przygotować wszystkich potraw na Wigilię u rodziców. Na sam koniec, kiedy Branka sprzątała i chowała wszystko do lodówki, skoczek wyszedł z mieszkania i wrócił po dwudziestu minutach z świerkiem, o której najwyraźniej kobieta zapomniała w ferworze przygotowań.
Podczas gdy ona czekała, aż zagotuje się woda na herbatę i kroiła chleb na grube pajdy, bo w końcu zasłużyli na odrobinę przyjemności, on wyjmował z szafek ozdoby choinkowe. A potem razem wieszali je na drzewku, zaczynając od lampek, a kończąc na bombkach i bawili się jak przed laty, kiedy ich historia nie była tak czarna, jak tego roku.
- Myślisz…
- Ciii, Jurij. Nie psuj tego – poprosiła, mocno się do niego przytulając.
- Chcę to naprawić – przyznał, niepewnie obejmując kobietę ramieniem.
Święta to czas cudów. Może nie wszystko było stracone?
Z okazji Świąt Bożego Narodzenia życzę Wam szczęścia tyle, ile miał Fettnero w Val di Fiemme, śmieszkowania jak Żyła po każdym skoku, nie przejmowania się "co ludzie pomyślą" tak, jak Tande nie wstydził się swoich laczy, do tego radości, uśmiechu, zdrowia, beztroski, odwagi, samych dwudziestek za każdy dzień, dużo wzlotów i szaleństw, cudownych uczuć oraz dużo, dużo wytrwałości, miłości, zdrowia, cierpliwości, sukcesów, siły, pewności siebie i odwagi. Spełniajcie swoje marzenia!
Wesołych Świąt, Fröhliche Weihnachten, Hyvää Joulua, God Jul, Vesel Božič!
Wesołych świąt, Adka! :*
OdpowiedzUsuńCo sądzę o każdej części z osobna już wiesz.
Całość jest magiczna. Pokazuje jedne święta w tak wiele różnych sposobów. Bo przecież u każdego święta są inne. W inny sposób przeżywamy święta. Bądź nie przeżywamy.
Jesteś moim geniuszem ♥
bardzo, bardzo mi się podobało. naprawdę. utrzymałaś klimat i chyba trochę mi smutno, że to teraz przeczytałam, bo mogłabym sobie nieco przedłużyć święta. no cóż, musztarda po obiedzie, i tak w sumie jakoś średnio za nimi przepadam... mniejsza o to, grunt, że znowu stanęłaś na wysokości zadania. wprawdzie to trzeci tekst o freundzie, który dziś komentuję, ale niechaj będzie. ta jego historia trochę się tutaj chyba wyróżnia, bo jako jedyna nie mówi o powrocie i stanowi pewien kontrast dla reszty. jakkolwiek mnie najbardziej podobał się chyba numer pięć, z prostej przyczyny - za tych kilka krótkich zdań o reakcjach łańcuchowych i mianownikach. kupiłaś mnie tym zupełnie i chyba nie wiem do końca, co powinnam teraz powiedzieć.
OdpowiedzUsuńto było naprawdę, naprawdę fajne. fajne było to, że larinto i meri znów się zeszli w tak wyjątkowym dniu. fajne było to, że freund jakoś sobie to usiłuje poukładać bez louisy. fajne było to, że hilde jest szczęśliwy z tove i że będą mieć swoją prawdziwą rodzinę. fajne było to, że anke i morgo mają szansę na wspólną przyszłość, i że nią nakrzyczał, a potem się spiknęli. fajne było to, że jurij i branka zaczęli zbierać klocki do kupy po tym, co ich spotkało. wszystko było fajne i strasznie Ci za to dziękuję, bo to chyba w ciągu tych trzech dni była najbardziej świąteczna rzecz, z jaką się tak naprawdę zetknęłam.
przechujowy komentarz, przepraszam.
Okej, Adka. Padło na Ciebie i na mój pierwszy komentarz po totalnym emocjonalnym rozklekotaniu, ale postaram się, aby wszystko, co tu napiszę było w miarę sensowne i na miarę tego cudownego tekstu, który wrzuciłaś nam pod choinkę. Chyba zmieniam się w człowieka, którego już nie cieszą materialne prezenty, a woli dostawać właśnie takie perełki. Oho, kończy się dzieciństwo. Wolę się czegoś nauczyć w święta, wyciągnąć wartości z tekstu, niż cieszyć się z nowej piżamki. Ale może ja przejdę do konkretów, co?
OdpowiedzUsuńHistoria pierwsza, Finlandia, Meri i Ville (na litość boską, napisałam VELLI, jak WELLI, Ems, staph). Rany, wiesz, że Grow old to druga po A small reunion piosenka The Naked and Famous, którą dzięki Tobie pokochałam? I tak pięknie wpasowała się tutaj, w ten klimat pustki w sercu Meri. Bo przecież oni byli ze sobą, planowali się zestarzeć ze sobą i... Jej, tak właśnie będzie. Święta to czas cudów, a powroty osób, które kochamy to takie cudy. Miło się na sercu zrobiło. :)
Historia druga, Niemcy, Louisa i Severin. A właściwie sam Severin, bo Louisy nie ma... Damn, wycisnęłaś ze mnie łzy. Wyobraziłam sobie (tak cholernie dokładnie i wyraźnie) obraz Seva, ośnieżonego cmentarza, nagrobka, nawet tych padających na śnieg refleksów z witraży kościoła... Do tego Coldplay i Christmas lights, które jest moją najukochańszą świąteczną piosenką. Zalałam się łzami. Pięknie skontrastowałaś Seva z Ville z poprzedniej historii. Ale o tym kontraście napiszę na samym końcu, bo tyczy się on całości tekstu.
Historia trzecia, Norwegia, Tove i Tum. I tu nie mogło być inaczej. Musiało być Hey ho, musiał być Tum w swojej najlepszej postaci i Tove, która pewnie prędzej powiedziałaby, że jest w związku z dużym dzieckiem, niż z mężczyzną. Ale to Tum w końcu. I to wszystko było przekochane, bardzo norweskie, a końcówka? Czytając to po raz pierwszy byłam jeszcze zalana łzami po Severinie, a tu nagle parsknęłam śmiechem. Bo Tum-tata? Znowu się śmieję!
Historia czwarta, Austria, Anke i Morgo. Tak, tak, Ty chyba wiesz, że na tę historię czekałam najbardziej, prawda? Dobra, wszyscy wiedzą. Co ja na to poradzę? Przeczytałam i uśmiechnęłam się na końcu, bo święta to również czas dobrych wieści i mówienia sobie rzeczy, których normalnie się boimy. To była bardzo ciepła historia, Morgo był super, właśnie taki, jakiego go lubię najbardziej, bo stawiający na swoim i... Ach, westchnę tu sobie.
Historia piąta, Słowenia, Bramka i Jurij. Z kolei to było zupełnie inne. Siedziałam z rozdziawioną buzią, bo nie spodziewałam się takiej historii. Ale byłam i dalej jestem nią zachwycona.
Wszystkimi nimi. Bo były takie ciepłe, dające nadzieję i podnoszące na duchu. Każda czegoś nauczyła, wlała w serce trochę tego ciepła, o których przed chwilą napisałam i sprawiła, że teraz mogę się tylko uśmiechać. Pokazałaś, że święta to czas cudów. To czas, w którym miłość się odradza, czas w którym godzimy się ze stratą i uczymy się żyć dalej, to czas dobrych wieści, to czas, gdy mówimy drugiej osobie, że ją kochamy, to czas, w którym dajemy drugą szansę. Tak pięknie wszystko wkomponowałaś w jeden tekst i skontrastowałaś obraz świąt, bo dla każdego jest on zupełnie inny. Jedni są samotni i analizują błędy, ale udaje im się je naprawić. Drudzy spędzają te święta bez ukochanych osób, które odeszły bezpowrotnie. Trzeci cieszą się z powiększenia rodziny. Czwarci żegnają strach związany z podejrzeniem choroby i postanawiają, że chcą spędzać wspólnie resztę świąt do końca życia. A piąci uczą się żyć ze stratą.
To było piękne, Adka. Dziękuję Ci za te cudowne, krótkie historie. Jestem tylko ciekawa, jak wyglądałyby święta Kamila, gdyby udało Ci się je spisać. Ale i bez tego jest wspaniale. Dziękuję. <3
PS. Zapomniałam! Zapomniałam pochwalić Cię za genialny research, jakiego dokonałaś w kwestii tradycji bożonarodzeniowych w poszczególnych krajach. Super sprawa!
UsuńWłaśnie uświadomiłam sobie, że chyba nigdy jeszcze u Ciebie nie komentowałam.I wstyd mi tak bardzo, że mam ochotę zasłonić się choinką i nie patrzeć na siebie w lustrze. Ale teraz są święta i powiedziałam sobie: ogarnij się, Mouse. Nie rób wstydu.
OdpowiedzUsuńNo więc jestem.
Meri i Ville. Ich historia świetnie pokazuje, jak kilka niepotrzebnych słów może pociągnąć za sobą całą lawinę problemów. Oboje byli dumni, a to zawsze przeszkadza w przyznaniu się do winy. Czasem wydaje mi się, że dużo łatwiej byłoby żyć bez tej całej ambicji. łatwiej byłoby powiedzieć zwykłe 'przepraszam'. Meri poznała, jak trudne jest życie ze sportowcem. Druga strona medalu nie zawsze jest taka piękna. Bo przecież w życiu codziennym chciałoby się mieć ukochaną osobę cały czas przy sobie, a nie na weekendy i święta.
A potem mnie rozwaliłaś. Nie dość, że Rudy działa na mnie ogólnie rozbrajająco, to jeszcze taka tematyka...A jednak nie zostawiłaś mnie po tej historii ze smutkiem. Jakiś promyczek nadziei dla Severina dostrzegłam. Choć nawet nie próbuję sobie wyobrazić tego, jak było mu ciężko. To jak utrata cząstki samego siebie. Dobrze, że ma przy sobie rodziców. Wsparcie rodziny nie może się równać z niczym innym.
Hildziak <3 Czemu ten gośc sprawia, że przez samą jego obecność mam ochotę się śmiać? Nawet w takim świątecznym klimacie pozostaje nieogarniętym Tumem. I dlatego życzę Tove świętej cierpliwości. Ich życie z pewnością będzie ciekawe. :D
A potem już tylko pilnowałam się, żeby nie riczeć za głośno. Potrafisz rozwalić człowieka emocjami, oj potrafisz. Ta Thomasowa historia wyzwoliła we mnie za dużo dziwnych emocji, ale mimo to, chyba najmocniej ją pokochałam.
Jurij i Branka. Zakończyłaś mocnym akcentem. Jestem strasznie wrażliwa na wszelkie dziecięce tematy, a tutaj było znaczne przekroczenie emocji. Ale kocham Cię za to, że pozwoliłaś mi na trochę przemyśleń i dałaś coś innego niż przesłodzone, świąteczne filmy i historyjki.
Pozdrawiam :)
Mamuniu, Adka, jakie to jest magiczne! I z miłą chęcią będę do tego wracała, nawet w Wielkanoc, Boże Ciało czy w Matki Boskiej Zielnej. Bo poza świątecznym klimatem, zaserwowałaś nam tutaj pięć oddzielnych historii, które napisałaś tak genialnie, że brak mi słów. Czytałam sobie dzisiaj dzienniczek Schmitta, w którym napisał, że opowiadania są takie piękne, bo za pomocą stosunkowo niewielu słów, przekazuje się bardzo wiele treści. Coś w ten deseń. I tak bardzo można to odnieść do twoich tekstów!
OdpowiedzUsuńTo takie piękne, że ludzie potrafią wybaczać, przezwyciężać własną dumę i w ten najpiękniejszy czas w roku (bo mimo, że mam 18 na karku, wciąż z tego nie wyrosłam i nadal będę się przy tym upierać). Że święta naprawdę są takie inne od reszty dni. Wtedy jakoś tak łatwiej odegnać złe myśli, żal i poczucie niesprawiedliwości, a zastąpić je wybaczeniem, dobrym słowem i szczerą obietnicą. I nawet nie wiesz, jak mi się podoba to, że w tym tekście powyżej to wszystko zawarłaś.
Że Ville wrócił do Meri, że się nie poddał i zawalczył o to, co w rzeczywistości nie było straconym, nawet jeśli takim się wydawało. Że Severin postanowił zawalczyć o samego siebie, choć prawdopodobnie spora jego część odeszła wraz z Louisą. Że Tom Andre (???) Hilde przytachał do domu tę choinkę, nawet jeśli zaraz rozwalił wszystkie ozdoby. Że babcia zemdlała, a ja razem z nią - ze śmiechu. Że Thomas wciąż był, czekał na Anke mimo jej długiej nieobecności i że jej mama otworzyła kopertę.
Ale najbardziej podobał mi się ostatni tekst. Nie wiem, czy to kwestia tego tekstu o mnożeniu, dzieleniu i innych skomplikowanych czynnościach, który trafił mnie prosto w moje mat-fizowe serduszko, czy to jednak z powodu tych wszystkich uczuć, które nagromadziłaś w tak krótkim tekście. Ból, próby zrzucenia winy, zwalczenia uczucia niesprawiedliwości i poradzenia sobie ze śmiercią dziecka. A na koniec to przebaczenie, które w całym opowiadaniu jest wyraźnie obecne. I znów bohaterom udało się poskładać wszystko do kupy, że się brzydko wyrażę. A przecież oni, jak mi się wydaje, mieli wokół siebie najwięcej murów i gruzów, z których niełatwo będzie wznieść stabilną budowlę. Ale na pewno im się uda. Mocno w to wierzę.
Dzięki, Adka, dodałaś tym świętom trochę więcej magii i trochę więcej piękna. I może trochę więcej łez. Ale tych dobrych!
Ten jednopart jest piękny, wręcz magiczny. Zaczynając na muzyce, a kończąc na treści. Nie da się ukryć, że są też trochę przygnębiające (Severin mi wpadł do oka i poleciała fontanna po policzkach).
OdpowiedzUsuńTe 5 krótkich historii idealnie wpasowało się w świąteczny czas, który co prawda już za nami, ale co roku jest on niezwykły. Jest to idealny okres by okazać swoją miłość, wdzięczność, oddanie. Nie zawsze w życiu jest kolorowo i trzeba się z tym pogodzić, wziąć to na barki i ci bohaterowie też to pokazują. Ville i Meri chcą walczyć o swój związek, Severin musi pójść dalej po stracie ukochanej Louise, Tove przyszło żyć z szalonym i roztrzepanym Tomem, Anke wraca do Thomasa po tym jak starała uporać się ze sobą w pojedynkę, nie chcąc go martwić tym, że może być chora oraz Jurij, który pragnie ułożyć sobie wszystko z Branką od nowa, choć nie będzie to łatwe, skoro stracili dziecko.
Jestem totalnie zakochana w tym jednoparcie i będę sobie do niego często wracać, nie tylko w święta. Idealny do popłakania, ale też skłania do pewnych refleksji - bo los jest przekorny (pozdrawiam Zenona) i rzuca nam kłody pod nogi, lecz najważniejsze to wstać z kolan, kiedy upadniemy i walczyć, iść dalej, cieszyć się tym, co się ma. Jeju, Adka, chyba nie przestanę się zachwycać, ale ten jednopart zrobił mi tydzień. ♥
Ściskam, pozdrawiam i życzę dużo weny na kolejne cudowne dzieła! <3